Krzysztof Lubczyński
POLSKI KRYMINAŁ PARYSKI
Zacznijmy od tego, że składniki „Jula” dobrane są udatnie. W konwencję kryminału (seria tajemniczych mordów) wpisany jest Paryż 1845 roku, miasto polskiej Wielkiej Emigracji, stolica mesjanizmu, miasto Mickiewicza, Towiańskiego, Zmartwychwstańców, no i tytułowego Juliusza Słowackiego, który wszakże pojawia się w powieści marginalnie i enigmatycznie.
I to jest dla mnie pierwsze rozczarowanie. Czytelnik miał prawo spodziewać się, że powieść będzie wpisaną w formę kryminału próbą stworzenia psychologicznego portretu twórcy „Kordiana”, którego przecież w mansardzie nad Sekwaną napisał i wydał. Tymczasem otrzymaliśmy jedynie sprawny kryminał z polskim Paryżem w tle. Kryminał jest krwawy, ostry, z elementami naturalistycznymi, z akcentami czerpanymi z literatury fantasy i poetyki makabry. Główny bohater, Adam Podhorecki, próbuje rozwikłać tajemnicę serii morderstw, by samemu uwolnić się od podejrzenia o ich dokonanie. I na blisko czterystu stronach towarzyszymy jego perypetiom, gorączkowej walce o odkrycie tajemnicy, a także upokorzeniom fizycznym i psychicznym doznawanym od paryskiej policji. I taki jest też rytm prozy Goźlińskiego, dynamiczny, gorączkowy, ekspresyjny, szybki. Zdania buduje autor krótkie, zwięzłe, często zastępuje je równoważnikami w postaci jednego słownego komunikatu.
Z tego powodu ta powieść, rozgrywająca się w leniwym, relatywnie spokojnym, „nudnym” Paryżu czasów Ludwika Filipa odznacza się gorączkowym, niemal telegraficznym tempem. Tekst jest behawioralny – nie ma w nim psychologicznego wnętrza postaci, są tylko ich reakcje. Widać tu dziennikarski, reporterski warsztat Goźlińskiego. Tekst powieści ma wiele cech formalnych scenariusza filmowego, tak jakby autor pisał ją z myślą o przyszłej ekranizacji. I podejrzewam, że jeśli znajdą się pieniądze na taką kostiumową realizację, możemy się takiego filmu w przyszłości spodziewać. Słowem – w swoim gatunku robota Goźlińskiego jest rzeczywiście dobra. A jednak, jako się rzekło, na wstępie, pozostaje sporo niedosytu po tej lekturze. Po pierwsze, jest ona jednak intelektualnie dość pusta. Cały sztafaż historyczny, personalny tła został wykorzystany jako statyczna dekoracja; nie posłużył Goźlińskiemu do zgłębienia polskich, paryskich zagadnień emigracyjnych, tak choćby, jak to uczynił Gyorgy Spiro w „Mesjaszach”, czy Krzysztof Rutkowski w swoich esejach. Zgoda – od kryminału nie można być może tego wymagać, ale w takim razie Goźliński trochę na wyrost wymienia na końcu cały batalion wielkich, wybitnych, czy choćby tylko przydatnych autorów, których czytał i o których myślał przy pisaniu „Jula”. Tak, robota Goźlińskiego jest świetna warsztatowo, ale nie w tej klasie, do której arbitralnie „Jula” przypisano.
Na koniec dwie uwagi korektorskie do wydawcy, tym bardziej wskazane, że niechybnie ukaże się kolejne wydanie powieści. Na stronie 43 – nazwa ulicy powinna brzmieć rue St HONORE (do tego z akcentem graficznym nad ostatnią literą, którego też brak – bez niego końcowe „e” jest nieprawidłowo nieme), a nie Honoire, a na 190 stronie mamy do czynienia z kolumnadą MADELEINE, a nie Madelaine. Nie mówiąc już o tym, że francuska wersja imienia Henryk (str. 29), powinna brzmieć raczej Henri niż Henry. To drobiazgi, ale ważne, bo mamy przecież do czynienia z powieścią paryską.
———————————————————-
Paweł Goźliński: „Jul”, Wydawnictwo CZARNE, seria Ze Strachem. Wołowiec 2010 r.