Bajka w skorupkach, kilo słownej waty,
kawałki lustra, sproszkowany satyr,
serce na twardo, Dekalog na miękko,
sprośność bez skórki, zagęszczone piękno,
szpetny krajobraz w proszku, albo w płynie,
masło maślane, wielokropki, kminek,
woda sodowa i wyciąg z junaka,
i cztery szczypty wulgaryzmu na „k”.
To razem ugnieść na nierówne wersy,
dodać obrazek rynsztoku i piersi,
zmiksować całość z mądrością ze streszczeń
i zrobić sobie zdjęcie z martwym wieszczem.
– Wsyp kilo kitu. I pomieszaj fakty.
Włóż to na kwadrans do pogańskich praktyk.
Zmieloną w ustach „polszczyzną na co dzień”,
szkołą kiszoną w cierpiącym narodzie
i świetnym żartem, co łechce i szczypie,
hojnie posypać jeszcze ciepły wypiek.
I świat po łapkach bić trzciną, jak Pascal,
i szczerzyć ząbki, gdy publiczność mlaska,
i obwąchiwać uznanie, jak łasuch…
To też list gończy za gniotem wszech czasów!