Strona główna Felietony Krystyna Habrat – Prawidła tego świata

Krystyna Habrat – Prawidła tego świata

0
261

Krystyna Habrat


Prawidła tego świata

    Kiedy obserwujemy świat przyrody zadziwia nas niezwykła precyzja działających tam mechanizmów. Pory roku, pogoda, opady, temperatura, powodują określone zmiany w rozwoju roślin i zwierząt.   Co roku na wiosnę wszystko zakwita, ptaki wracają z dalekich krajów, zakładają gniazda, a jesienią odwrotnie. Na chwilę przyroda łudzi nas pięknem złoto-czerwonych liści i szybko nagie gałęzie skrywa coraz wcześniej zapadająca noc, potem okrywa je śnieg.

    Mnie dotąd zadziwia informacja, że pewien gatunek świerszczy zakopuje się w ziemi na 17 lat i tam wegetuje w formie poczwarki, a po upływie tego czasu wychodzi na powierzchnię jako nowa forma. Szczegółów nie pamiętam, ale jakie to dziwne, ze taka prosta forma ma gdzieś wbudowany kalendarz. Chciałoby się zapytać, skąd to stworzenie wie? Podobnie, skąd dwuletni dzieciak wie, że teraz ma na wszystko przekornie reagować stanowczym „nie!”, lub prościej: „ne!”? A drugi wiek przekory przychodzi w okresie dojrzewania i wygląda podobnie, choć w bardziej rozwiniętej formie. Niektórym to, jak widać z obserwacji, pozostaje.

    Uczymy się praw fizyki, przyrody, ale i tych psychologicznych czy społecznych. Poznajemy, co motywuje człowieka do określonego działania, jakie potrzeby psychiczne, co wywołuje określone emocje i postawy społeczne. Dlaczego w grupie społecznej zwykle jest jakiś przywódca i często ofiara, z którą nikt się nie liczy? Trochę tu działa mechanizm z kurnika, gdzie istnieje dokładna hierarchia, kto kogo dziobie, a więc przywódcę – nikt się nie ośmieli, ale tego na końcu – każdy. Człowiek istota bardziej skomplikowana niż kura, bo ma mózg, bardziej wyrafinowane emocje, ale czasem w grupie i ludzie zwierzęceją, co udowadnia psychologia stada czy tłumu.

    Warto jeszcze pokrótce napomknąć, że to, jakie emocje żywimy w stosunku do każdej innej osoby, zależy od tego, czy uznajemy ją za silniejszą od nas czy słabszą. Silniejsza osoba, to ta postawiona wyżej, na wyższym stanowisku, bardziej wykształcona, bogatsza, ładniejsza itd., czyli taka, która ma nad nami przewagę. I taka nam imponuje, podziwiamy ją, ale też wzbudza naszą zazdrość, zawiść. Natomiast wobec niżej postawionej – według naszego mniemania – żywimy: współczucie, litość, ale i pogardę.

