Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Dwaj są niezrównani pisarscy portreciści Gdańska i Sopotu – Gunther Grass i Paweł Huelle. Siłą swoich talentów, każdego w swoim rodzaju, zbudowali kulturowy mit tych miast. Szkoda, że nie w wakacje przyszło mi napisać o najnowszej powieści Huellego, nie w ciepłą, wakacyjną porę. Najpierw powtórzyłbym bowiem to, co już kiedyś praktykowałem – wędrówkę po Gdańsku i Sopocie z tomem jego prozy w ręku.
Może wszakże to strata do odrobienia, bo skłoni mnie to do powrotu do tej pysznej lektury za kilka miesięcy, gdy można będzie wykąpać się przy plaży w Brzeźnie, a da Bóg że i na ciepłym piasku poleżeć, gdy można będzie powałęsać się w lekkim okryciu po labiryntach Oliwy i Wrzeszcza, a potem przerzuciwszy się z miejsca na miejsce kolejką trójmiejską, powędrować leniwie od sopockiego Mola pod Operę Leśną (polskie Bayreuth). Albo pójść na najważniejszą ulicę tej powieści Pelonkerweg (dziś Polanki), gdzie splatają się i krzyżują jej najważniejsze szlaki fabularne powieści. Bo Gdańskość i Sopockość prozy Huellego, to właściwość nie jedyna przecież, ale taka, którą lubię w niej najbardziej. Huelle jest niezrównanym portrecistą swojego Miasta, a raczej Trójmiasta. Rzekłbym, że pojawia się ono pod jego piórem organicznie, soczyście, a obraz ten jest przepojony prawdą nie tylko topograficzną, ale także psychologiczną i artystyczną. Owa „powiatowość” prozy Huellego, którą to cechę sam sobie w wywiadach przypisuje, jest bezcenną wartością i świadczy tyleż o talencie, co o jego pisarskiej uczciwości, która przeradza się w kategorię artystyczną.
Ze wspomnianym pasmem związków gdańsko-niemieckich, ćwiczonych już przez Huellego choćby w „Castorpie”, sąsiaduje bezpośrednio wymiar polski, powojenny, repatriacyjny, uosabiany przez młodzieńczego narratora i jego ojca, a także miejscowy, kaszubski, w osobie pana Bieszka. W tle jest też rozbudowany wątek francuski, XVIII-wieczny, oficera, niejakiego Francois de Venancourta, zaplątanego w losy Rzeczypospolitej w czasch wojennych awantur o polską koronę ze Stanisławem Leszczyńskim i Augustem III w tle.
Powieść Huellego jest jak szlachetnie eklektyczny utwór muzyczny, skomponowany z różnorodnych składników, w którym pomieszane są style, miejsca i czasy. Jest tu i francuska Gujana XVIII wieku i Gdańsk z Sopotem XIX i XX wieku, na chwilę pojawia się czarny Grudzień 1970 roku, a wszystko to splecione w fascynujący, wielokulturowy węzeł wyobraźni i artyzmu. Wszystkie te wątki są kunsztownie przemieszane, wędrują w różnych kierunkach, krzyżują się, współgrają ze sobą, swobodnie wpływają na siebie tworząc koronkową konstrukcję. Przypomina to po części odczytywany przez pisarza palimpsest, a po części patchwork skomponowany z nakładających się na siebie map z różnych epok, starych i współczesnych, przede wszystkim Gdańska i Danzigu, Sopotu i Zopott, ale i okruchów fragmentów innych miejsc na globusie. Jest też w tej konstrukcji jakiś daleki pogłos poetyki powieści szkatułkowej.
„Śpiewaj ogrody” uważam za najświetniejszą jak dotąd prozę Huellego. Jego pisarski talent, który wybuchł przed laty „Weiserem Dawidkiem” osiągnął w ostatniej powieści najwyższy poziom rafinady stylistycznej, poziom krystalizacji artystycznej najwyższej próby. Kadencje zdań, rytm narracji są zrównoważone, spokojne, swobodne i naturalne, budowane z mistrzowską lekkością, wolne już od pewnych szwów i „fuzli”, które tu i ówdzie można było spotkać (co skądinąd całkiem zrozumiałe) w młodych prozach Huellego. Nie okazał się on cudownym dzieckiem jednej powieści, lecz rozwinął w wybitnego pisarza, którego „Śpiewaj ogrody” są – jak dotąd – najświetniejszym dziełem.
Zatytułowałem tę garść uwag „Śpiewać Trójmiasto”, choć Gdyni w powieści Huellego nie ma. Chętnie bym kiedyś przeczytał prozę, w której poświęciłby on kilka stron Gdyni. Ale czy będzie chciał – pisarsko – ruszyć się ze swego gdańsko-sopockiego powiatu za granicę, choćby i bliską? Byłaby to przecież wyprawa do innego świata.
„Śpiewaj ogrody” nie waham się nazwać arcydziełem. Wyśmienita lektura i uczta estetyczna godna najgorętszej rekomendacji.
Paweł Huelle – „Śpiewaj ogrody”, Wyd. Znak, Kraków 2013, str. 317, ISBN 978-83-240-2195-6
—
Warszawska Atlantyda
„Gawędy” nie są studium o architekturze i urbanistyce. Także historia polityczna jest w nich obecna skąpo. To przede wszystkim opowieść o Warszawie żyjącej, mieście teatrów i kabaretów, jedzenia i picia, mieście które przeżywało pożary i powodzie, którego mieszkańcy chorowali i umierali, ale także bawili się w tancbudach, latem pływali po Wiśle i kapali się w niej, a zimą korzystali ze ślizgawek. To także Warszawa niezliczonych anegdot, legend i tajemnic, jak choćby ta związana z dziejami „Pałacu Lucyfera” czyli pałacu Mniszchów przy Senatorskiej. Nawiasem mówiąc, Galiński w tym miejscu sytuuje scenę samobójstwa autora „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, Jana Potockiego. We wszystkich dostępnych mi do tej pory źródłach stoi, że stało się to w jego domu na Podolu. Jak było w rzeczywistości?
Ten pięknie wydany album może być nie tylko źródłem wiedzy, ale i ozdobą każdej biblioteki.
Franciszek Galiński – „Gawędy o Warszawie”, Wyd. Zysk i s-ka, Poznań 2013, str. 367, ISBN 978-83-7785-216-3