Strona główna Eseje Danuta M. Lebioda: Kardynał z Tobago

Danuta M. Lebioda: Kardynał z Tobago

0
359

Danuta M. Lebioda

KARDYNAŁ Z TOBAGO

Kreacja króla w powieści
 „Boży Gniew” J. I. Kraszewskiego

    Józef Ignacy Kraszewski był pisarzem fenomenalnym, do dziś będącym zagadką – zarówno jeśli chodzi o ogrom stworzonych dzieł, jak i o wielość kreacji osobowych w poszczególnych utworach. Naukowcy zastanawiają się, w jaki sposób jeden człowiek mógł zapanować nad takim mrowiem postaci, wątków, opisów i literackich dookreśleń. A przecież powieściopisarstwo było tylko jedną domeną twórczą tego artysty – właśnie artysty, bo grywał na fortepianie, malował udane obrazy i rysował podczas nieodłącznych podróży, a także pisywał do wielu gazet, redagował je i jeszcze prowadził ożywioną korespondencję z czołówką intelektualną swoich czasów. Jego dorobek jest tak obszerny, że wiele spośród dzieł pozostało do dzisiaj w rękopisach, wiele udanych prac plastycznych domaga się wydania.Rację jednak ma Tadeusz Olszewski, gdy pisze, że fenomen Józefa Ignacego Kraszewskiego objawia się przede wszystkim w jego ilościowo imponującym dorobku powieściowym. I choć może wśród 228 jego powieści nie ma arcydzieł, to nie ulega wątpliwości fakt, że wszystkie są prozą rzetelną, diagnozującą polskie schorzenia narodowe i pokazującą źródła oraz okoliczności upadku Rzeczypospolitej. Taki demaskatorski charakter mają zarówno powieści obyczajowe, mocno osadzone w społecznych realiach, jak i dwadzieścia dziewięć utworów składających się na cykl historyczny, który w autorskim zamierzeniu miał pokazać dzieje Polski od czasów legendarnych („Stara baśń”) aż po wiek XVIII („Saskie ostatki”). Posłannictwa pisarza upatrywał Kraszewski w przekazywaniu „wiernego obrazu” życia społecznego narodu.  W powieści wydanej w 1886 roku pt. Boży gniew mamy niezwykłą kreację postaci króla Jana Kazimierza (1609 – 1672), władcy wyrazistego, zasłużonego dla Polski, ale też i wielce kontrowersyjnego. Zanim przyjrzymy się temu, jak Kraszewski prezentuje obrońcę kraju przed tatarską i kozacką nawałą, przybliżmy pokrótce jego zdumiewające losy.
   
     Przed wstąpieniem na polski tron sporo podróżował i brał udział jako pułkownik wojsk cesarskich w wojnie trzydziestoletniej. W 1638 roku wyruszył do Hiszpanii by objąć nadane mu stanowisko wicekróla Portugalii i admirała hiszpańskiego. Rok później, za zasługi dla monarchii, otrzymał nawet – znaną obecnie z uroków turystycznych – wyspę Tobago. Pojawił się na terytorium, pozostającej w wojnie z Hiszpanią Francji i oskarżony o szpiegostwo, na rozkaz kardynała Armanda Jeana Richelieu został uwięziony. Wypuszczono go dopiero w 1640 roku, po interwencji Rzeczypospolitej. W 1643 roku, w Rzymie, wstąpił do zakonu jezuitów i szybko został mianowany kardynałem. Zrzekł się jednak urzędu i został zwolniony ze ślubów przez papieża, gdy stał się kandydatem do polskiego tronu. Po śmierci jego brata, Władysława IV Wazy, 17 listopada 1648 roku, po sześciu miesiącach wolnej elekcji, został obrany królem Rzeczypospolitej. W styczniu roku następnego koronował się, a w maju poślubił wdowę po bracie, księżniczkę francuską Ludwikę Marię Gonzagę. W okresie swego panowania Jan II Kazimierz Waza musiał zmagać się z trzema groźnymi wojnami. W latach 1648-1649 i 1651-1654 trwała wojna domowa w południowo-wschodniej części Rzeczypospolitej, zwana powstaniem Chmielnickiego, w którym kozactwo i chłopstwo ukraińskie wystąpiło przeciwko panowaniu polskiej szlachty i walczyło z wojskami koronnymi. W latach 1655-1660 rozegrała się wojna szwedzko-polska, nazwana “potopem szwedzkim” związana z II