Z BOŻENĄ DYKIEL, aktorką teatralną filmową i telewizyjną rozmawia Krzysztof Lubczyński
– Zawsze tak jest. Powtarzałam to w niejednym wywiadzie, że miałam szczęście do wybitnych reżyserów i wybitnych kolegów aktorów. Nie ma nic lepszego dla młodego człowieka, jeśli od razu wpada w ręce znakomitych nauczycieli i aktorów, którzy nie mają mu za złe, że jest świeżo upieczonym adeptem zawodu i że może robić błędy, ale który potrafi słuchać życzliwych uwag osób doświadczonych. Co do Andrzeja Wajdy, to on nauczył mnie kina, nauczył, co należy robić, żeby w nim zaistnieć. A ponieważ w „Weselu” i „Ziemi Obiecanej” wokół mnie były same gwiazdy, sami „topowi” aktorzy, więc Wajda nie mówił mi nic innego, jak tylko to, bym przyglądała się temu, co oni robią, bo w tym jest cała nauka. Mówił, że to, co jest zapisane w scenariuszu, w tekście, stanowi tylko jedną trzecią tego, co aktor może wyrazić grając rolę i że to, co sobie aktor wymyśli wokół tekstu roli, tworzy jej pozostałe dwie trzecie. I stało się tak, że malutka w punkcie wyjścia rola Kasi w „Weselu” rozrosła się w rezultacie do sporej w roli. Wajda nieustannie mnie „dźgał”, mówił żebym nie stała biernie, żebym kombinowała, żebym przyglądała się temu co robi Daniel Olbrychski i inni partnerzy, którzy wymyślali różne sceny, scenki, sytuacje, żeby wzbogacić tekst o jakości, których w nim, na podstawowym, literalnym poziomie, nie było. Podobnie było w „Ziemi Obiecanej”, w której moja Mada Mueller nie była pierwotnie przewidziana jako specjalnie obszerna postać, ale tak sobie tę rolę wymyśliłam, że rozrosła się do znacznie większych rozmiarów niż to było w pierwotnych zamiarach i wycisnęła piętno na filmie. Nawiasem mówiąc, z tą rolą wiąże mi się też dość dramatyczne wspomnienie. Przebiegając przez ulicę w stronę pałacu Muellera, mojego filmowego ojca, kreowanego przez Franciszka Pieczkę, omal nie zostałam stratowana przez powóz konny, ponieważ wyskoczyłam na jezdnię w ostatniej chwili i powóz przejechał mi po sukni. Cała ekipa z operatorem Witkiem Sobocińskim na moment zamarła. Ta scena znalazła się w filmie i ten moment bardzo dobrze widać.
– Po latach zagrała Pani u Wajdy w „Wielkim Tygodniu” rolę antysemitki Piotrowskiej …
– Wajda obserwował moją scenę z Cezarym Pazurą. Gdy zobaczył, jak proponowałam jej różne alternatywne warianty, powiedział, że należałoby nakręcić osobny filmik na temat moich propozycji na planie zdjęciowym. A ja po prostu lubię na planie wymyślać różne szczegóły, warianty, ujęcia. Po wielu latach, gdy ponownie oglądałam „Ziemię Obiecaną” i siebie w tym filmie, zdumiałam się, że takie pomysły lęgły mi się wtedy w głowie, że mając 24 lata grałam tam jak stara wyga. Nie wiem nawet czy dziś, ze swoim trzydziestoparoletnim doświadczeniem, była bym w stanie coś takiego wymyślić. Może to jest przywilej młodości?
– Czy to aktorskie emploi, które ukształtowało się w Pani przypadku, było tym, o którym Pani marzyła jako studentka szkoły teatralnej? Czy też może potoczyło się to jako nieokiełzany żywioł, po części wbrew Pani oczekiwaniom?
– Czy grając w takich dziełach sztuki filmowej jak filmy Wajdy miała Pani naówczas przeczucie, intuicję, że one osiągną taką rangę, że wejdą do kanonu polskiej kultury?
