Strona główna Felietony Jacek Bocheński -Wojna, Hybrydy

Jacek Bocheński -Wojna, Hybrydy

0
600


Wojna

Profesor Walery Pisarek zostawił po sobie prócz niewygłoszonej w Katowicach laudacji, która była ostatnim jego tekstem, inny ostatni ślad: wypowiedź wygłoszoną. Dowiedziałem się o tym dzięki Dorocie, córce profesora. Ten jego wykład można usłyszeć w Internecie. Znalazłem i usłyszałem. Nawet więcej. Zobaczyłem. Głos wykładowcy płynie z obrazu, bo wyświetla się film video: brodaty językoznawca krakowski siedzi na tle półki z książkami i kilimu zapewne w swoim domu. Omawia tylko jedno słowo w różnych relacjach z historią i kulturą. Ostatni pisany tekst profesora był o mnie, ostatnia wypowiedź jest o wojnie.

Być może, istnieje również tekst ostatniej wypowiedzi, nie wiem. Widzę, że siedząc na fotelu przodem do nas profesor zerka niekiedy do papierów leżących obok na stoliku. W pewnej chwili bierze je do ręki, po czym kładzie sobie na kolanach. Ale w tych papierach są raczej notatki pomocnicze, nie tekst wykładu, prawdopodobnie konspekt zagadnień do poruszenia oraz przykłady użycia słowa wojna w różnych sytuacjach i znaczeniach.

Słyszę od profesora przede wszystkim, że obecny rzeczownik wojna był pierwotnie przymiotnikiem rodzaju żeńskiego. Nigdy nie przyszło mi to do głowy. Bo wojna to przecież jakaś rzecz. Jaka? W przeszłości Słowian rzecz wojów, rzecz polegająca na wojowaniu, wojowa lub wojna rzecz, dziś powiedzielibyśmy wojenna. No tak, myślę sobie, istotna była ta szczególna jakość, ważniejsza niż przynależność w ogóle do rzeczy. Rzecz pozostawała w domyśle, jak w domyśle pozostawała u późniejszych Polaków inna rzecz. Mówili czysta i każdy rozumiał, że wódka, nie potrzeba było tego dopowiadać. Także ta czysta stawała się z przymiotnika rzeczownikiem, jak wojna. W przeciwieństwie do wojny zachowała jednak przymiotnikowe formy w odmianie przez przypadki, bo nalewamy sobie do kielicha czystej, nie czysty, natomiast mówimy o przeżyciach dziadka i babusi podczas drugiej wojny, nie wojnej światowej .

Takie refleksje snuję słuchając objaśnień profesora. Wojna zatem to dawny przymiotnik. Znaczył wojenna, domyślnie rzecz

albo sprawa, stwierdza krótko profesor. A mnie oczy otwierają się coraz szerzej. Przymiotników rodzaju żeńskiego zamienionych w rzeczowniki z domyślnikiem rzecz lub sprawa jest w polszczyźnie więcej. – Dobra nasza! – wołali dziadek i babusia w trudnych czasach, by dodać sobie ducha. Dzisiejsza młodzież tak już nie powie. Ale nasza wygrana, a to też jest rzeczownik rodem z wyrażenia przymiotnikowego, wygrana w meczu piłkarskim, na loterii albo w grze hazardowej na jednorękim bandycie – to młody człowiek może wciąż powiedzieć.

Profesor Pisarek zwraca tymczasem uwagę na zachowanie Polaków pod innym względem. Na podstawie tego, co dalej robili z uformowanym jako rzeczownik słowem wojna, stara się wyśledzić ich (też domyślny poniekąd) stosunek do rzeczy samej, to znaczy do wojny.

Z jednej strony Polacy usiłowali pozbawić wojnę grozy. Do tego służyły w języku polskim zdrobnienia. Sam profesor zaczyna od wyznania, że jest dzieckiem wojny i że bać się nauczyła go wojna. Aby wojny wydawały się mniej straszne, Polacy przerabiali je na wojenki. Dokąd idziesz, Jasiu? Na wojenkę, Kasiu. Jakoś nigdy nie potrzeba było nazwać pokoju pokoikiem i jeśli powstało takie zdrobnienie, to tylko dla izby mieszkalnej o małym metrażu. Eufemistyczną wojenkę wymyślono, zdaniem profesora, głównie dla oswojenia z wojną pozostających w domu rodzin, nie żołnierzy, którzy na nią szli. Wróć, Jasieńku, z tej wojenki wróć, śpiewały dziewczyny. Ale jak to na wojence ładnie, kiedy ułan z konia spadnie, śpiewali też Jasieńkowie, dodam od siebie, i to był czarny humor żołnierski.