wojną północną, gdyż prawie cała Rzeczpospolita została wówczas opanowana przez wojska szwedzkie. Zaś w latach 1654-1667, z przerwą na “potop”, wybuchła i toczyła się wojna rosyjsko-polska. Za panowania Jana Kazimierza pojawiły się pierwsze symptomy rozpadu ustroju Rzeczypospolitej. W 1652 roku sejm został zerwany przez liberum veto. Próby reform, szczególnie pomysł wyboru króla za życia poprzednika (vivente rege), spotkały się ze zdecydowanym sprzeciwem szlachty. Rokoszanie pod wodzą Jerzego Lubomirskiego, hetmana polnego i marszałka wielkiego koronnego, w  bitwach pod Częstochową (1665) i Mątwami (1666) pobiły armię królewską.  Władca nie widząc możliwości porozumienia się ze swymi poddanymi, abdykował 16 września 1668 roku i wyjechał do Francji, gdzie ponownie został jezuitą i zmarł po czterech latach. W 1676 roku, po ekshumacji, został ponownie pochowany w katedrze wawelskiej, a jego serce znajduje się w kościele Saint Germain des Prés w Paryżu.

     W powieści Boży gniew Kraszewski ukazuje Jana Kazimierza wielowymiarowo – w narracji odautorskiej, w wypowiedziach bohaterów literackich i autentycznych postaci historycznych, w rekonstruowanej refleksji królowej, w anegdocie i cytacjach. Najpierw pojawia się jednoznaczny komentarz przy prezentacji postaci Karola Ferdynanda: Przeciwnie, Jan Kazimierz, który w życiu rzucał się już na wszystko i wszystko, co ujął, porzucał z niesmakiem, na pierwszą wieść o zgonie brata, przybrawszy po nim spadły na siebie tytuł króla szwedzkiego, musiał, naturalnie, rozgorzeć natychmiast niezmierną żądzą otrzymania korony.  Tego rodzaju określenie natychmiast wywołuje u czytelnika niesmak, bo tak zachowują się ludzie żyjący bez wyrazistego celu, chwiejni w swoich wyborach i nie umiejący określić tego, co najważniejsze dla nich i dla otoczenia. Określenie „rzucał się” sugeruje, że mamy tutaj do czynienia z kimś gwałtownym, kimś kto nie potrafi podążać prostą drogą, a jedynie szamocze się i w nagłych atakach rzuca się do przodu. Tę charakterystykę wzmacnia jeszcze wypowiedź Czyrskiego w gospodzie, „nad szklanicą piwa z grzankami”: – A toż nam drapnie jak Walezy – zawołał – jeśli, uchowaj Boże, wybór padnie na niego! Gdzież on kiedy wytrzymał? Mnichem był – zbrzydł mu kaptur rychło, okrył go papież purpurą – i tę mu odesłał. Znowu tedy świecką suknię wdział i ta go prędko parzyć będzie. Dacie mu koronę, niedługo ją ponosi. Któż go tu nie zna? Polaków nie lubi; Niemcy i Włochy to jego najmilsze towarzystwo, a papugi, małpy też i karły, bo z nimi po całych dniach siedzi, chętniej niż z panami senatorami! Pożytku z niego Rzeczpospolita mieć nie będzie. […] Kazimierz grosza przy duszy nie ma, wprzódy zawsze zje, niż dostanie, bo u niego ładu nie pytać.  To jest charakterystyka w stylu prześmiewczym, pełna inwektyw i przeinaczeń, utrzymana w poetyce wypowiedzi karczemnej, gdzie prawda miesza się z fałszem, a wszystko obliczone jest na efekt, mający wywołać śmiech u słuchających. Gdyby przyjąć tego rodzaju ocenę postaci przyszłego króla, zastanawiająca byłaby jego późniejsza konsekwencja i religijność, składane śluby w Częstochowie i we Lwowie. Tutaj autor wypowiedzi dobiera takie określniki, że prezentowana postać nabiera cech błazeńskich. Z jednej strony Waza jest napuszony i otacza się przedstawicielami dumnych narodów europejskich, a ze strony drugiej wybiera towarzystwo małp i papug. Brakuje mu też sprytu i umiejętności zarabiania pieniędzy, a ich brak staje się poważnym mankamentem w sytuacji elekcyjnej. Jego brat Karol jest rozumny, a on – Jan Kazimierz – jest trzpiotem, który właściwie nie wie czego chce od życia.

     Kraszewski zaczyna zatem kreację postaci króla od elementów negatywnych i pragnie utrwalić w świadomości czytelnika przekonanie, że Jan Kazimierz jest postacią groteskową, budzącą nieustannie kontrowersje. Jak wiemy pisarz korzystał z licznych źródeł historycznych i zapewne z takimi poglądami zapoznał się w dokumentach z epoki – jak pisze Wincenty Danek: Wzięte jako całość powieści historyczne Kraszewskiego odznaczają się niewątpliwymi wartościami poznawczymi, jeśli chodzi o świat realiów, o wiedzę o dawnej Polsce, o jej obyczajowość i cechy zbiorowe społeczeństwa szlacheckiego, wartościami opartymi o rozległą  erudycję pisarza i znajomość materiałów źródłowych, które wzbogaciły i dały realistyczną podstawę dla autorskiej wyobraźni.  Żadna postać dziejowa, a tym bardziej ludzie, którzy pozostawili na kartach historii wyraźny ślad swojej osobowości, nie byli oceniani jednoznacznie. Kontrowersje rodziły się w trakcie życia i rozwijania się zdarzeń, a często mnożyły się jeszcze po śmierci bohatera. Tutaj kolejna odsłona ma miejsce w pokojach owdowiałej monarchini, która tak oto widzi kandydata do tronu: Jan Kazimierz stał ze zwykłą sobie twarzą kwaśną a dumną, która się zdawała wyrażać wiecznie jakby wrażenie świeżo doznanego zawodu i przykrości. Niezmiernie rzadko widział kto króla wesołym oprócz jego karłów, poufałej służby i nielicznych przyjaciół. Narzekanie, sarkazm, szyderstwo przychodziły mu najłatwiej a wszelki jakikolwiek bądź przedmiot rozmowy w jego ustach zmieniał się w opowiadanie o sobie. Zwrot ten do siebie był nałogowym. Było to charakterystycznym. Zwykle żółty i ciemnej płci, na której tylko ślady ospy jaśniej się zarysowały, ust dumnie wykrzywionych, nadąsany, tym razem był może chmurniejszym, troską jakąś przesyconym mocniej niż kiedykolwiek.  Jest to tyleż ogląd przyszłej żony króla, co autora i mamy tutaj zatem nowe elementy negatywnej kreacji postaci – nie dość, że trzpiot, zdziwaczały i obcujący z małpami, to jeszcze człowiek o żółtej, chorobowo zmienionej skórze, z kwaśną i dumną miną, pewny siebie egoista, nadąsany, z wymownie wydętą wargą. Kraszewski raz jeszcze przerysowuje, by uzyskać zamierzony efekt ksenofobiczny – wszakże przyszły król jest kimś obcym w Polsce, kimś, kto zakończy swoje bytowanie pośród Polaków jako władca niechciany i zwalczany. I sytuacji nie łagodzą tutaj promyki światła, jakie pojawiają się na tej postaci podczas rozmowy z Ludwiką Gonzagą. Dopiero przy następnej charakterystyce, związanej z młodzieńczą miłością do Salomei Bertoni, zaczyna się dziać coś pozytywnego, ludzkiego, a nawet pojawia się element dowcipu. Okazuje się oto, że Jan Kazimierz zawsze od najmłodszych lat temperamentu był wielce ku kobietom ciągnącego, choć Salomea wcale piękną nie była, tylko świeżą, śmiałą, napastliwą i zalotną, zawróciła mu głowę szalenie i skorzystała z tego, aby nim zupełnie zawładnąć. O tych amorach z Salusią wiedział cały dwór, starano się je to rozerwać, to pokrywać, a w końcu nikt na nie już nie zważał. Była to pierwsza miłość królewicza, który później takich bałamutnych stosunków miał bez liku, ale Salusia nie dała się odpędzić ani zapomnieć całkowicie, czuła, że miała jakieś prawa i nie odstępowała od nich.  