– Przy „Ziemi Obiecanej” tak. Muszę powiedzieć, że przygotowania do realizacji trwały rok. Spotykaliśmy się z Wajdą, rozmawialiśmy z nim na temat naszych postaci, ja chodziłam do miar kapeluszy, kostiumów, butów, fryzur. Film realizowały równolegle chyba trzy ekipy. Wajda kręcił sceny z głównymi postaciami, druga ekipa była do ról drugoplanowych, a trzecia do scen zbiorowych, ulicznych, fabrycznych. Od początku wiedzieliśmy, że kręcimy coś wyjątkowego.
– W 1981 roku zagrała Pani rolę w „Człowieku z żelaza”…
– Taki drobiazg, epizod.
– Nie mniej był to udział w przedsięwzięciu niezwykłym z uwagi na ówczesny kontekst polityczny. Czy to się czuło na planie?
– Oczywiście. Czuło się, że ten film będzie coś znaczył, że będzie wielkim wydarzeniem symbolicznym, znakiem w naszej historii. Zupełnie inaczej było ze Staszkiem Bareją, który był zawsze źle oceniany i przez władze kinematografii i przez krytyków, a okazało się, po czasie, że jest najwybitniejszym kronikarzem PRL.
– Zagrała też Pani w „Kontrakcie” Krzysztofa Zanussiego, filmie który powstał niedługo przed wydarzeniami lata 1980 i który odczytywano jako przeczucie zbliżającego się przesilenia politycznego w Polsce. Czy to się odczuwało na planie?
– Czy to uruchamianie w sobie przez Panią, z jednej strony, struny lirycznej, dramatycznej a z drugiej strony tonów czy rysów rodzajowych, groteskowych, to wyłącznie profesjonalizm czy także wynik poszukiwań we własnej, autentycznej psychice?
– Lubię tzw. płodozmian, nie lubię być obsadzana w jednym typie ról, do czego reżyserzy miewają skłonności. W połowie lat osiemdziesiątych, pewnego roku, miałam osiem propozycji zagrania pielęgniarki, bo gdzieś mnie w takiej roli zauważyli.
– I zagrała Pani?
– Dwie, a w pięciu przypadkach odmówiłam, bo nie chciałam przecież zostać naczelną pielęgniarką Rzeczypospolitej.
– Gra Pani w filmie, teatrze, serialach i tylko teatru telewizji ostatnimi laty brakuje…
– Teatr telewizji umarł. Załatwili go politycy i urzędnicy telewizyjni, bo przecież nie publiczność, która była znacząca i która ten teatr kochała. Wspaniałe spektakle robił n.p. Jurek Gruza – „Mieszczanina szlachcicem” „Romeo i Julię”, „Karierę Artura Ui” „Poskromienie złośnicy” . Marzyło by mi się zagrać w jego reżyserii swatkę Fiokłę w „Ożenku” Gogola. Mam na tę rolę pomysł.
– Czy ten zawód dużo Panią kosztuje psychicznie czy też jest Pani impregnowana na wynikające z niego stresy i rozczarowania?
– Dużo mnie kosztuje, natomiast powiem panu, że na aktorów impregnowanych na koszty zawodu, na przeżycia, impregnowana jest z kolei publiczność. Jeżeli aktor nie daje cząstki z siebie, to nie przebije się do publiczności. Kiedy przez pół roku w serialu „Na Wspólnej” grałam osobę po wylewie, to po powrocie do domu mówiłam jak moja Maria Zięba. Trzeba z siebie dać choć odrobinę, bo przecież nie wszystko jest na sprzedaż.
– Pani role to w dużej części wielka literatura klasyczna. Czy przed zagraniem danej postaci lubi Pani, względnie potrzebuje, poznać jej tło społeczne, kulturowe, obyczajowe, historyczne?
– Czy ta „biała aura”, którą wyczuła u Pani pewna wróżka, pomaga Pani w zawodzie?
