Strona główna Recenzje Andrzej Wołosewicz – Poezja dojrzałego ja – o tomiku „Spacer do siebie”...

Andrzej Wołosewicz – Poezja dojrzałego ja – o tomiku „Spacer do siebie” Stefana Jurkowskiego

0
354

Andrzej Wołosewicz

 

Poezja dojrzałego ja – o tomiku „Spacer do siebie” Stefana Jurkowskiego

 

            Tomik zaczyna się wierszem o miłości (*** miłość czasami) zaprawionej ironią, ale w tym wieku – przypomnijmy, że tomik wydany został z okazji 50-lecia debiutu autora – cóż nie jest nią zaprawione, dlaczego więc miłość miałaby tej ironii umykać? Ale nie jest to zbiór wierszy miłosnych. Spójrzmy bowiem choćby na drugi w kolejności wiersz:

 

 

Za murem

            Powiedz raz powiedz

                co jest po Twojej stronie?

                    Jarosław Iwaszkiewicz

 

tu nie ma ciszy

tu jest wulkan wieczny

lawa gorąca tęsknoty i zbrodnie

 

ziemia się pali nienawiścią

na każdym krzyżu wisi wróg

 

rośliny obnażają kwiaty

coś owocuje o świcie umiera

 

pełzają choroby jadowite węże

podziemne wybuchy podcięte korzenie

 

nałogi zwarte w wielkiej bitwie głodu

śmierć zmartwychwstaje i zdobywa niebo

 

wersety z wiatru

zwisają jak pętle

 

Wierszy, które chętnie bym przytoczył wybrałem dziesięć przy pierwszej już lekturze, ale z oczywistych względów wszystkich nie zacytuję (chociaż do kilku jeszcze nawiążę), przytoczę jednak ich tytuły: *** (list sprzed stu lat), Względność, ***( kto po mnie opowie świat), Całopalenie, *** (a jednak się zatrzymujesz na powierzchni słowa), Erotyk dziwny, Sen,  *** (dla nas początek świata jest), Z prędkością światła, Interlinie. Najpierw chcę zwrócić uwagę na pojemność tych wierszy, pojemność tematyczną i czasową. Autor bowiem patrzy i na nasze pisanie np. listów (*** listy sprzed stu lat) i w ogóle na język, którym się posługujemy a który nie tylko ocala (jak w listach), ale i jest czy bywa powodem nieszczęść jak w wierszu

 

Względność

 

słowo rozdwojone

– język węża –

w dwie strony mówimy

 

do dwóch różnych światów

biegniemy

 

a one są tym samym

 

choć domy różne

inne słońca

wokół

gorejące krzaki

w każdym z nich

inny bóg

 

cokolwiek nazywamy –

nazywa się inaczej

 

na końcach

rozdwojonego języka

 

            Warto przy okazji tego wiersza zauważyć, że wszelkie kulturowe odwołania, które stosuje Jurkowski są mocne, jasne, czytelne a jednocześnie poetycko poprowadzone są subtelnie, delikatnie. Tak więc z jednej strony używa autor kultury, odwołuje się do niej nader często wciągając nas w jej obręb, w swoją poetycką rozmowę z kulturą a z drugiej jakby mówił jednocześnie: kultura to coś wspólnego, co i Ty znasz (a przynajmniej powinieneś J), więc zbyt „łopatologiczne do niej odwołania, zbyt encyklopedyczne, miałbyś prawo dobierać jak „obraźliwe” a ja mam do Ciebie zaufanie, Czytelniku.

            Wspomnianą pojemność dostrzegam też w wierszach o przemijaniu, o naszym końcu. Przemijanie przecież jest rozłożone w czasie i zahacza o namysł co potem, co dalej? Taki jest choćby wiersz *** (kto po mnie opowie świat), wiersz trochę jak z Gąsiorowskiego gdy czytam frazę Krzysztofa: pierwszy świat mniejszy/ od świata beze mnie.

            Kolejną cechą swoistą poezji autora „Spaceru do siebie” jest wygrywanie  dysonansów, kontrastów, antynomii. W wierszu *** (a jednak się zatrzymujesz na powierzchni słowa) czytamy: najgłośniej w nich istniejesz/ kiedy zakorzeniam je w ciszy, a w wierszu Prędkość światła znajdujemy frazę: wszyscy widzą/ że wciąż stoję bez ruchu// w niekończącej się nigdy podróży/ z prędkością światła.

            Wrócę na chwilę do linii miłosnej tomiku. Wiem, że dla każdego z nas w jego spacerze do siebie, to linia bodaj najważniejsza. Ma ona jednak swoje pułapki. Jedną z nich znajduję i tutaj. Na czym ona polega? Miłość w wierszach jako ich temat jest na ogół powiedzmy w 98% …. nudna! W realności, a to co innego! Oczywiście to moje prywatne zdanie, a moim argumentem jest tu pewna wstydliwość, tabu, zarezerwowanie miłości dla ich dwojga. Cokolwiek wykracza poza ten świat Dwóch Radości, nawet jeśli wykracza w wierszach, traci to, co jest w miłości pozasłowne. Albo pisząc jeszcze inaczej: nikt przecież nie zakochuje się dla wierszy, one są jedynie odpryskiem miłości, zawsze od niej bledszym. Stąd mój opór. Nie można jej temperatury, jej krwistości, jej spermy, jej spazmów efektywnie w wierszu przekazać.

