Wacław Holewiński
Mebluję głowę książkami
Spowiedź
W roku 1996 Krzysztof Karasek poprosił mnie abym w „Życiu z kropką” zrecenzował właśnie opublikowaną książkę Zofii Posmysz „Do wolności, do śmierci, do życia”. Napisałem o tej wspaniałej książce-wspomnieniu dłuższy tekst. Zaraz potem poznałem autorkę, mimo różnicy wieku przeszliśmy na „ty”. Parę lat później w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich zapytałem Zosię czy coś pisze. Odpowiedziała, że nie, że już niczego nie napisze. Że ma inne zajęcia, które są dla niej ważniejsze. No i nie napisała… Szczęśliwie znalazł się ktoś, kto zadał autorce „Pasażerki” sporo pytań, a ona, pewnie trochę dzięki determinacji Michała Wójcika, zgodziła się na nie odpowiedzieć.
Piętnaście spotkań, godziny nagrań, setki pytań.
Zosia ma dziewięćdziesiąt cztery lata i kalendarz wypełniony do ostatka.
Więc pewnie jednak chciała odpowiadać. Pewnie ta spowiedź była dla niej ważna.
Auschwitz, a może Oświęcim? Tak, cała dorosłość – przez jakiś czas się przed tym broniła – została wypełniona tym miejscem przeklętym.
Moja babka też tam była. Nie przeżyła. Była znacznie starsza od Posmysz, pewnie słabsza, pewnie mniej w niej było determinacji, woli przeżycia. A może nie? Może nie trafiła na „swoją” Niemkę? Los, czas, okoliczności. Nigdy tam nie chciałem pojechać. Ale przeczytałem dziesiątki książek o obozach. Setki relacji. Ból, groza, jasny dym z kominów krematoriów, oprawcy z SS, kapo, nary, zdjęcia szkieletów ludzkich. Przerażenie, że tak można, że ktoś innym „zgotował ten los”.
To zabawne, ale w tej książce, przy całym okrucieństwie Auschwitz, nie miałem poczucia, że to jeszcze jedna książka, po której człowiek myśli: : – „jak to dobrze, że to tylko historia”.
Może dlatego, że nie wypełnił jej tylko obóz? Że Zosia tak pięknie mówi o swoim dzieciństwie? O ojcu kolejarzu, pomocniku maszynisty, chyba introwertyku i opiekuńczej matce? O siostrze, o swoich szkołach, o śpiewie? O drobiazgach, z których utkana była jej szczęśliwa młodość? O Związku Strzeleckim, szkole rytmicznej, krakowskim gimnazjum?
Miała dziewiętnaście lat, gdy ją aresztowano. Nie, nie była w żadnej organizacji podziemnej, pracowała w niemieckim kasynie. Uczęszczała na tajne komplety, w domu, gdzie odbywały się zajęcia, znaleziono u któregoś z uczestników podziemne pismo. To wystarczyło.
Zosia mówi, że nie znała wówczas nazwy Auschwitz… Był Oświęcim. Przywieźli zwykłym pociągiem… Jakiś koszmar na dzień dobry związany z myciem. Pierwsze uderzenia…
7566 – numer, który musiała przyszyć do pasiaka. Tatuaż „dostała” później, jeszcze ich nie robiono.
„A potem wieczorem blokowe wybrały dziewczyny, które poszły do kuchni po kolację. To był chleb i coś, co mi nawet smakowało. Kwark. Rodzaj serka w opakowaniu. Coś niby camembert.”
Dzień po dniu, do końca.
Dlaczego przeżyła? Pewnie tysiące razy zadawała sobie to pytanie. Pewnie zadaje je sobie i dzisiaj. To jak nieuleczalna choroba, można na chwilę zapomnieć, ale ona wciąż istnieje, daje o sobie znać.
Najważniejsza była praca pod dachem. Nie głód, on był w drugiej kolejności.
Umierała? Oczywiście. Durchwall, biegunka, która zabijała. Tyfus. Ale to nie był jej czas. A może po prostu spotykała na swej drodze ludzi, którzy się „upierali” żeby zachować ją przy życiu? A może głęboka wiara dała jej siłę do przetrwania? Było tyle silniejszych od niej, które po prostu chciały umrzeć.
Wójcik zadaje czasami pytania, których nie umiałbym zadać Zosi. O seks w obozie. Między SS-manami i więźniarkami i ten między osadzonymi. O miłość w konzentrationslagrze. O Tadeusza…
Pyta o sztukę w Auschwitz i o wielką Almę Rosé, która stworzyła tam tę wspaniałą kobiecą orkiestrę… Dym z krematorium i fantastyczna muzyka. „A wieczorami odbywały się próby. I ja, już w 1943 roku na te próby czasem chodziłam. Nieraz były to prawdziwe koncerty muzyki poważnej, można było usłyszeć utwory zakazane. To były te chwile w Auschwitz, których nie zapomnę, ale nie z powodu koszmaru, tylko piękna. Piękna.”
W bloku X dokonywano eksperymentów na więźniach. „Ja miałam dwadzieścia lat, rozumie mnie pan…? Krzyczałam. Boże, jak ja krzyczałam. Nie mogę o tym mówić. Nie chcę.”
Spotkała Anneliese Franz. „Dla nas Liza była człowiekiem. W mundurze SS, czyli w stroju diabła.” Człowiek w mundurze SS… To dzięki niej… Po latach, myśląc o tej kobiecie, stawała przed urojonym sądem, który miał wydać w jej sprawie wyrok (tak naprawdę umarła zupełnie spokojnie, nigdy nikt jej nie postawił przed żadnym trybunałem). „Musiałabym jej bronić”, powiada Posmysz. Co więcej, nie tylko jej… Ale dzięki pracy u niej mogła też ratować inne. Dać im życie. Nie, nie, Zosia tak nie mówi. U niej w ogóle nie ma wielkich słów.
Opowiada o swoim życiu po wojnie. Chciała zapomnieć, żyć, uczyć się, mieć rodzinę. O swoim mężu. O tym, że to on jej powiedział „napisz o tym”. O przyjaciółce, oświęcimskiej siostrze, która nie chciała żyć „u komunistów”.
Wielka dama polskiej literatury. Zosia ma ten swój delikatny, piękny uśmiech. Potrafi nim do dziś czarować. Czaruje też słowami. Nie ma w niej nienawiści.
Czasami myślę o mojej babce w Brzezince. Myślę obrazami Zosi. Bez uproszczeń.
Zofia Posmysz – Królestwo za mgłą. Z autorką „Pasażerki” rozmawia Michał Wójcik, Znak, Kraków 2017, str. 415.