Strona główna Publicystyka Wiesław Łuka rozmawiał z Lidią Dudą

Wiesław Łuka rozmawiał z Lidią Dudą

0
233

Z Lidią Dudą o relacjach między reportażystą, a bohaterem ekranowym, o znajdowaniu dobra w złym otoczeniu, o męskich cechach dokumentalistki na planie filmowym  rozmawia Wiesław Łuka

 



LIDIA DUDA . Reżyserka i scenarzystka filmów dokumentalnych.

 Absolwentka  kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Początkowo związana z  Redakcja Reportażu i Dokumentu Telewizji Polskiej . Od kilkunastu lat pracuje jako twórca niezależny. Członek Stowarzyszenia Filmowców Polskich i Polskiej Akademii Filmowej. Od 2006 roku pełni funkcję eksperta Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.

Laureatka licznych nagród festiwalowych , m.in., w Krakowie, Kantonie, Nowym Jorku, Istambule, Meksyku, Chicago, Huston, Moskwie, Pradze. Zdobywczyni Grand Press.

 

Mam w sobie wiele wcieleń – wyznałaś  podczas warsztatów dla przyszłych reportażystów i dokumentalistów telewizyjno- filmowych na toruńskim Festiwalu Sztuki Faktu…rozwikłaj tę zagadkę? 

 

Jestem reżyserką filmów dokumentalnych. Podczas zdjęć „dotykam” prawdziwego człowieka.  Wchodzę w świat, w którym żyje. Muszę w tym świecie  poruszać się  delikatnie. Nie mogę po zdjęciach zostawić „spalonej ziemi” To wymaga taktu, dyplomacji, stałej uwagi i jest dość wyczerpujące. Muszę w pewien sposób dopasować się do świata, o którym opowiadam. Z drugiej strony muszę zapanować nad całym procesem powstawania filmu. Reżyserowanie scen, popychanie akcji do przodu, reagowanie na nieprzewidziane sytuacje.. Wszystko to wymaga szybkich decyzji. Jak trafię na dobry temat to znów jestem jednym wielkim uporem w dążeniu do jego realizacji. Wtedy jestem też  niecierpliwa.  Niekiedy mam takie wrażenie , że całą moją cierpliwość zostawiam na planie i nie wystarcza mi jej na  potem. No, może z wyjątkiem domu. Kiedyś zapytałam mojego starszego syna, jakie mam wady. Uśmiechnął się i zapytał, czy ma je wymieniać alfabetycznie. Roześmiałam się. Oczywiście, mam świadomość, że nie jestem  ciepłą kobietką, łatwą w obsłudze, ale  wolę swoją „kanciastość” niż wyćwiczoną „mowę ciała”. 

 

A jak z tymi „wieloma wcieleniami”? Realizując film przyjmujesz role swoich bohaterów, utożsamiasz się z nimi?

 

Karmię swoją duszę przeżyciami innych, ale nie staję się ich klonami, nie żyję ich życiem. Trudno jednak po skończonych zdjęciach odwrócić  się na pięcie i zostawić swoich bohaterów jak teatralne rekwizyty.  Więc w pewien sposób jednak żyjemy dalej razem, wiem, co się dzieje w ich życiu , niekiedy im pomagam, niekiedy się spotykamy.

 

Dlaczego nazywasz siebie męską odmianą matki Polki?

 

Bo na planie filmowym nauczyłam się mieć skórę nosorożca.  Nie płaczę razem z moim bohaterem, bo jestem tam po to, żeby go  zrozumieć. Muszę  więc nabrać pewnego dystansu do jego postaci. Moja nieopanowana emocjonalność na planie mogłaby „wykastrować” bohatera. Mogłaby zakończyć się jego antenową śmiercią. Z drugiej jednak strony bez gorącej wiary w człowieka, którego portretuję, sprawy, o której opowiadam,  nie jestem w stanie przystąpić do zdjęć. Wrzątek i lód. To nie jest komfortowa sytuacja.  Non stop balansuję od euforii do zwątpienia. Od przekonania,  że bezsensownie uparłam się na robienie filmów , a tym, że nie potrafię z nich zrezygnować.