Na te wszystkie prawidła biologiczne i psychologiczne, jakim podlega człowiek, nakładają się prawa społeczne przez nas wymyślone: wszelkie reguły dobrego wychowania, regulaminy, regulacje. W szkole podstawowej miałam bardzo wymagającą wychowawczynię. Na ścianie zawiesiła nam hasło, którym mieliśmy się zawsze kierować, a brzmiało ono: BĘDZIEMY KARNI. I przekonała nas do niego, chyba nawet na całe życie, co stwierdzam obserwując życiorysy moich koleżanek i kolegów z klasy, choć niektórym nie przyszło to bez problemu. Ale czasem wywoływała sprzeciw. Raz, chyba w drugiej klasie, z dnia na dzień kazała wypisywać w zeszycie w kratkę kolejne liczby: pierwszego dnia od 1-100, drugiego – 100 – 1000, na trzeci dzień 1000- 2000 itd. Dodać należy, że pisaliśmy te liczby na wysokość dwóch kratek i wypisanie tysiąca trzycyfrowych zajęło mi cos 10 stron. Wtedy moja ręka odmawiała mi już posłuszeństwa i moja mama, niemniej niż pani w szkole, sama brała moje pióro i zapełniała kolejne strony. Raz jeden. Ale w czwartej chyba klasie zdarzyło się cos gorszego. W niedzielę po południu byliśmy na występie teatrzyku kukiełkowego o Królu Midasie. Koleżanka, która nie była, poskarżyła na drugi dzień pani, że słyszała, iż bardzo hałasowaliśmy. Pani uwierzyła złośliwej skarżypycie i wszystkich ukarała. Kazała tym, którzy byli na przedstawieniu, przepisać z książki do geografii cały rozdział o Tatrach i Sudetach. Pamiętam, było tego razem z obrazkami aż 30 stron. Buntowałam się, ale w końcu musiałam przepisać. Tylko do tego czasu nie lubię polskich gór i niedokładnie pamiętam, gdzie jaki Beskid, oprócz tych, gdzie bywam częściej. A skarżypycie nie wyszło to na zdrowie. Ja przestałam się z nią zadawać. Inni podobnie. Ostatnio widziałam, że jako przedwczesna wdowa zapisała się do jakiegoś towarzystwa dobrej śmierci. Teraz bym z nią pogadała, ale jakoś tak ni stąd ni zowąd? Zresztą już w tym mieście nie bywam. A pani wychowawczyni? Musiała mieć wtedy z 50 lat. Dlaczego tak łatwo dawała wiarę skarżypycie, zresztą niejeden raz? Co z takich przyuczonych do triumfu donosiciela mogło wyrosnąć? Dlaczego w szkole się to tolerowało, bo jak teraz nie wiem? Jeśli powiem, ze takie były czasy, to wyjaśnię nie za wiele, ale nie minę się z prawdą, jeśli na plus pani wyliczę jej zasługi. Najważniejsze, że surowość pani wychodziła nam na dobre, co już wówczas potrafiliśmy docenić (dorośli nie mają pojęcia, ile to dzieci widzą, słyszą i wiedzą), bo nasza klasa była najlepsza i rodzice uprosili, żeby pani kontynuowała wychowawstwo u nas jeszcze w klasie piątej. Pani była bardzo surowa i wymagająca, o byle co zostawiała po lekcjach. Czasem większość klasy tak siedziała, gdy oceniła, że nie wychodzi nam za dobrze głośne czytanie. W końcu nie wiedzieliśmy, czy siedzi się tak za karę, czy przez dobre serce pani, żeby się więcej nauczyć, bo siedziała z całą klasą i znowu czytaliśmy głośno czytanki. A jej się do domu nie śpieszyło, bo my byliśmy jej rodziną. Samotna, z rodziny nauczycielskiej –zabrała nas raz na wycieczkę, żeby pokazać wiejską, czteroklasową, szkółkę którą prowadzili kiedyś jej rodzice – mieszkała w hotelu i dawała z siebie wszystko uczniom. Ale co najważniejsze, pomimo surowości, potrafiła w uczniu rozbudzić wiarę w siebie, często nas chwaliła i wmawiała różne uzdolnienia. O mnie mawiała: rysowniczka, matematyczka, i nie tylko. Takie coś pamięta się najbardziej. Podbudowuje na całe życie. Do tego często angażowała nas do różnych przedstawień, recytacji, tańców, i to oswajało z publicznymi występami wobec kilkuset osobowej publiczności w szkole czy domu kultury. To, że już na początku klasy pierwszej, gdy nie miałam jeszcze 7 lat występowałam jako liść jesienny, potem w trzeciej kasie jako śnieżynka, a w piątej – szary , warszawski gołąb, nie mówiąc o innych pokazach bardzo mnie ośmieliło i pomogło w dorosłym życiu.

    Ale moje zapomnienie treści rozdziału o górach, który przepisywało się za niezasłużoną karę, jest typowym przykładem na prawa pamięci. Znajomość psychologii wiele nam z zachowań i postaw ludzkich wyjaśnia.

   Oprócz znanych prawideł psychologicznych, społecznych czy biologicznych, które kierują człowiekiem, mamy też prawa niejawne, nawet: antyprawa. Są to wszystkie nieoficjalne zasady, których nieznajomość ośmiesza, ale ich ujawnienie bywa niebezpieczne.

    Naiwny człowiek, taki poczciwy, dobroduszny, sądzi, że aby coś w życiu osiągnąć musi dużo pracować, dokładać starań, a jeśli nie awansuje, nie ma sukcesów, to pewnie brak mu zdolności, talentu, a co najmniej szczęścia. Wtajemniczeni śmieją się z takiego w kułak, bo   wiedzą, że tylko pieniądz wszystko może. Wiedzą dobrze, komu, kiedy, ile i w jaki sposób dać. Naiwny, nawet, jak nie poskąpi i da, to z pewnością, zrobi to tak niezdarnie, że oskarżą go o łapówkarstwo, korupcję i nic nie załatwi, a jeszcze zostanie ukarany. Wtedy ci bardziej obeznani powiedzą, że po prostu dawał zbyt mało. A skąd biedak miał wiedzieć, gdy są to prawa niejawne?