            Ale poezja jak miłość – jest niewiadomym. Właśnie dlatego poeci piszą:

 

Oaza

 

przejdźmy poprzez deszcz

od początku aż do końca chmury

bez gwarancji na pogodę

 

po drugiej stronie

 

mamy osobne krople – tak jak my

osobni – przenikają nas

(ale znów bez gwarancji)

 

jeśli się przestraszymy

pozostaniemy w miejscu

wysychającym az do zagłady

 

daj rękę –

choć nie wiesz co się stanie

wbiegnijmy w deszcz

 

Tym wierszem Stefan się obronił, wyszedł zwycięsko z potyczki , którą najlepiej nazwał Michel Deguy pisząc, że „poezja jak miłość – stawiając na znaki ryzykuje wszystko”.

Żeby wyczerpać zakres tego, do czego mam zastrzeżenia (co to za zakres – cztery uwagi ledwie) dodam jeszcze sprawę redakcyjną: w kilku wierszach znajduję (m.in. strony 9, 31, 32, 47, 59) rozwiązanie takie, że wers zaczyna się od dwukropka. Zupełnie tego nie rozumiem. Dla mnie więc albo to jest sprawa nieuważnej korekty a jeśli – a ilość powtórzeń tej koncepcji i na to może wskazywać – jakiś zmysł, to ciekaw jestem autorskiej wersji uzasadnienia. Trzecia uwaga dotyczy raczej sprawy wydawniczej, na która poeta mógł mieć słaby wpływ albo i żaden – tomik jest wydany na bardzo dobrym papierze, przyjemnie się brało do ręki… do pierwszego czytania, przy drugim strony po prostu się rozlatują jak upuszczona talia kart! Duży zawód.

Czwarta sprawę, która wyodrębniam jest Posłowie. Nie przepadam za tomikami dopowiadanymi czy to przez Wstępy czy Posłowia, bo nie bardzo wiem, po co one są z punktu widzenia czytelnika  – by wyjaśnić niezrozumiałe? By uzasadnić wagę poezji gdyby czytelnik jej nie pojął? Sądzę, że dobre wiersze tego nie potrzebują a słabym to nie pomoże, a Stefan Jurkowski pisze dobre wiersze. Oczywiście ta uwaga nie dotyczy wyłącznie Stefana, zgłaszałem ją swego czasu choćby przy tomiku Zbyszka Milewskiego. Ja mam dużą wstrzemięźliwość wobec takich doopisów (sformułowanie Krzyśka Gąsiorowskiego) nawet, gdy są robione zupełnie zewnętrznie a tym bardziej, gdy pochodzą od osób związanych z nami emocjonalnie. Same  emocje rozumiem, ale wkładanie ich w literaturę? I to w taki sposób? Czytelnik przecież czyta wiersze „anonimowo”. Poza tym przestrzegam przed grubymi generalizacjami, bo kiedy czytam w Posłowiu: „Z jednej strony nie mamy wątpliwości, że każda z nich (książek poetyckich Jurkowskiego – A.W.) stanowi całość literacką I filozoficzną.”, to wolałbym czytać w liczbie pojedynczej i od siebie: nie mam wątpliwości a nie „nie mamy”, bo jak ktoś ma, to co wtedy? Tyle o tym.

Ale ważniejsze od tych moich starczych zgryźliwości pozostaje dla mnie to, co u Stefana wyraźnie odczuwam: on pisze poważnie! To jest poezja poważnego tonu, a tę poważność odczytuję z bijącej od jego wierszy siły autorskiego przekazu, którą na potrzeby mego tekstu opisałbym tak: możecie to czytać albo i nie czytać, może to się wam podobać albo i nie, ale to nie ma (żadnego!) znaczenia, bo te wiersze są PIERWSZE, to znaczy poprzedza je silny świat mojego ja – świat zewnętrzny, a więc i Ty, Czytelniku i ty, recenzencie Wołosewiczu, jesteście po nim. I to mi się u Stefana podoba! I to ta siła dojrzałego ja pozwala mi zachwycić się wierszami takimi jak Sen czy Całopalenie, które nie wymagają żadnego komentarza, których przywołaniem chcę więc zakończyć ten tekst.

 

Sen

 

jeszcze nie zatrzymał się tramwaj

jeszcze się nie obudziłem

usłyszałem za sobą głos:

„bolek leśmian jestem”

Wyciągnęła się do mnie ciemna ręka

I zbliżyła czarnoskóra twarz

Co to mogło znaczyć

Skąd tu Leśmian i w dodatku afrykański

 

tramwaj szarpnął a ja obudziłem się

z obrazem łąki w oczach w samym środku

malinowego chruśniaka – powoli rozwiewał się

mój sen o poezji z trzaskiem

łamał się widnokrąg trzymający w zamknięciu

niewolników miejsca i języka

formy i rasy

więźniów słabnącej grawitacji

jakby życie planety

nagle dobiegało końca –

opisane na wszystkie sposoby

a ostatecznie pozbawione najtrafniejszej nazwy

 

 

 

 

Całopalenie

 

ten chłopiec

ten mały chłopiec

ten mały chłopiec ze starej fotografii

patrzy przed siebie

patrzy i uśmiecha się

 

wiem co zobaczy za kilkadziesiąt lat

wtedy nie wiedziałem – gdybym wiedział

może bym się aż tak nie uśmiechał

 

ten chłopiec

ten mały chłopiec

wpatruje się we mnie może chce zawołać

a ja nie mogę zawrócić

 

znam jego czas

który bardzo się skrócił

o radości klęski i wtajemniczenia

o mnie samego

mnie samego z dzisiaj

o gorzką wiedzę

gorzką wiedzę o mnie

 

o to co było przede mną

a jest poza mną

 

palę

palę fotografię

palę fotografię chłopca

 

– most do początku siebie

 

BRAK KOMENTARZY