Krystyna Tylkowska – Wariat, muzyka i cała reszta

0
271

Krystyna Tylkowska


Wariat, muzyka i cała reszta

(o Wariacie i zakonnicy w reż. Igora Gorzkowskiego w Teatrze Powszechnym)

  

  Igor Gorzkowski bardzo lubi robić  spektakle o zagubionych, niedopasowanych do społeczeństwa marzycielach, którzy z powodu samego swojego istnienia popadają w konflikt ze światem. Bohater Witkacego jest w jego ujęciu scenicznym duchowym bratem Spacerowicza (tytułowej postaci z innego spektaklu reżysera).


 Na scenie Teatru Powszechnego również widzimy pozorny konflikt, rzekome starcie. Trochę w tym wszystkim brakuje ducha Witkacego, ale jest to raczej świadoma decyzja reżysera, niż błąd, niedociągnięcie sceniczne. Fabuła niby ta sama z drobnymi zmianami w szczegółach, karykatura, aż miło. Aktorzy, partnerujący tytułowemu wariatowi prześcigają  się w tworzeniu przerysowanych postaci, przy czym robią to lekko, widać, że świetnie się bawią, (ale właśnie, mamy tu raczej karykaturę, nie groteskę). A mimo to wszystko jest jakoś tak na poważnie, raczej lirycznie, niż prześmiewczo i przerażająco. Jak gdyby reżyser nie odciął się od swych poprzednich realizacji. Jak gdyby ta wypowiedź sceniczna była kontynuacją poprzednich, stanowiła z nimi większą całość.


 I właśnie. Czy w ujęciu Gorzkowskiego konflikt artysty z resztą społeczeństwa tak naprawdę istnieje? Otóż wydaje się, że nie, nie ma czego się bać. Artysta nie pozwoli się stłamsić, zniszczyć. Przywiązany pasami do łóżka, stanowiący rzekomo muzealny obiekt, zachowuje nie tylko swoją wolność wewnętrzną, rząd dusz w tworzonych przez siebie światach, ale też faktyczną, choć przez innych bohaterów niedostrzegalną władzę nad światem realnym. Jest ponad nim i tak naprawdę dyryguje pozostałymi bohaterami, niby marionetkami.  Ot tak, z nudów. Odchodzi, kiedy przestaje go to bawić, albo może kiedy stwarza dzieło na tyle wybitne, że świat realny wobec niego traci znaczenie. Świat pogrąża się wówczas w chaosie, gubiąc wszelki sens. Władzę nad nim obejmują na chwilę milczący dotąd sanitariusze. Ale nie udźwigną jej długo. A ukryty despota odszedł w swóją lepszą rzeczywistość. Ostatnia scena, ilustrująca rządy ludu nie robi zresztą większego wrażenia. Widzowie ciągle żyją poprzednią, ciągle słyszą muzykę i z utęsknieniem wypatrują orkiestry dyrygowanej przez szalonego kompozytora.


  Takie jest przesłanie spektaklu Gorzkowskiego, taki jest też wariat- Mieczysław Walpurg, kreowany przez Jacka Belera. Jednak ten cyniczny władca świata, bez skrupułów bawiący się innymi ludźmi, wykorzystujący ich do swoich celów jest również bezbronnym, wrażliwym marzycielem, kimś, kto widzi i czuje więcej. To bardzo udana rola Belera. Scena tak naprawdę należy do niego. Niemal wszyscy pozostali aktorzy usuwają się na drugi plan. Jedynie prof. Waldorff Franciszka Pieczki zdaje się nie należeć do skołowanej bandy, wykreowanej przez wariata- artystę. Może zresztą zadziałał tu fenomen wielkiego aktora, który błyszczy, skupia uwagę, niezależnie od tego, czy gra główną rolę, czy niewielki epizod. Gorzkowski świadomie zresztą to wykorzystał, stawiając profesora na przeciwległym biegunie. Jest on tyleż przeciwieństwem Walpurga, co jego sobowtórem, lustrzanym odbiciem. Gadulstwu artysty, przeciwstawia swoje „cip-cip-cip”, również raczej obserwuje świat, niż w nim funkcjonuje. Na końcu także odchodzi, jakby przeczuwał, że lepiej się ewakuować. Tyle, że nie ucieka w artystyczne, wyimaginowane światy-zaświaty, ale w chirurgię.


  Wszystkie pozostałe kontrasty, przeciwstawienia są w spektaklu mniej ważne, trochę niby zwielokrotnione, mniej wyraźne odbicia. Postawy dwóch lekarzy, ich spory na temat leczenia, dwie całkowicie różne osobowości zakonnic. Wszystko to przez chwilę bawi raczej, niż zajmuje pacjenta.  Wydaje się też być przez niego zaprojektowane. W końcu tylko on ma prawo być nieprzewidywalny.


  Walpurg w tej realizacji nie jest poetą, tylko kompozytorem. Można się zastanawiać, czemu służy ta zmiana. Zwłaszcza, że wyimaginowany świat artysty- w tym spektaklu pełen tancerzy, mimów, artystów cyrkowych jest trochę kiczowaty,  przerysowany, (choć w inny sposób, niż rzeczywistość szpitala psychiatrycznego), ale jednak bardzo liryczny, poetycki. Może chodzi o to, że artysta zdaje się dyrygować dwoma światami. Zresztą zmiana ta konweniuje z rolą muzyki, granej na żywo w przedstawieniu. Jest ona nie tylko lepszym, doskonalszym dyskursem Wapurga, ale też autonomiczną bohaterką. No i ma ogromną siłę działania. W scenie powrotu artysty widownia pragnie zatracić się wraz z siostrą Anną. Pragnie pójść za twórcą i jego muzyką, albo chociaż wyładować swe emocje w konwulsyjnie wariackim tańcu- korowodzie. 


  Scenografia jest bardzo skromna. Gołe ściany, mury, które pod wpływem mroku i odpowiednio ustawionych reflektorów zmieniają się czasem w ulotną przestrzeń. Na środku stoi łóżko, do którego przytwierdzony jest pasami Walpurg. (Ono pełni funkcję kaftana bezpieczeństwa). Z początku sprawia wrażenie łoża tortur, bądź jakiejś przemyślnej gablotki, eksponującej człowieka, niby obiekt muzealny, choć przecież to obserwowany jest najlepszym obserwatorem. Później okazuje się, iż łoże jest po prostu sceną, estradą dla manipulującego innymi twórcy. Niewielka, ukryta z boku dyżurka o przezroczystych ścianach, służy natomiast chyba tylko po to, by znudzony artysta mógł w efektowny sposób popełnić samobójstwo, wyglądające, niby cyrkowa sztuczka.


   Wobec pozornego konfliktu widz nie może opowiedzieć się po którejś stronie. Nie ma wyboru. Jeśli nie porwie go niezwykła muzyka Walpurga, pozostaje mu co najwyżej powrót do chirurgii. 


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko