Roman Śliwonik
WDZIĘCZNOŚĆ, co to takiego?…
Noszę w sobie wdzięczność i jest ona we mnie od dawna – wobec człowieka, który chyba od nikogo wdzięczności nie doznał. Kiedy przed kilkunastoma laty napisałem i opublikowałem w książce opowieść o Jerzym Putramencie, powiedziałem o tym paru znajomym. Jedni nie kryli zdziwienia – piszesz o tym partyjnym betonie?! Inni komentowali na boku: „Ale odważny, pisze teraz bo dziś można gadać co się chce i niczym to nie grozi”. Nie mogli pojąć, że ja napisałem o Putramencie DOBRZE. Napisałem wtedy, gdy wielu pisarzy jego właśnie publicznie obwiniało za swoje służalcze książki, za wiernopoddańcze manifesty, za to, że byli i zostali grafomanami!… Jak gdyby Putrament stał za ich plecami i nakazywał, co mają pisać.
A ja pamiętam go także inaczej. Byłem wtedy członkiem Koła Młodych Pisarzy. Mieliśmy „opiekunów” – bardziej pilnujących słuszności ideowej, niż jakości artystycznej. Jednym z nich był betonowy wierszopis Henryk Gaworski. Drugim facet znany nie tyle z twórczości, ile z telewizyjnych bajań o zwierzętach. Nazwiska nie pamiętam – nie warto…. I oto opiekun doniósł do zarządu Związku Literatów, że Śliwonik swoim pisaniem opóźnia marsz do socjalizmu, więc lepiej z Koła Młodych go wyrzucić. Putrament zaczął od przeczytania moich wierszy. A potem na zebraniu oznajmił, że jeśli trzeba by kogoś wyrzucić, to już prędzej opiekunów.
To że mogę dzisiaj pisać ten felieton, w jakimś stopniu wynika z tamtego zdarzenia. Ocalałem, bo jeden facet okazał się PRZYZWOITY! Dlatego jestem wdzięczny Panu Jerzemu. A wdzięczność rozumiem jako pamięć i poświadczanie prawdy, nawet gdy ona jest niemodna… Dzisiaj mówią: passe, demode….