 

Zanim chwyciłaś kamerę, już jako  prawie czterdziestolatka-plus bez szkoły filmowej, szukałaś innego miejsca w życiu

 

To, że robie filmy to zwykły przypadek. Pracowałam jako instruktorka kulturalno-oświatowa, dorabiałam jako barmanka, pracowałam  w dziale wydawnictw  wrocławskiej opery, jako nauczycielka plastyki w podstawówce.  Pamiętam jak pewnego dnia mąż zaczął mnie namawiać,  żebym zgłosiła się na konkurs do biura reklamy katowickiej TV, a ja patrzyłam na niego jak na osobę  z kosmosu. Do telewizji? Ja?  To świat poza moim zasięgiem. W końcu jednak poszłam. Przygotowałam się jakbym miała co najmniej przeprowadzić kampanię Channel. Na pewno mieli ze mnie niezły ubaw, ale dostałam się.

 

Pamiętasz, jak puszczali w TVP twoją pierwszą reklamę?

 

Usiadłam przed telewizorem i obejrzałam ją, bo to  było moje pierwsze „dziecko antenowe” .  Przed tym nieszczęsnym telewizorem siedziała cała moja rodzina. Taki to był dla nas awans społeczny. Mama  zaczęła chwalić się znajomym, że córka pracuje w telewizji. Z tego działu reklamy później „ elegancko”  mnie wyrzucili.  Miałam szczęście, bo  trafiłam do newsów. Nic nie potrafiłam, ale  gdy już weszłam w ten świat kamer, operatorów, to już nie popuściłam . Byłam oszołomiona możliwościami, jakie daje dziennikarstwo. Mogłam wejść na salę operacyjną, zadać własne pytanie profesorowi Zbigniewowi Relidze, mogłam  z bliska przyjrzeć się wielu sprawom. Zaczęłam specjalizować się w tematach społecznych. Z tych newsów, to już jednak sama  „wyrzuciłam się  z pracy” – chciałam  robić reportaże. Za jeden z nich dostałam dyplom honorowy na Krakowskim Festiwalu Filmowym. 

 

Jak na festiwalową debiutantkę byłaś  już trochę leciwa. 

 

Ale wtedy pomyślałam, że może nie jest jeszcze za późno, żeby zająć się dokumentem. Wiedziałam, że nie mam czasu. Znów sama „wyrzuciłam się z pracy”, tym razem z redakcji reportażu i zaczęłam uczyć filmu dokumentalnego. Wypracowałam własną metodę pracy na planie. Miałam 47 lat, kiedy mój Herkules wygrał Krakowski Festiwal Filmów Krótkometrażowych. Dzisiaj mam 10 lat więcej i parę filmów za sobą. I cały czas gonię za wszystkimi, ponieważ startowałam z dużym opóźnieniem.

 

Próbowałaś sił w innych w innych sztukach?

 

Do dziś zazdroszczę innym talentów, których nie posiadam.  Nie gram na scenie, nie śpiewam, nie maluję obrazów… Magisterium pisałam z malarstwa Hieronima Boscha  i pamiętam, jak kombinowałam, żeby dostać paszport . Chciałam zobaczyć choćby kilka jego obrazów.  Zachwyciło mnie jego  malarstwo, w którym  były ukryte ziemia i kosmos, życie i śmierć, fizyczność człowieka i duchowość, grzeszność i doskonałość człowieka, szczegół i metafora…Tym bardziej było to pasjonujące, że on  odsyła do kodów religijnych, a ja jestem ateistka.       

Teraz już wiem, dlaczego w którymś z wywiadów radzisz, by podczas pracy z bohaterem odsłaniać kolejne warstwy jego historii.

 Każdego potencjalnego bohatera kolejnego filmu ciągle traktuję jak pierwszego sprzed lat, przy swoim debiucie. Każdy film jest prezentem od losu, który mi daje szansę czegoś się nauczyć.

Czego?

Poznania ciekawego człowieka i opowiedzenia przez niego ważnej historii. Zazwyczaj zaczyna się od zafascynowania jakimś fragmentem jego życia..

Czyli tematem?

Który muszę szybko zobaczyć inaczej, głębiej, niż to widać przy powierzchownej obserwacji . Nie lubię jednoznacznych historii, w których jest biel i czerń. Intryguje mnie szarość, niejednoznaczność. Wybieram bohaterów, którzy nie są  idealni, ale bardzo ludzcy.  Szukam człowieczeństwa w tych, których inni skreślili.  O swoich planach filmowych rozmawiam z p. Agnieszką Bojanowską, reżyserką montażu. – czy warto robić film o tym, co nagle zrobiło na mnie duże wrażenie, o człowieku, który mnie zafrapował. Mamy długie rozmowy o istocie proponowanej opowieści, o kluczu, który trzeba wynaleźć, by dotrzeć do jądra sprawy. Szukam szczelin w rzeczywistości pokrytej wieloma pęknięciami.

Szukanie poprzez bohatera…

Nie wiem, dlaczego ludzie chcą ze mną rozmawiać. Może dlatego, że lubię albo potrafię  ich słuchać. Nie mam przepisu na tzw. „obsługę bohatera” – każdy człowiek jest inny, ale przestrzegam jednej zasady: zawsze mówię swoim bohaterom o słabych punktach ich historii.  Wyciągam te wszystkie „trupy z szafy”, bo inaczej potknę się o nie podczas zdjęć. To chyba jest ten najważniejszy moment, kiedy i ja i mój bohater musimy zdecydować się na szczerość.  Nie kreuję się na sympatyczną panią reżyser, bo ja potrzebuję na planie bohatera- partnera. Mój bohater nie musi mnie lubić, on musi  mi ufać.

Jakie szczeliny w rzeczywistości i tajemnice w życiu bohatera zafrapowały Cię, że zrealizowałaś Herkulesa .

Chciałam zrobić film o miłości. Dobrze znałam już dzielnice biedy, bo zrobiłam tam 3-4 filmy.  I właśnie podczas pracy nad jednym z nich wypatrzyłam Gena i jego niepełnosprawnego syna Krzysia. Geno mówił do niego per „Herkules”. Od razu zwróciłam uwagę na ich synowsko-ojcowskie relacje .

Zauważyłem na ekranie opiekuńczość ojca, kompletną bezradność matki  i miłość synowsko-ojcowską – syn tkliwie dopytuje podpitego i zaspanego tatusia, czy nie jest chory, czy mu coś nie dolega… a  tata go całuje…

 Zrobiłam ten film o czymś pięknym na tle czegoś brzydkiego, o miłości  w  miejscu nienadającym się do życia.

Zapadają w pamięć sceny przed pierwszą komunią  Krzysia,  kiedy to były górnik tłumaczy synowi, jakimi zasadami etycznymi powinien kierować się w życiu, aż do śmierci…Jaka była przed laty opinia jury w uzasadnieniu nagrody krakowskiego festiwalu?

Herkules dostał nagrodę między innymi za to, że „bohaterowie filmu nie udają innych, lepszych niż są”… Na pewno w uzasadnieniu podkreślono, że pokazuję biedę, ale nią nie epatuję. Fakt. Chciałam pokazać ojca i syna, nie zaś alkoholika i małolata zbierającego złom. I chyba to się udało, skoro moi bohaterowie zyskali taką sympatie widzów.

Inne, zagraniczne nagrody dla Herkulesa?

Są, ale tego ci z głowy nie powiem, bo dokładnie nie pamiętam; nie pielęgnuję sukcesów, tylko swoje klęski.

Jednemu z filmów dałaś publicystyczny tytuł – chyba najdłuższy, jaki znam  z historii kinematografii – Nie zgadzam się na świat, w którym żyją moi bohaterowie. Jeśli się nie zgadzasz, to chyba znaczy, że chcesz zmieniać.

Filmem nie mogę zmienić świata. Czasami mogę zmienić człowieka, pojedynczego bohatera.

Jeśli człowieka, to znaczy świat. Zwłaszcza, że po Twoich dwóch nagrodzonych na festiwalach filmach, parlamentarzyści zażyczyli sobie je obejrzeć w Sejmowej Komisji ds. Dzieci i Młodzieży.

To było po emisji filmu o dzieciach ulicy. Z kolei po emisji  U nas w Pietraszach Kancelaria Prezydenta  powołała specjalny zespół, który opracował plan pomocy dla byłych pracowników PGR-ów. To rzeczywiście można uznać za pewien sukces.  Opracowano wówczas strategię rozwoju popegeerowskich terenów.; takie małe dobro się dokonało.  

Wyznałaś kiedyś, że nie boisz się przejść nawet ciemną uliczką. Czy na bohaterów prawie godzinnego filmu Uwikłani natknęłaś się właśnie w ciemnej uliczce?

Bohatera tego dokumentu szukałam po całej Polsce, bo jego dane były utajnione jako ofiary pedofila. Podobnie jak dane pedofila. Chciałam zrozumieć, co  pchnęło 14-letnie dziecko do podwójnej próby zabicia  pedofila. Osobista zemsta, potrzeba wyrównania rachunków?  W końcu udało mi się odnaleźć chłopca. Umówiłam się na pierwsze spotkanie. Był wtedy na przepustce z poprawczaka. Wiedziałam, że jeżeli okaże się bezmózgowcem żądnym tylko zemsty, to zrezygnuję z  filmu.  Podczas spotkania okazało się jednak, że rozmawiam z chłopakiem, który doszedł do wniosku, że system wymiaru sprawiedliwości nie zadziałał, więc sam postanowił  wymierzyć sprawiedliwość.  Postanowił definitywnie rozwiązać problem pedofila, kiedy  ten zainteresował się kolejnym 7-letnim dzieckiem. W filmie równorzędną postacią jest pedofil, bo trudno zrobić film o ofierze bez udziału jego kata. Dla mnie ten film jest  odpowiedzią na pytanie, jak można  „wyprodukować” mordercę. Ale także odpowiedzią,  jak można  „wyprodukować” pedofila.

Zauważyłem na ekranie, że niedoszły zabójca, to także sierota – jego  biologiczna matka nie jest nim zainteresowana, tymczasem on jej nie przestał kochać. Słyszymy z ekranu, co wyrażał w dziesiątkach listów słanych zza krat,  na które nie dostał ani jednej odpowiedzi.

Wydaje mi się, że u obydwu moich bohaterów największym problemem  i najbardziej niszczącą siłą był brak w ich życiu oparcia w najbliższych. I jeden i drugi został odrzucony. A potem w ich życiu pojawiło się zło. Samotny , odrzucony człowiek jest zdolny do strasznych rzeczy.  Największe pretensje mam do tych wszystkich ludzi, którzy z perspektywy sąsiada, krewnego, urzędnika, znajomego, biernie obserwowali ten trwający wiele lat dramat  i nic nie zrobili.

Podczas warsztatów  wywołałaś śmiech na sali po stwierdzeniu, że jesteś „kobiecą odmianą mężczyzny”.

Z jednej strony chyba w miarę delikatnie pochylam się nad moimi bohaterami. Staram się nie robić filmu ich kosztem, bo sama nie znoszę jak ktoś traktuje mnie instrumentalnie. Z drugiej strony muszę zapanować nad bohaterem, planem zdjęciowym , opowiadaną historią. A to wymaga pewnej stanowczości ,  uporu, jasnych decyzji. Siłą rzeczy muszę być szefem na planie a wtedy mile widziane są bardziej męskie cechy charakteru.   

