Andrzej Walter
Julia z Krainy Czasu
Łucja swoim tupaniem stawia ważne pytania. Nie każe nam na nie odpowiadać, nie zmusza nas do opowiedzenia się po jakiejś ze stron, nie stawia nas pod ścianą wyboru, a tylko od rzuca nam od niechcenia kamyki ważnych słów pod nasze umęczone nogi. Uświadamia przejawy współczesnego Pantha rei, wobec którego niejednokrotnie stajemy po różnych stronach tej samej rzeki. A rzeka ta coraz brudniejsza, coraz bardziej zanieczyszczona, wartka, lepka nadmiarem wydarzeń oraz znaczeń, rzeka ta staje się autostradą do piekła, które sami sobie tworzymy w pędzącym na złamanie karku życiu na kołach naszych samochodów, w których jak w blaszanych puszkach wystajemy w porannych korkach jadąc do pracy, albo wracając z pracy, bez czasu dla świata, bez chwili dla ludzi, bez czucia samych siebie … Taki los nam zgotowała współczesność. I jakby nie powiedzieć – uczyniła to koedukacyjnie, solidarnie, zarówno kobietom jak i mężczyznom – po prostu – nam.
Ale to kobiecy świat. Ten świat przedstawiony w tomie Łucji. To kobiecy wymiar patrzenia. Piękny, intelektualny, zawiły, ciepły, czuły, łaknący, poszukujący i niesamowity. Może nazbyt opiekuńczy, nazbyt zakochany, nazbyt sentymentalny … taki z zapałkami z bajek. Z chrabąszczem i biedronką. Z tym promiennym uśmiechem, wobec, którego my – mężczyźni – nigdy przecież w swej szorstkości nie pozostaniemy obojętni. I tutaj widzę most łączący nasze żeńskie i męskie światy. Przecież w wymiarze prozaicznym, codziennym, realnym, w wymiarze życia te światy są dziś nie do odróżnienia. W wymiarze naturalnym i intelektualnym. Owszem, różnimy się fizycznością, mentalnością, dążeniami, ale w gruncie rzeczy porywa nas to samo piękno, ta sama miłość, te same tęsknoty i oczekiwania. Splata się to wszystko w jeden wymiar ludzkiego po prostu świata, w którym przyszło nam iść ramię w ramię. I już nie wiadomo z czyjego żebra Adam stworzył Ewę, a może to było na odwrót. Bóg jest cierpliwy i nie gra przecież w kości. Albert Einstein jednak się nie mylił …
Jest w tym tomie smutek dojrzewania. Zdrowy dystans melancholii. Zauroczenie nieosiągalną dalą i granicami nieskończoności. Słowa wtedy stają się bezdomne, idą po swoich śladach w głąb naszej percepcji jak oślepione drogowskazy. Przekraczają barierę intuicji i rozkoszy obcowania z pięknem, które można odnaleźć dosłownie wszędzie. A nade wszystko opisuje Ciebie człowieku jako zagadkę. Największą tajemnicę Wszechświata. Opisuje jako odpowiedź i jako … szansę. Nikt nie jest przecież samotną wyspą. Należy się tylko wzajemnie odnaleźć, acz, aby to uczynić, należy pierwej wnikliwie szukać, należy pozwolić sobie na otwartość, na zachwyt, na łaknienia i na zadziwienia – człowiekiem, światem, naturą. To tylko tyle i aż tyle.
I skoro nawet jesteśmy w stanie w tomie Łucji rozgraniczyć prozę od poezji, to nie jest to prozaicznie proste, kotłuje się i miesza jak czas i miłość, bezszelestne stany, jak wiosna i lato, jak ty i ja. Jak Łucja z Krainy Czasu …
„ty gonisz mnie ja gonię ciebie
i zsuwamy się z siebie,
jak wskazówki zegara,
jak zsuwa się ze snu zmęczenie
(…)
obawa (tylko obawa) pulsuje w głowie
topi się w wannie w rzeki strumykach
w koleinach zdań się zamyka
szuka mowy zwierząt i rzeczy
plecie plecie szczęście i leczy
z prawdy o świecie – i uczy
do drzwi pukać szukać
sobie właściwych kluczy
ja gonię ciebie ty gonisz mnie
(…)
Proszę o wybaczenie Autorki, że w tak frywolny sposób ustawiłem tę wersyfikację cytując jedną z kulminacyjnych scen tomu. Takich „scen kulminacyjnych” jest tam więcej. Musimy je tylko odszukać, choć nie będzie to trudne, jeśli podążymy kluczem tego typu fascynacji, którą starałem się tu przedstawić i uwypuklić.
Łucja Dudzińska mówi bowiem czytelnymi obrazami. Prowadzi pewną narrację życia, pozornie zwyczajnych sytuacji i wydarzeń, aby w pewnym momencie, z zaskoczenia uderzyć w nas poezją i robi to w sposób wręcz bolesny. To jednak ból miły, perwersyjnie oczekiwany, chciany i jakby oczywisty, wynikający z zagęszczenia „akcji” i stanów. To ból oczywisty, a jednak prowadzący nas w nowe światy doświadczenia. Owa bolesna zwyczajność jest przecież wiodącą cechą naszych czasów, w których nadzwyczajność nadciąga tylko z ekranów, monitorów i przestrzeni sztucznie stworzonej, albo alternatywnie i absolutnie i niekomplementarnie może nadejść tylko z nas samych i z naszego … tak, poszukiwania poezji właśnie. Tertium non datur … jak mawiali uczeni. Tylko czy uczeni zdają się wiedzą wszystko? Niestety nazbyt wiele, jak na nasze wolne i łaknące wciąż nowych tajemnic umysły …
Podążajmy więc za „Tupaniem ze sobą po drodze”, gdyż to wyjątkowa historia wrażliwości, historia naszego przecież losu, zaplątanego w codzienność oraz jasna wskazówka ku drodze wyzwolenia. To opowieść niezwykłej gęstości, jak niezwykłe jest życie każdego z nas, a jedynym warunkiem przeżycia owej niezwykłości jest chęć niemijania nikogo i niczego. Jest nim też właściwa proporcja pomiędzy wnikaniem w samego siebie, jak i wnikaniem w zastany świat, który nie jest jedynie ograniczeniem, jednostajnością i banałem. Osiągnięcie tej harmonii – to właśnie nasze zadanie na tej planecie. Tak rodzi się wciąż, od wieków fenomen życia, fenomen kochania i fenomen nigdy nie gasnącej nadziei. Przemijanie nie ma i nie posiądzie siły sprawczej, aby to unicestwić. Dzięki nowoczesnej poezji Łucji Dudzińskiej możemy się o tym przekonać namacalnie, samoistnie, choć będzie to wymagało zapewne trochę wysiłku intelektualnego.
Jak napisał duński poeta Nils Hav – „poezja nie jest dla mięczaków” – i tym męsko-skandynawskim akcentem pozwolę sobie zakończyć moje „samcze” wynurzenia i wrażenia z przygód Julii, alter ego Autorki jako bohaterki „Tupania…” Łucji Dudzińskiej.
Właściwie powinienem jeszcze dodać szczyptę wrażeń kobiecych, które w pięknym zdaniu zawarła Ewa Sonnenberg – „A słowo jest wymagające tak jak te wiersze, wobec których nie można przejść obojętnie”.
Andrzej Walter
Łucja Dudzińska „Tupanie ze sobą po drodze”. Wydawnictwo Fundacja Centrum Rozwoju Kultury i Edukacji / Grupa Literyczna Na Krechę – Poznań 2016. str. 70.