Z drugiej strony wojaczka (jeszcze jedno słowo pochodne od prastarego woja) nieobca była naszym przodkom, zauważa językoznawca.

Stare imiona słowiańskie, które przytacza, świadczą, że wojowaniem, jako rzeczą pozytywną i chlubną można się było cieszyć, począwszy od imienia pierwszego polskiego świętego, Wojciecha. Jest w nim pierwiastek woj i pierwiastek cieszenia się, uciechy: ciech. Pozytywne, lecz surowe pojmowanie sprawy sugerują z kolei takie imiona jak Bożywoj i Mściwoj. Po naszej stronie są Bóg i zemsta, rozumiem. Ale częściej niż z bojowo brzmiącym woj, przybierali nasi protoplaści imiona z członem mir, bo pewnie woleli pokój od wojny, sądzi profesor. Cieszymir, Dobromir, Sędzimir, Lubomir i tym podobne. Mir czyli pokój.

A jak dziś odbija się we współczesnym języku stosunek Polaków do wojny? Co słyszy językoznawca? Przede wszystkim, zdaje się, postrzega, że jest wiele wojen. Nie mamy już jakiejś tylko jednej, swojej wojny. Świat, niegdyś partykularny, uległ globalizacji, wojna z nim. Mamy cudze wojny, liczne i różne. Wszystkie nas dotyczą, choć niekoniecznie zdajemy sobie z tego sprawę. Mnóstwo ich profesor wylicza i odpowiednimi słowami nazywa, wśród nich najstraszniejsze, bratobójcze wojny domowe. Są wojny ponowoczesne, są takie, po których nastaje pokój jeszcze gorszy niż wojna, są wojny hybrydowe i post-wojny z czasów post-prawdy. Niechęć do wojny, odmowa i potępienie (precz z wojną!), nastroje, które wzmogły się na świecie i chyba w Polsce pod koniec zeszłego wieku, obecnie osłabły i jakby ustępowały pod naporem czegoś odwrotnego.

Czy traf zrządził, że ostatnią wypowiedź przed śmiercią profesor Walery Pisarek, badacz języka, poświęcił słowu wojna i rzucił je na tak szerokie tło, czy kierowała tym jakaś intencja? Był dzieckiem wojny nauczonym bać się i może chciał nas przed wojną ostrzec, nim umrze? Ale przecież nie spodziewał się śmierci. Według Doroty, miał zamiar pracować nad nową książką o języku polskiej prasy. Zbierał materiały z pierwszych lat po drugiej wojnie światowej.


Hybrydy

W relacji z wykładu profesora Pisarka o wojnie pominąłem najważniejszą bodaj rzecz. Chcę nadrobić to przeoczenie, bo pilnie trzeba. Podczas wykładu profesor wykroczył w pewnej chwili poza ścisły zakres językoznawstwa, aby zrobić krótką dygresję i odpowiedzieć na pytanie, które wszyscy sobie zadajemy, na ogół poniewczasie: skąd się biorą wojny? Sam pamiętam, że wybuchały zawsze jakoś tak ni stąd ni zowąd. Bomba z jasnego nieba o czwartej rano. Profesor nie mówi nic nowego. Starożytni Grecy już wiedzieli, skąd się biorą wojny. Wystarczy zajrzeć do Ezopa. Pewien bożek, prawdopodobnie sfrustrowany, chodzi za pewną boginką, w której się kocha. To jego obsesja. Ale kto o tym wie ? Kto pamięta i kto zwraca kiedy uwagę na tę parę? Moje przeoczenie jest bardzo znamienne.

– Jeśli chodzi o wojny hybrydowe – powiedział profesor – krótka anegdotka mitologiczna.

A było tak. Zeus postanowił pożenić wszystkich bogów. Wszystkie boginie powychodziły więc za mąż, małżeństwa zawarli ze sobą także wszyscy podrzędni bożkowie i boginki. Jedna o paskudnym charakterze, której nikt nie chciał, została, jak określił to profesor, na lodzie. Nazywała się Hybris. Była wcieleniem pychy, arogancji, bezczelności i pogardliwej wyniosłości wobec innych. Na lodzie został też po męskiej stronie Polemos , uosobienie zaczepności, walki i wojny (słowo polemos po grecku znaczy wojna). On właśnie zakochał się w odrażającej Hybris (po polsku możemy powiedzieć Hybryda) i chodzi za nią krok w krok. Gdziekolwiek pojawia się Hybris , a najczęściej wśród megalomańskich władców, tam w konsekwencji przyjdzie Polemos. Inaczej mówiąc, będzie wojna. Nie wiadomo, czy tylko hybrydowa.

blog III

BRAK KOMENTARZY