Dopiero tutaj okazuje się, że Jan Kazimierz był człowiekiem z krwi i kości, że miał jakieś ludzkie słabostki i bywał frywolny, zakochiwał się często, a nawet długo pozostawał w związku z panią Bertoni. Po wstępnych prezentacjach, w których roiło się od negatywów, czytelnik odkrywa, że jest to postać złożona, skomplikowana w swoich wyborach i pełna życia, chęci obcowania z damami i korzystania z ich „uroków”. Sporo tutaj nieścisłości w opisach i jakby brak ogólnej konsekwencji, razi też rozchwiana interpunkcja, ale to tylko wzmacnia efekt prezentacji postaci niejednoznacznej, szukającej swojego miejsca na ziemi i nieustannie zmieniającej swoje oblicze. Wiemy przecież, że u autora Starej baśni: Prawie wszystkie powieści miały charakter brulionowy. Kraszewski nie wykańczał ich, wypuszczał je w świat tak, jak mu wyszły spod pióra. Powieść była to według jego przekonania „forma wieku naszego, instynktownie pochwycona dla popularyzacji idei, pojęć i wiadomości prawd”, „proletariusz literatury” rejestrujący zadania wszystkie, które społeczność ma do rozwiązania”.  I tutaj, przy kreacji postaci króla widzimy wyraźnie, że charakter dydaktyczny bierze górę nad psychologiczną głębią prezentacji, a spłaszczenie opisu jest zamierzone i nawet nieodzowne. Gdyby autor pracował długo nad jednym utworem, to zapewne wyeliminowałby braki, ale niestety nie stworzyłby takiego mrowia postaci, nie opisałby tylu sytuacji i nie zyskałby takiej sławy. Powieści Kraszewskiego nigdy nie przechodziły bez echa – pisze Antoni Trepiński – nigdy też ich nie mógł nastarczyć redakcjom czasopism warszawskich i prowincjonalnych, wyrywano mu je spod pióra, kupując „na pniu” bez czytania, błagając o pośpiech w dostarczeniu.  Może dlatego przy opisach Jana Kazimierza pojawia się tyle niekonsekwencji autorskich. Dane wzajemnie się wykluczają, a nagłe przejścia od negatywów do pozytywów budzą spore zdziwienie. Metoda pisarska Kraszewskiego w zdumiewający jednak sposób okazała się tutaj adekwatna dla niejednoznaczności prezentowanej postaci. Zauważa to Antoni Jopek w Posłowiu do powieści: Najbardziej może udaną jest postać Jana Kazimierza, typowego człowieka nerwowego, kapryśnego, zmiennego, łączącego w sobie bigoterię z rozwiązłością.  W miarę posuwania się do przodu powieściowej narracji jawi się król jako postać bezwolna i stale manipulowana. Tak jest też w chwili, gdy pojawia się propozycja małżeństwa z rozsądku:  Król dosyć neutralnie zachowywał się we wszystkim. Na ostatek przyjaciele Marii Ludwiki uznali chwilę właściwą, aby wnieść kwestią królewskiego małżeństwa. Jan Kazimierz, który nigdy zręcznym politykiem nie był i w tej sprawie, tak go blisko obchodzącej, pozostał biernym. W duszy pragnął najmocniej, aby senat, dla bliskiego powinowactwa, sprzeciwił się tym ślubom, lecz stało się inaczej. Królowa silniejszą tu była nad niego, a dyspensa rzymska, za którą nuncjusz ręczył, iż była w drodze, wszystkim zamykała usta. Ci więc nawet, co w początkach sprzeciwiali się małżeństwu, zamilknąć musieli. Król, choć zgryziony tym, uradowanego udawał, gdyż wyzwolenia się stracił już nadzieję. Co dzień prawie przybywający posłańcy królowej i listy jej dostarczały wskazówek, jak sobie miał Jan Kazimierz postępować. Oburzał się na tę niewolę, lecz słuchał, bo toż samo, co listy Marii Ludwiki, przynosili mu Ossoliński i Radziwiłł.  Częstokroć w tej powieści królowa odgrywa ważniejszą rolę od męża, wspiera go w rozsądnych działaniach i minimalizuje skutki jego błędów. Prowadzi mądrą, wielopoziomową politykę, która daje dobre efekty i opromienia sławą parę rządzącą. Ale przede wszystkim zyskuje Rzeczpospolita i król, który rośnie w siłę i staje się postacią budzącą strach u wrogów: Ze świetnym orszakiem, przeprowadzany przez królową, pobłogosławiony przez duchowieństwo, pełen otuchy, wyruszył król z Warszawy. Maria Ludwika powróciła uspokojona, dopięła tego, czego pragnęła: uczynić miała rycerzem i zwycięzcą człowieka, który dotąd nosił na sobie tylko nieudolności i niestateczności piętno. Dokazała niemal cudu tym, iż potrafiła umysł Kazimierza przez dłuższy czas na jednym skupić przedmiocie, nie dając mu się rozczarować i zniechęcić. Wszystko dokoła niego tchnęło teraz rycerstwem, bojem, bohaterską żądzą przelania krwi za wiarę i za kraj. Lecz dodać potrzeba też, dla określenia tego zapału tak niespodzianie obudzonego, iż wojna, którą rozpocząć miano, z Warszawy i z Lublina jeszcze wydawała się łatwym pochodem, w którym imię króla unosząc się w powietrzu, jak odgłos trąb mury Jerycho miało rozproszyć wrogów.  Czasem tylko pojawiają się w utworze postaci, które wypowiadają trzeźwe oceny i nie pozostawiają wątpliwości jaki jest prawdziwy wymiar działań tego człowieka. Tak jest w przypadku straszliwej przepowiedni, przypadkowo spotkanego, starego pątnika Bojanowskiego: Patrzę na ciebie i boleję nad tobą, bo biedniejszym jesteś z tą koroną twą niż najnędzniejszy z poddanych twoich. Kozłem jesteś ofiarnym, który za grzechy tysiąców i swe własne cierpieć będzie, nie za żywota tylko, ale po wsze wieki. Cierniem jesteś ukoronowany, trzcinę ci miasto berła dali w ręce, a purpura twa, krwią zabarwiona, gdy zeschnie, stanie się czarną. Tak, królem chciałeś być i jesteś, ale nim nie umrzesz, królem jesteś godnym tego królestwa zgnilizny i grzechu. Biada tobie i królestwu twojemu!  Starzec przejmuje tutaj na chwilę zadania narratora wszechwiedzącego, który zna już finał panowania tego władcy. Każdy król w obliczu takich obelg zareagowałby impulsywnie, a tymczasem Waza trapi się bardzo tymi słowami i odchodzi, bo w gruncie rzeczy coraz większa jest w nim świadomość przegranej i nieuchronnego upadku państwa. Widzi wszędzie symptomy rozkładu i powoli zaczyna wycofywać się z rządzenia. W obliczu zbliżającej się bitwy przeżywa rozterki i lęka się: Król wstał po krótkim wypoczynku niespokojny. Noc, trochę snu, już w nim zapał wielki, ochotę do boju, nawet ufność w opiekę niebios ugasiła. Wstał z łoża ze zwątpieniem w duszy. Rycerstwo przeciwnie, dawało teraz dobry przykład męstwa i ofiarności, gdy Jan Kazimierz, który gorączkowo obiegał obóz, gotując się przelać krew, na duchu był strwożony i przybity. (…) Wszyscy dworacy nawykli do tych zmian w panu swoim, postrzegli zaraz, że stał się innym i że wczorajszy rycerz przedzierzgnął się w trwożliwego niemal mnicha. Ciągle prawie teraz modlił się i przyklękał. Siadł potem jakby z musu na konia, objechał obóz prawie ust nie otwierając i do chałupy powrócił z widocznym niepokojem.  Nagle jednak w powieści pojawiają się tony wzniosłe i Kraszewski ukazuje niespotykaną mobilizację tego człowieka. Może wyjaśnieniem tej metamorfozy są aforystycznie brzmiące zdania, otwierające jeden z ostatnich rozdziałów powieści: Pełną tajemnic jest ta ludzka natura, której nikt nie zbadał. W człowieku odzywa się niekiedy uśpione źwierzę, czasem uwięziony duch anioła. Jedno nic, powiew wiatru, woń jakaś, dźwięk przeistacza spokojną istotę w rozszalałe stworzenie. Pieśń pobożna pokoju bucha pożarnym chórem zniszczenia.  