Jan Adam Borzęcki
Wnucek każdego ustroju*
Okazją do ponownego spotkania z Włodzimierzem Kłaczyńskim jest jego nowa, ciepła jeszcze powieść Wnucek, której akcja osadzona jest bowiem w widłach Wisły i Sanu i w znacznej mierze ociera się o tamtejsze realia. Podejrzewam nawet, że opisane przypadki wydarzyły się naprawdę, a w wersji literackiej poddane zostały jedynie fabularnej obróbce. To samo dotyczy bohaterów, których kamufluje pisarska wstrzemięźliwość i literacka ornamentyka. W każdym razie dobrze zorientowany w lokalnych układach czytelnik łatwo rozpozna w powieściowych bohaterach rzeczywiste postacie. Dlatego też z przymróżeniem oka przyjąć należy, zamieszczoną na wstępie formułkę o przypadkowej zbieżności nazwisk, nazw geograficznych i innych szczegółów fabuły. Ale mimo czytelnego określenia miejsca akcji, opisaną w powieści rzeczywistość czytelnik łatwo przenieść może w swój własny wymiar przestrzenny, bowiem opisane zjawiska były, są i będą powszechne. Bo powieściowe zjawisko uznać można za historyczne perpetuum mobile, za stały i niezmienny element mechanizmu władzy, samonapędzający się niezniszczalny, a więc wieczny instrument adoptujący się do każdych warunków.
Gdyby nie szacunek dla pisarza, powiedziałbym, że jego nowa powieść jest reklamą cwaniactwa, które popłaca w każdej sytuacji i każdym ustroju. To bynajmniej nie przygana, bowiem skoro mógł Erazm z Rotterdamu napisać Pochwałę głupoty, czemu Kłaczyński nie miałby pochwalić cwaniactwa, które wszak nie zawsze zasługuje na totalną krytykę.
Ale powieściowe cwaniactwo przedstawione jest dość odrażająco, a jego odium spada przede wszystkim na władzę, która cwaniaków hołubi – o ile deklarują jej poparcie – oraz jego społeczną akceptację, a nawet upatrywanie w nim cennego kapitału. W ten oto sposób cwaniactwo przestaje być przywara indywidualną, a staje się żywiołem społecznym. Wniosek wręcz przerażający biorąc pod uwagę podaż cwaniaków i polityczny popyt… Chciałem napisać aktualny, ale w tym „interesie” nigdy nie ma zastoju, a cwaniactwo okazuje się być oliwą historii. Czasem zdarza się nawet, że wypolerowane stosowną ideą i aktualną potrzebą przybiera kolor spiżu i trzeba dopiero głębszego zarysowania, aby dojrzeć, że to jedynie sztucznie spatynowany gips.
Takim właśnie cwaniaczkiem jest tytułowy wnuczek, którego
Mimo pozornej lekkości i karykaturalności opisanych zdarzeń, między okładkami tej książki rozgrywa się dramat ostatniej dekady PRL i początek rozdziału nowego porządku. Dramat oglądany przez prostą wiejską kobiecinę, która nie pojmując mechanizmów polityki i zjawisk społecznych, rejestruje jedynie objawy, czasem się czemuś dziwiąc, ale zazwyczaj przyjmując je ze stoickim spokojem. Kobieciny której wartości religijne i polityczne tak skutecznie się pomieszały, że straciła umiejętność ich wartościowania dochodząc w pobliże etycznego nihilizmu. A może raczej społeczno – politycznej mimikry, bo widząc korzyści płynące z popełniania nagannych moralnie (i prawnie, ale tego babcia nie musiała wiedzieć) czynów można wszak dojść do akceptacji zasady, iż cel uświęca środki.
Przed czytelnikiem otwiera się świat zadziwiających nonsensów, które niestety nie są przypisane do konkretnego ustroju politycznego, bo historia dowodzi, że zasada pozostaje niezmienna, a jej atrybutami są wzajemne układy i społeczne zależności, poplecznictwo, chciwość, skrajna hipokryzja i umiejętność kamuflażu podłości patetyzmem i rzekomym interesem społecznym. Nagle okazuje się, że nawet w stosunkowo małej grupie społecznej wręcz roi się od intryg, wzajemnych niechęci, skrajnej nietolerancji, przekonania o słuszności jedynie własnych racji oraz – bynajmniej nie filantropijnych – niewyżytych ambicji. To dzięki temu faryzejskiemu mechanizmowi koniunkturalnemu komuniście, ateiście, ignorantowi po zawodówce udaje się awansować do wojewódzkiej elity, wywierającej dominujący wpływ na życie zwyczajnego zjadacza chleba. Wystarczy stosowana deklaracja wiary, umiejętność pochlebstwa, akceptacja podłości, brak skrupułów i stosowne predyspozycje towarzyskie, aby zająć miejsce wśród rozdających karty i sowicie się obłowić. A także stać ponad prawem, bo układ ma wykształcone mechanizmy skutecznego patronatu.
To właśnie takie przymioty charakteru pozwoliły tytułowemu ignorantowi, nieukowi, człowiekowi bez ideowego i moralnego kręgosłupa piastować funkcje wojewódzkiego łowczego, prezesa Zarządu Wojewódzkiego Ludowych Zespołów Sportowych, dyrektora kaczej fermy, przekupnego instruktora nauki jazdy, a po zmianie ustrojowych reguł, wiernego poddanego proboszcza, inicjatora budowy świętych figur stawianych na miejscu zwalonych pomników niedawnej przeszłości. Ot, kogoś stającego się wyznawcą, fundamentem i wzorem nowej rzeczywistości. Wszak wiadomo, że najbardziej ideowi są skruszeni grzesznicy i neofici.
Mimo stosunkowo lekkiej formy Włodzimierzowi Kłaczyńskiemu udało się pokazać więcej i bardziej przekonująco, niż mógłby to uczynić poważny, uzbrojony w skomplikowaną metodologię historyk. W powieści tej odnaleźć można echa Orwella, ale także Króla Ubu i przykrych komedii Mrożka. Ale powieść tę równie dobrze można traktować jak literacki serial kabaretowy. Szczególnie w sytucji zawirowanej narodowej i społecznej świadomości, którymi rządzi coraz więcej cwaniaków pozujących na mężów stanu. Ale już znacznie mniej śmieszne jest, że kabaret stał się życiem, które przerosło kabaret i staje się codziennością. Dzięki Bogu w powieści Kłaczyńskiego rzeczy nazywane są po imieniu i o pomyłce mowy być nie może. I właśnie prostota przekazu złożonych mechanizmów społeczno – politycznych i obyczajowych stanowi niewątpliwa siłę tej powieści, której autentyczność potęguje użycie gwary. I chociaż zabieg ten może chłodzić zapały potencjalnego czytelnika, z całym przekonaniem zachęcam do lektury, po której lepiej rozumie się trudną rzeczywistość.
Autorowi gratuluję zdania kolejnego, literackiego egzaminu i dziękuję za gorzkie wnioski.
Jan Adam Borzęcki
Włodzimierz Kłaczyński – Wnucek – Wydawnictwo PROFI-MED., Mielec 2017