Wyznałaś, że  masz szczęście głównie do męskich i chłopięcych bohaterów

Tak, ale  nie wiem dlaczego.

Pomówmy jednak wreszcie o Teresie, bohaterce też prawie godzinnego dokumentu Wszystko jest możliwe.

Szukałam bohaterów do filmu  o starości. Szukałam między innymi w Internecie  i przypadkiem natknęłam się na osiemdziesięcioletenią prawie kobietę, która od wielu lat jeździ autostopem,  bez pieniędzy i znajomości języków po Azji, Afryce, obydwu Amerykach, bo Europę ma już dawno zaliczoną.  Gdy szukałem pieniędzy na realizację  tego filmu, to wiele osób mi mówiło: to będzie świetna okazja zobaczenia filmu turystycznego i bohaterki, turystki zwiedzającej świat.

 A zobaczyli opowieść o wygasłej miłości, uwiędłym związku małżeńskim, sile charakteru, ale także o powstałym trójkącie męsko-damskim.  Właśnie niespodziewanie  rozkwitała nowa miłość między energiczną i pełną fantazji Teresą a dwadzieścia kilka lat młodszym Grekiem, poznanym podczas jednej z kolejnych wypraw Tereski…

Byłam w pewnym momencie zmęczona, gdy na etapie realizacji non stop  wyjaśniałam , że to nie będzie film o autostopie, atrakcyjnych miejscach, krajobrazach i zachodach słońca, czyli przewodnik po świecie. Będzie to natomiast opowieść o drodze życia, jaką przeszli  Teresa i Jan.

To widzimy w obrazie i słyszymy w dialogach i monologach, ale najciekawsze, co oglądamy, to dość spokojne pogodzenie się z losem  Jana, męża Teresy,  żyjącego pod jednym dachem obok żony tryskającej życiem, ciągle będącej w rozjazdach po świecie i tego trzeciego… Podobno przystojny Janis (nie pokazuje na ekranie swojej twarzy, bo w Grecji mieszka z inną kobietą) raz w roku od kilkunastu  lat przyjeżdża do Polski , żeby odwiedzić Teresę. Bywa i tak, że zastaje w  domu Jana.

 

Dziś dość łatwo streścić oglądany trójkąt. Ale podczas dokumentacji i realizacji wcale nie było łatwo. Starałam się wytłumaczyć Teresie i Janowi,  że  nie możemy przemilczeć obecności Janisa, bo jego pojawienie było dla nich  niezwykle istotne. Wpłynęło na ich życie. Janis nie jest epizodem. Jan chyba nigdy spokojnie nie pogodził się z obecnością tego trzeciego, ale nie miał wyjścia.   Przez tych kilkanaście lat  wypracował sobie system obronny. Musiał jakoś poradzić sobie z tą, bez wątpienia,  mało komfortową sytuacją dla mężczyzny. 

 

 

W jednym z wywiadów wyznajesz: „ nie prężę muskułów artysty”. Co to znaczy? 

 

Mam dużą pokorę wobec tego, co robię. Bez moich bohaterów jestem nikim. Owszem, to ja prowadzę ich przez film,  ale ja jestem taką  „kobietą z sąsiedztwa”. Wpadam do nich, żeby wysłuchać ich historii i opowiedzieć ją innym.  Lubię prostotę.  Zresztą  zawsze opowiadam historię ludzi, którzy  na pierwszy rzut oka  nie wyróżniają się niczym szczególnym. Czy mam przed nimi wykonać taniec uduchowionej artystki? To byłoby żałosne. Wolę usiąść z nimi przy kuchennym stole i pogadać o tym i owym.  Jedni poczęstują  mnie herbatą, inni  szybko zakończą moją wizytę. Lubię opowiadać ludzkie historie i tyle. Może poprzez nie również trochę porządkuję własny świat.


BRAK KOMENTARZY