Tak też dzieje się w sytuacji zagrożenia ze strony Tatarów – przemiana króla jest zdumiewająca i trochę rozbija logikę utworu. Po takim namnożeniu cech negatywnych, czytelnik ma wrażenie, że tony patriotyczne brzmią fałszywie, a tyrteizm monarchy jest jakąś jego kolejną zabawą. Ten chwiejny i lękliwy człowiek zagrzewa do boju i sam walczy jak lew: Król z dala wytrwać nie mogąc, choć go wstrzymywano, konia wspiął i puścił się na lewe skrzydło.  (…) Król wołał podnosząc ręce: – Naprzód! Naprzód! Na Boga i na Ojczyznę zaklinam was! Co życie warte ze sromem, obróćcie się ku nieprzyjaciołom! Posiłki idą. Przełamać trzeba, choćby przyszło ginąć! Jam też życia dać gotów. I głos ten królewski i wysiłek nowy na ostatek szalę na stronę walczących chorągwi naszych przechylił.  I dalej: Król tego dnia kilka razy tak się z rąk straży swej wyrywał niecierpliwie i w sam bój z niebezpieczeństwem życia rzucał, że tu zgodnie też wszyscy postanowili prosić go, aby jako naczelny wódz siebie oszczędzał. Ale widziano go ciągle tak rozognionym, iż sobie o tym mówić nie dawał, zwłaszcza gdy po przełamaniu Lanckorońskiego udało mu się już pierzchających zawrócić.  Kraszewski, ze znakomitym znawstwem realiów historycznych, wprowadza tony tyrtejskie, które bezsprzecznie mają potęgować efekt odwrotny w kreacji postaci. Zamiast bohaterem, staje się na kartach powieści Jan Kazimierz niegroźnym dziwakiem, który dość ma Polski, nieustających walk magnaterii i swojej fikcyjnej roli. Rośnie w nim stale owo zniechęcenie, które rodzi też w końcu myśl o abdykacji – na razie jednak wątpliwościami dzieli się z żoną: Dosyć uroczyście wjechał król do stolicy, chociaż inaczej może spodziewał się do niej powracać. Wprost najpierw z całym dworem zajechał przed kościół Świętego Jana, gdzie na niego duchowieństwo, senatorowie, królowa i mnóstwo zgromadzonego ludu oczekiwało. Po odśpiewaniu pieśni dziękczynnych razem z Marią Ludwiką udał się król na pokoje, gdzie znowu powinszowania, życzenia, pochlebstwa posypały się do stóp zwycięzcy, który je przyjmował tak zasępiony, jakby się nie czuł ich godnym. Królowa pierwsza dostrzegła w mężu to zniechęcenie, które rosło, gdy wielkie czyny, bohaterstwo i sławę jego wynoszono. Ani na chwilę lice mu się nie rozjaśniło, a kilka słów swobodniejszych, które się z ust wyrwały, tyczyły się rzeczy drobnych i wypadków nic nie znaczących. Po tym przyjęciu urzędowym królestwo oboje znaleźli się sam na sam. Jan Kazimierz odetchnął. Pierwsze jego wyrazy były wybuchem długo tłumionego żalu. Począł się boleśnie uskarżać przed żoną na niewdzięczność ludzi, na zniewieściałość szlachty, która umiała krzyczeć, ale bić się nie chciała.  Pokazując upadek króla, Kraszewski kreśli także negatywny obraz magnaterii, stale skłóconej i wciąż szukającej dla siebie możliwości zdobycia pieniędzy, zaszczytów i dóbr, udającej żarliwość religijną, a szukającej uciech po dworach i zajazdach. To jest przedstawienie niezwykle plastyczne i prawdziwe, pozostające w zgodzie z poglądami autora – wszakże wtedy zło trawiło Rzeczpospolitą od dworu królewskiego i magnackich wierzchołków aż do szaraczkowych nizin szlacheckiego stanu. Antymagnacki ton nie pierwszy raz występujący w powieściach historycznych Kraszewskiego, odzywa się także w „Bożym gniewie”.  Następna odsłona jest już bezlitosna – oto w glorii pojawia się wielka Maria Ludwika, a obok niej: Jan Kazimierz od wyprawy zwycięskiej spod Beresteczka stoi uwieńczony laurem wprędce uwiędłym, bezsilny, nie wierzący w siebie, zdziecinniały. Nie jest on już tym rycerzem, jakim go uczyniła Maria Ludwiga. Apatyczny, znudzony, bawi się i szuka rozrywek, zapomnienia, roztargnienia. Cięży mu korona. Szereg klęsk długi wyczerpuje go do ostatka.  