Z lotu Marka Jastrzębia
O WYŻSZOŚĆI CENTYMETRA NAD METREM
W swoich łazęgach po pisarskich portalach napatoczyłem się na wiele stron z tak zwaną poezją, natomiast znalazłem gigantycznie mało miejsc dla prozaików. Na szczęście nie mnie sądzić czy z tej góry tekstów urodzi się Asnyk, czy wierszolubna mysz. Ale na nowego Mickiewicza – nie liczyłbym prędko…
Zaobserwowałem spory wysyp grafomanów z mozołem skrobiących utworki – potworki. Manieryczne, przypominające poezję tylko z zapisu. A wśród tej dżungli, odkryłem ociupinkę niezaprzeczalnych pereł. Więc doszedłem do wniosku, że im więcej mamy wierszy, tym trudniej wyłuskać z nich poezję, bo ilość nie przechodzi w jakość. Przeciwnie; zawsze wolałem centymetr kiełbasy od metra g… Co, ku bezsilnej rozpaczy moich przyjaciół, zostało mi do dziś.
Ale miało być o prozie. Tu muszę powiedzieć, że z szacunku dla słowa, mam alergię na współczesną; nie po drodze mi z ferajną wieszczów cynicznego samouwielbienia. I nie podniecają mnie kalekie raporty z przeżyć niedowidza, niedosłysza i niedouka. Co nie oznacza, że jej nie śledzę. Śledzę i wypatruję diamentów, lecz robię to z coraz mniejszym zainteresowaniem, a coraz większym zniecierpliwieniem. Inna sprawa, książki dawnych mistrzów pióra. I im poświęcam kęs czasu. Zresztą moje lektury nie ograniczają się do prozy. Obecna zawężona jest do luzackiego muśnięcia trudnego tematu, szczegółowo natomiast skupia się na wątkach radosnych, hedonistycznych, gloryfikujących niefrasobliwość, bezduszność i egoizm.
Kiedy czytam Białoszewskiego, Faulknera, Joyce‘a, Updike‘a, Leśmiana, Balzaka, Baudleaire‘a, Słowackiego, Różewicza, Twardowskiego lub Herberta, jak mogę, z aroganckim czołem, przeciwstawiać im współczesną mizerotę? Gdzie te Leśmiany i reszta wirtuozów słowa, gdzie się zamelinowali następcy Słowackiego i pozostali derywatorzy?
Z uporem prostodusznego maniaka zadaję sobie ciągle aktualne pytanie: czy dysponując zasobem wiedzy i doświadczeń porównywalnym z wiedzą i doświadczeniami wyniesionymi z przedszkola lub żłobka, dzisiejsi literaci mają wystarczające powody do zadzierania nosa i mogą czuć się pyszałkami, wiedząc o istnieniu Saroyana, Dostojewskiego, Bunina, Czechowa, Maupassanta? Niestety, stwierdzam, że mogą być fanfaronami, a mogą, ponieważ nie obowiązuje ich niegdysiejsza pokora wobec lepszych. To słowo nie istnieje w narzeczu współczesnych tekściarzy. Zamiast niego mam do czynienia z butą i nonszalancją. Z przekonaniem, że prawdziwa literatura zaczyna od nich, a znajomość dorobku poprzedniej, to strata czasu.
Jestem więc świadkiem geometrycznego rozprzestrzeniania się zarozumiałości, intelektualnego bezdechu, samochwalstwa i półanalfabetyzmu. A także – coraz gwałtowniejszego, napastliwszego i agresywniejszego atakowania świata wyrażaniem za pomocą nieudolnego, ubogiego i mało inspirującego języka. Podczas gdy giętki, bogaty, nieszczekliwy i bezinwektywny, odszedł na wieczny odpoczynek. Ale pocieszam się, że nie wszyscy teraz piszący są umysłowymi wsteczniakami. Tylko nie rozumiem, dlaczego tak skrzętnie i skwapliwie chowają się po kątach, niszach i zadupiach! Trudno tam trafić, a jeszcze trudniej odnaleźć ich arcydzieło.