    Kiedy tak się posłucha i poczyta o korupcji, aferach, potem o gangach i mafiach, to włos się jeży na głowie z przerażenia i odechciewa się wszystkiego. Człowiek najchętniej zaszył by się w swoim mieszkanku i nosa więcej nie wystawił. Albo marzy o wsi spokojnej, gdzie łatwiej o sielankę. A czasem o wyspie bezludnej. Chociaż bliskich by się tam zabrało…

    Byłam niedawno na spotkaniu   z nauczycielami i ci skarżyli się, że coraz trudniej utrzymać w szkole dyscyplinę. Młodzież jest zupełnie inna niż 10 czy 20 lat temu. Nie żeby zaraz zakładali każdemu nauczycielowi kosz od śmieci na głowę, ale żaden wychowawca nie odważyłby się powiesić hasła z klasy, gdy ja byłam mała, owo: „Będziemy karni”. Teraz uczniowie by to wyśmiali, a może nawet nie zrozumieli słowa: „karni”.

    Myślę, że zachowanie uczniów odzwierciedla niewłaściwie pojmowaną wolność, jako hulaj-dusza. Udowodnione jest, że kiedy człowiek, a szczególnie dorastająca młodzież, ma zbyt dużo wolności, to w jej nadmiarze się gubi, czuje się nieszczęśliwy. Potrzebuje przecież drogowskazów, w którą iść stronę. Tak samo akceptacji pozytywnych zachowań, jak i eliminowania tych złych. Dlatego wychowanie bezstresowe, gdy wszystko wolno, wcale dziecka nie uszczęśliwia i w pewnej chwili czuje się ono zgubione. Dorosły podobnie. Tak, wychowanie bezstresowe prowadzi na manowce.

    W życiu zawodowym nieraz zdarzało mi się znaleźć w sytuacjach, gdy nikt mnie nie ukierunkowywał, ale   czyhano na moje grzechy, gdy robiłam coś po swojemu.   Tak bywa nie tylko wobec mnie jednej. Częściej nawet tak w instytucjach, od których wymagało by się większej życzliwości dla drugiego i empatii. Wyrobiłam sobie nawet teorię, gdzie i dlaczego panują lepsze stosunki międzyludzkie, a gdzie z góry wiadomo, że szefowa (one najczęściej) będzie jędza ( uczenie mówiąc: autokrata) i to z humorami, a podwładni albo pokrzywdzeni, albo „podchlibki” i donosiciele (tzw. ucho szefa). Nie zawsze optymistyczne to zasady.

    Ostatnio do tego dochodzą jeszcze lęki szarego obywatela, że straci pracę, umrze, zanim dostanie się po miesiącach czekania do kardiologa czy innego specjalisty, że powie coś nie tak i go dopadną, bo ktoś podsłucha, nagra, doniesie. I wtedy budzą się wątpliwości, czy mury naprawdę do końca runęły?

   Nagle przychodzi wiadomość, że ukazała się książka – wywiad z matką księdza Jerzego Popiełuszki. W 28 rocznicę jego męczeńskiej śmierci z rąk ubeków. Jeszcze nie udało mi się jej dostać, ale wiem już z recenzji o czym ta książka. Pokazuje rodziców księdza Jerzego, a szczególnie jego matkę – Mariannę i jej życiową filozofię, jej zasady postępowania.

   I widać tu starą, wiejską kobietę, pełną życiowej mądrości, która dużo wycierpiała, a mówi, że mogła to znieść tylko dzięki silnej wierze w Boga. Ona śpiewa sobie godzinki przy wykonywaniu codziennych, prostych, obowiązków, odmawia różaniec i idzie w życiu drogą prostą, bez specjalnych roztrząsań. Jednak jej zasady życiowe są doskonale poukładane. Wie, że potrzebne są w życiu wyrzeczenia, że nie trzeba unikać cierpień. Kiedy o tym czytam wszystko, co wyżej napisałam o drogowskazach życiowych staje się banalne i traci sens. Matka, która dała światu tak wielkiego syna, jakiego cenili intelektualiści, całe tłumy, a potem potrafiła przeżyć jego męczeńską śmierć, dzięki ufności w Boga, może pokazywać i nam całkiem nowe drogowskazy, nowe perspektywy.

    Tylko, czy my – uwikłani w   życie odległe od podobnych wskazań – potrafimy z tego skorzystać?


 

BRAK KOMENTARZY