Strona główna Recenzje Krystyna Tylkowska – Zupa z niegrzecznych dzieci

Krystyna Tylkowska – Zupa z niegrzecznych dzieci

0
236

Krystyna Tylkowska



Zupa z niegrzecznych dzieci

(Jak zostałam wiedźmą w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Studio)

 


   Tandem Glińska- Masłowska niejako z założenia musi się sprawdzić. Jakżeby mogło być inaczej po ogromnym sukcesie spektaklu Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku. Tym razem artystki postanowiły przygotować „coś dla dzieci.” Przewrotność tego pomysłu polega jednak na tym, że premiera, która zbiegła się  niemal z Dniem Dziecka ma nieco szerszy krąg adresatów, niż można by przypuszczać. Należą do niego przede wszystkim dorośli, którzy są na tyle otwarci, by znaleźć dziecko w sobie, a jednocześnie zdystansować się do siebie, do rzeczywistości i trochę pochichotać z rzeczy, które tak naprawdę zabawne nie są.

  Dzieci odnajdą się w tym spektaklu w dużo mniejszym stopniu. Na pewno nie będzie im do śmiechu.  Na scenie zobaczą one świat sobie bliski, znany z reklam, telewizji, podszyty jednak niemałą dawką grozy. Trochę jak w wielu współczesnych kreskówkach.

  Wielopoziomowość spektaklu jest zasługą obu artystek. Wynika zarówno z tekstu, który równocześnie został wydany z ilustracjami Marianny Sztymy, jak i z reżyserii.

  Utwór trochę udaje baśń, choć zdecydowanie nie próbuje nawet nią być. Raczej jest pewną parodią różnego rodzaju twórczości dziecięcej- baśni, bajki, kreskówki, powieści przygodowej. Autorka jak zwykle wymyka się wszelkim definicjom, próbom zaszufladkowania. Jednocześnie, jak zawsze w swojej twórczości, jest świetną, prześmiewczą obserwatorką, buduje swój świat z ironii, pokazuje rzeczywistość w bardzo wykrzywionym zwierciadle.

  Inscenizacja jest pełna rozmachu. Zupełnie nie przypomina innych realizacji dla dzieci. Na scenie widać trochę ponury, trochę tandetnie błyszczący świat, kreowany słowem i rockową muzyką wykonywaną na żywo przez zespół Voo Voo.

  Dużo w przedstawieniu pięknych środków teatralnych, mało dosłowności, czym zdobywa sobie ono serca najbardziej wymagających widzów, będących w stanie wybaczyć nawet całkiem zbędne efekty filmowe.

  Mamy w spektaklu chaos (celowy, będący diagnozą rzeczywistości), zaskakujące zwroty akcji (rzecz się dzieje przecież we śnie dziewięcioletniej dziewczynki), mamy prezenterki telewizyjne, komentujące fabułę (ciekawym pomysłem jest to, iż  są nimi te same aktorki, które grają matki dwojga bohaterów- Dorota Landowska i Monika Kwiatkowska), wreszcie mamy przerywniki w postaci reklam bachorołapu, ekskluzywnego towaru, bardzo przydatnego każdej wiedźmie, która nie chce być ciągle głodna. Mimo pozornego nieładu, wiernie oddającego zresztą współczesny przekaz informacji, spektakl jest bardzo spójny fabularnie i artystycznie i choć przez pierwsze kilka minut trochę niemrawo się rozkręca, jest bardzo dynamiczny, pełen zawrotnego tempa. Duża w tym zasługa aktorów, świetnej pracy zespołowej i poczucia humoru, z jakim kreują swoje role, dobrze się przy tym bawiąc.