– Pomaga. Ta wróżka wywróżyła mi, że dzięki tej aurze będzie mi łatwo iść przez życie. I to mi się sprawdza. Nawet gdy bywam „złośliwą małpą” czyli jestem nadmiernie wymagająca, to potrafię to przeprowadzić bez spięć, bez konfliktów. Umiem komunikować się z ludźmi. Nie jestem zazdrosna o role, nie staram się za wszelką cenę dominować, nie próbuję za wszelką cenę zazdrośnie przyciągać braw publiczności kosztem kolegów i koleżanek, na zasadzie „tiepier ja”. Ten zawód jest przecież zawodem zespołowym. Lubię też wybitnych partnerów, bo mi to pomaga w grze. Im lepiej inni grają, tym lepiej gram ja. To jest taka wymiana dobrej energii.
– Dziękuję za rozmowę.
Poza tym, wystąpiła w tak znaczących filmach, jak „Awans” J. Zaorskiego (1973) „Kontrakt” (1980) K. Zanussiego, „Przesłuchanie” (1982) R. Bugajskiego i „Dekalog” (1988) K. Kieślowskiego, „Znachor” J. Hofmana (1981).
Zasłynęła także w komediach kinowych, m.in. w filmach St. Barei („Brunet wieczorową porą”, 1976, „Alternatywy 4” (z R. Wilhelmim), 1983), J. Zaorskiego („Awans” 1974 z M. Opanią), Jerzego Gruzy (serial „40- latek”, 1974-75, „Motylem jestem, czyli romans 40-latka”, 1976), J. Bromskiego („Sztuka kochania”, 1989), R. Załuskiego („Wyjście awaryjne” , 1982), czy w „Rozmowach kontrolowanych” S. Chęcińskiego (1991).
Występowała również w licznych serialach, takich m.in. jak „Dom” ,Plebania”, „Rzeka kłamstwa”, „Na dobre i na złe” czy w popularnej telenoweli „Na Wspólnej”.
—
W tym roku nakładem Wydawnictwa Adam Marszałek w Toruniu ukaże się książka Krzysztofa Lubczyńskiego „Mieszanka firmowa. Rozmowy i szkice literackie”.
Składać się na nią będą przeprowadzone na przestrzeni 18 lat rozmowy z kilkunastoma znanymi i wybitnymi polskimi (jeden wyjątek – węgierski pisarz Gyorgy Spiro, wszakże zajmujący się problematyką na wskroś polską, autor głośnych „Mesjaszy“) pisarzami i poetami starszego pokolenia, m.in. z R. Bratnym, J. Krasińskim, J. Henem, Z. Safjanem, E. Bryllem, A. Mandalianem, a także nieżyjącymi już J.S. Stawińskim i W. Żukrowskim).
„Mieszanka firmowa” zawierać też będzie rozmowy z kilkoma znanymi krytykami i eseistami (m.in. z nieżyjącym już R. Matuszewskim, a także z M. Komarem, W. Sadkowskim czy A. Żurowskim), dwie rozmowy ze światowej renomy myślicielami (Z. Baumanem i A. Walickim) oraz kilka szkiców krytyczno-literackich poświęconych gronu pisarzy i krytyków, zarówno żyjących (m.in. J. Bocheński, T. Konwicki, S. Mrożek, J.M. Rymkiewicz, J. Głowacki, A. Żuławski, E. Niziurski), jak i nieżyjących (m.in. T. Breza, K. Brandys, K. Mętrak, W. Sokorski) .
Zgodnie z tytułem zawierającym słowo „mieszanka”, wspomniany zbiór charakteryzuje się wszechstronną różnorodnością. I to właśnie o nią chodziło autorowi – o różnorodność „ponad podziałami”. Rozmówcy Lubczyńskiego to twórcy najrozmaitszego autoramentu pisarskiego, estetycznego, a także środowiskowego i ideowo-politycznego, można by rzec, twórcy z różnych, nieraz antagonistycznych kręgów literatury polskiej. Dzieli ich niejednokrotnie bardzo, bardzo wiele, ale łączy jedno – każdy z nich pozostawił już swój ważny ślad na szlaku literatury polskiej. Dzięki temu książka ta jest ważnym przyczynkiem do obrazu polskiej literatury od 1945 roku.