Andrzej Walter
Młodości! Oddaj mi skrzydła …
Obowiązek szkolny wziął się kiedyś z walki z powszechnym analfabetyzmem, chodziło o to, aby wszyscy jednak umieli czytać, pisać i liczyć. Potem do tego, co mają umieć wszyscy, stale coś dodawano. Czy na pewno warto myśleć o absolwencie szkoły jako o chodzącej Wikipedii? Czy może ważniejsza jest umiejętność, potrzebna od przedszkola i tam już kształtowana, dobrego funkcjonowania w grupie? Także pewnie warto, abyśmy się nauczyli dzielenia się z innymi, poszukiwania różnych źródeł wiedzy, stosowania tej wyszukanej przez siebie wiedzy w praktyce. Przyszedł czas na myślenie o szkole, jako o miejscu, w którym może być ciekawie, w którym więcej się wybiera niż musi.
Droga Pani posłanko. Nikt z ludzi sensownie myślących nie rozważałby w ogóle absolwentów od strony czegoś takiego jak Wikipedia. Jeśli Pani świat zagnieździł się li tylko w sieci i nowoczesnych mediach to współczuję. A umiejętność funkcjonowania w grupie – czyż może nie jest umiejętnością funkcjonowania w stadzie, gdyż chyba to miała Pani na myśli … Przyszedł czas idylli – prawda? Może będzie jak w Szwecji? A jeśli Pani nie wie jak jest w Szwecji radzę zaczerpnąć takiej wiedzy. Dalej Pani posłanka raczy nas kolejnymi mądrościami z natury wishful thinking …
Nauczyciel sam odpowiada obecnie za program, według którego pracuje. Jedyne, czego musi przestrzegać, przygotowując swój program lub dostosowując do pracy w swojej klasie program napisany przez kogoś innego, to zawarcie w tym programie wymagań przewidzianych podstawą programową. Poza tym powinien się kierować znajomością potrzeb swoich uczniów, możliwościami wynikającymi z warunków pracy w szkole oraz swoimi predyspozycjami.
Jeśli podstawa programowa dopuszcza wybór lektur, które będziemy omawiać z uczniami, lepiej wybrać autorów i książki, które naprawdę lubimy, łatwiej będzie nam zainteresować tym swoich uczniów. Jeśli nasza szkoła nie zapewnia nam korzystania z basenu, na pewno nie będziemy planować nauki pływania. Jeśli pewna część naszych uczniów ma kłopoty z elementarnymi rachunkami, warto zaplanować dla nich dodatkowe ćwiczenia czy zajęcia, umożliwiające nadrobienie tego braku. Gdy inna grupa zdradza jakieś szczególne zainteresowania, powinna dostać dodatkowe zadania wychodzące tym zainteresowaniom naprzeciw.
Otóż to. Lepiej wybrać autorów lekkich, łatwych i przyjemnych. Zacznijmy od Koziołka Matołka. Potem Tytus, Romek i Atomek. Papcio Chmiel się ucieszy. A potem? … No nie wiem. Potem to już chyba tylko basen nam zostaje. Nie będę się pastwił nad Panią posłanką, gdyż dalej raczy nas podobnymi ogólnikami i farmazonami. Tak się w tym kraju reformuje oświatę. I faktycznie dzieje się wiele: kurczą się biblioteki, wznoszą baseny. Padają księgarnie, a owocują fitness kluby i inne przybytki zdrowego ciała. W tym zdrowym ciele rodzi się niezdrowy duch. Ale przecież duchów nie ma. Wyrzuciliśmy wszystkie na śmietnik … historii, kultury, literatury i zdrowego rozsądku. Młodym ludziom nie tylko, że odcięliśmy skrzydła (jakże naturalne ich pięknej młodości), ale jeszcze wmawiamy im, że tak będzie dla nich lepiej, że tak będzie im się łatwiej urządzić w tym świecie. Można w zasadzie ująć to tak – to już nie oświata, nie edukacja czy kształcenie. To hodowla. Ubój nastąpi w ogólnoświatowych korporacjach, do których wejdą najlepsi. Cała reszta wyemigruje z kraju rządzonego przez ludzi pokroju Pani posłanki. Bo to nie jest rządzenie. To jest rozkładanie Polski na łopatki. Na czynniki pierwsze. Mielenie tkanki narodu w siekaninę ludzi z nabytymi umiejętnościami. Ich zakres ograniczy się do Wikpedii, Google’a oraz kliknięcia enter. Po co zaprzątać sobie głowę wiedzą, którą można wyguglować, po co uczyć się jakichś koszmarnych wierszydeł. Pamięć jest w przecież w cenie. Powinna być giętka i krótka. Inna może prowadzić do namysłu, a namysł to ostatnia rzecz jaka dziś jest nam potrzebna. My nie mamy myśleć, my mamy działać. Pomyślą za nas inni. Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami … Dalej mi się właściwie pisać nie chce. Ręce już dawno opadły. O skrzydłach (nie wspominając) … z panią ministrą czy inną posłanką trudno rozmawiać, gdyż strony współistotnie powinny wiedzieć o czym się mówi. Co kryje się za symbolem. Jak kształtuje się mit, który choć jest tylko mitem pozwala narodowi przetrwać. Za kilkadziesiąt lat już nic nie pozwoli nam przetrwać. Nikomu na tym zresztą nie zależy. Obecnie kształcona młodzież Nad rozlewiskiem czy inną szmirą, będzie miała fałszywy i niepełny obraz świata. Obraz wypaczony. Obraz zatarty, zniekształcony, gotowy jedynie wpisać się w pejzaż państwa zidiociałych konsumentów. Do tego właśnie – to wyżej, i siłą rzeczy śladowo, opisane – kształcenie prowadzi. Do upadku prawdziwego człowieczeństwa opartego na wysiłku intelektualnym. Wysiłek po to jest wysiłkiem, by po pokonaniu trudu i znoju olśnić wiedzą i szerokim horyzontem. Nam – jak widać – ani wiedza, ani wysiłek, ani horyzont potrzebne nie są. Mamy mieć szkołę z ludzką twarzą. Twarzą uniwersalną i niewyraźną. Twarzą oplutą głupotą, brakiem wyobraźni, za to twarzą nakremowaną, lśniącą. Ładną. Czystą czystością analfabetyzmu, do którego zmierzamy. Tak, proszę Pań i Panów. To będzie analfabetyzm 2,0 i 4D. Analfabetyzm zaplanowany. Bez Gombrowiczów, Sienkiewiczów, Mickiewiczów i innych Różewiczów. Bez tożsamości, świadomości, ojczyzny miłości … za to z dużą dozą nowoczesności, uległości i szczęśliwości powszechnej ala’ How do you do?
Poniedziałkowy, (drugo) wrześniowy dziennik Rzeczpospolita krzyczy tytułem „Polska szkoła niszczy dzieci” i rozwodził się nad rzekomym systemem opresji biednych uciskanych dziatek, które nagminnie potrzebują pomocy psychologa. Ładny tytuł. Krzyczał. I o to przecież chodziło. Nikt w tym tekście słowem się nie zająknął, że te dzieci dostarczają do tych szkół nasi cudowni rodzice. Rodzice, którzy tym dzieciom pozwalają na wszystko, wyręczają we wszystkim i gdyby mogli zamknęliby je pod klosz. Podwożą sto metrów do szkoły (konkurs aut – im większy Jeep tym większy … dla jednych szpan dla innych … obciach) , niosą tornistry i nic im nie czytają. I tak dalej i tym podobne. Potem kiedy już dziecko znajdzie się w szkole, wybrzmi pierwszy dzwonek, nadchodzi taki koszmarny nauczyciel i … och, mój boże, ach mon dieu … wymaga. No tak, to ponad siły tak ukształtowanego dziecka. Jakże można coś od nich wymagać? To trauma. Krzywda. Blitzkrieg. Kiedy się czyta takie rewelacje człowiek ma ochotę stuknąć się w głowę. Widzi jedno, czyta drugie. Kto tu zwariował? Autor tekstu czy czytający tekst? Takie to mamy dziennikarstwo, które jednak wytwarza jak pani ministra czy pani posłanka pewną atmosferę. Aurę wytwarza. Pewną mentalność. Nie pozwala ona na problem spojrzeć szerzej, kompleksowo, wielowątkowo. To nie polska szkoła niszczy dzieci, tylko polski owczy pęd, polski imbecylizm i uleganie trendom, bóg wie skąd czerpanym … Polski kompleks, że teraz „będzie inaczej”.
I można by tak bez końca. Polska (nieustająca) reforma niszczy dzieci, polska szkoła niszczy dzieci … Kto niszczy skrzydła?
Rzeka edukacji made In Poland niechaj płynie swoim biegiem. Lamentację czas zakończyć. Złodzieje skrzydeł łączcie się … Złodzieje skrzydeł – odlećcie stąd.
Andrzej Walter