  Główną bohaterką jest wiedźma (Kinga Preis), która szuka odpowiednio niegrzecznego dziecka, aby ugotować z niego zupę. Przez dwa lata nic nie jadła, więc strasznie burczy jej w brzuchu, co wszyscy odbierają jako wyładowania atmosferyczne. Jej przyboczne sępy (Marcin Bosak, Mirosław Zbrojewicz), które mają jej służyć i pomagać są bardzo uciążliwymi, marudnymi kompanami. Wiedźma znajduje dziewczynkę (Dominika Ostałowska), która, niestety, jest zbyt dobrym dzieckiem, więc byłaby trująca. Można ją zjeść jedynie w połączeniu z „bardzo złym chłopcem.” Wiedźma próbuje objąć władzę nad snem dziewczynki, aby uczynić z niej pomocnicę, kogoś, kto pomoże jej odnaleźć „złego chłopca.” Dziewczynka we śnie wyrusza na poszukiwania na swoim drewnianym koniku Korneliuszu (Paweł Wawrzecki). I zaczynają się zabawne perypetie.   

  W spektaklu nie ma wyraźnego podziału na dobro i zło. Czy wiedźma jest zła? Raczej próbuje, ale przede wszystkim jest przekomiczna, groteskowa, no i strasznie nieporadna we wszelkich swoich próbach niszczycielskich. Od wszelkich przejawów dobra wprawdzie aż ją mdli, nie umie im jednak  zapobiec. Tu nie ma czarnej i białej magii, jest tylko magia właściwie, bądź częściej niewłaściwie wykorzystana. Magia- produkt, który można dostać na wyprzedaży. Roztargniona wiedźma skazana jest raczej na wieczne głodowanie, choćby wokół niej kręciło się nie wiadomo ile „złych dzieci.” Taki z niej trochę śmieszny, niedziałający straszak.

  Druga wiedźma Żuleria von Mocz (Monika Obara) jest karykaturą wszelkiej maści konsultantek kosmetycznych i akwizytorek. Też raczej śmieszy, niż tumani, przestrasza.

 „Zły chłopiec” to po prostu dziecko o konsumpcyjnym stosunku do świata. Nie jest przecież ewenementem, w świecie, gdzie wszyscy pragną „więcej, więcej, więcej.” Chłopiec wie, że wszystko bez trudu może mieć, że cokolwiek zechce, rodzice mu to kupią dla świętego spokoju, no i że wszystko, co on ma jest lepsze od tego, co mogą posiadać inne dzieci. Dzięki fantastycznej grze Łukasza Simlata bawimy się do łez, choć przecież poruszane są tutaj bardzo aktualne i mało zabawne problemy. 

  Znakiem rozpoznawczym niegrzecznego dziecka (szukanego pośród widowni teatralnej) ma być paczka chipsów w jednej ręce, a paczka wafli w drugiej. Przesada? Niezupełnie. Pamiętam, w którąś niedzielę byłam na innym spektaklu dla dzieci. Na widowni niemal wszyscy chrupali, zakąszali. Wyszłam zgorszona, przerażona. Przecież nie wszystko, nie każdą emocję można zagryźć chipsem. Po co od małego dawać dzieciom taki przykład, tego ich uczyć? Ucieszyłam się więc, że w utworze Masłowskiej problem ten został dostrzeżony i poruszony w zabawny sposób. 

  Dorosła publiczność naprawdę świetnie się bawi podczas przedstawienia, choć można by wykrzyknąć za Horodniczym z Rewizora „Z czego się śmiejecie, z samych siebie się śmiejecie” Widać, w teatrze zawsze to się sprawdza.

  Bardzo pozytywnym przesłaniem spektaklu jest to, że na pomoc dziewczynce przybywa jej mama, prowadząca we śnie samochód, choć na jawie nie posiada prawa jazdy. Tak czy inaczej jest wsparciem dla córki, kimś, kto pokona wszelkie przeszkody, aby jej pomóc. A że jednocześnie, na pamiątkę wspólnej przygody zabierze na jawę magiczną puderniczkę? No cóż, może się przydać, a nawet jeśli nie, to warto mieć alternatywę, gdy macierzyństwo i inne role społeczne dadzą się za bardzo we znaki. Może zresztą coś w tym jest, że każda kobieta ma coś z wiedźmy. Niekoniecznie tej groteskowej, marzącej o zupie z niegrzecznych dzieci, nie szalonej akwizytorki, ale takiej, która wie, która ma wiedzę. 

BRAK KOMENTARZY