To już nie jest władca, to jest ktoś, kto zrozumiał, że nie nadawał się na przywódcę skłóconego narodu, ktoś, kto zrozumiał, że jego misja od samego początku nie miała szans powodzenia, a spektakularne sukcesy i tak potem obracały się w klęski, nikły pośród tumultu szlacheckich zgromadzeń i pijaństw. A jednak ostatnia prezentacja króla brzmi zbyt fałszywie i jakby została naprędce dostosowana do tytułu powieści: W Krakowie jeszcze po drodze król tak wesół był, że się dał do tańca wciągnąć i bardzo okazywał się szczęśliwym, że się zbył ciężaru. (…) Smutną mową proroczą przy złożeniu cierniowej korony skończyła się epoka straszna, o której powiedzieć można, że na niej jak na ciele szarańczy stało wypisane tajemniczymi głoskami znamię gniewu Bożego.  Ta ocena zawiera pewne elementy wcześniej przywoływanego proroctwa Bojanowskiego, ale w całości skonstruowana została w oparciu o dostępne źródła historyczne. Z racji owej wierności przekazów na temat epoki, literaturoznawcy i historycy uznają powieść Kraszewskiego za wierniejszą prawdzie dziejowej od Ogniem i mieczem  Henryka Sienkiewicza.

     Powieści historyczne Józefa Ignacego Kraszewskiego miewają wiele mankamentów w zakresie narracji, konstrukcji postaci, konsekwencji wątków, ale wierne są faktom. Autor ukazuje naszą historię jako ciąg tragicznych, chwalebnych i nielogicznych zdarzeń, które wywarły piętno na mentalności i świadomości Polaków. W czasach zaborów i wielkich klęsk oręża polskiego, bardzo ważny był ów element patriotyczny i dydaktyczny zarazem. Chodziło autorowi o to by nie zagubić tradycji narodowej, by zachować na kartach powieści centralne dla naszych dziejów postaci, a przy okazji tak opowiedzieć to wszystko, by czytelnik sięgał po kolejne tomy, by zaznajamiał się z ważkimi dla narodu faktami i losami najważniejszych dla niego osób. W przypadku kreacji Jana Kazimierza w powieści pt. Boży gniew mamy do czynienia z aurą niemocy, sromoty kraju, ostatecznego rozprzężenia mechanizmów państwowości. To jakby wstęp do późniejszych upadków i pojawienia się podobnych do Wazy ludzi – nie rozumiejących patriotycznej misji i sięgających po zaszczyty, które im się nie należą. Nie uda się Michałowi Korybutowi Wiśniowieckiemu zyskać takiej sławy jak jego ojcu – Jeremiemu, także pretendujący do tronu kolejni szlachetkowie, nie scalą tego, co zostało zniszczone. Dopiero Jana III Sobieski zmieni na kilkadziesiąt lat obraz Polski w świecie, a wiktoria wiedeńska opromieni sławą polskie wojsko, w tym elitarną husarię. Cóż z tego, gdy niebawem czasy saskie zapiszą się w historii jako okres rozbiorów i ciągu nieszczęść dziejowych. A Stanisław August Poniatowski przejdzie – podobnie jak zwycięzca spod Beresteczka – drogę od pochwał i uniesień do haniebnej abdykacji.     

Joannes Casimirus, Dei Gratia rex Poloniae, magnus dux Lithuaniae, Russie, Prussiae, Masoviae, Samogitiae, Livoniae, Smolenscie, Severiae, Czernichoviaeque; nec non Suecorum, Gothorum, Vandalorumque haereditarius rex, etc. – Jan Kazimierz, z Bożej łaski król Polski, wielki książę Litwy, książę ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, inflancki, smoleński, siewierski i czernihowski, a także dziedziczny król Szwedów, Gotów i Wandalów.


BRAK KOMENTARZY