Strona główna Rok 2018 Nr 418 Piotr Wojciechowski – MIASTO ZA OKNAMI

Piotr Wojciechowski – MIASTO ZA OKNAMI

0
855

W „Tygodniku Powszechnym” z 21 października wydrukowano rozmowę o ekologii, jaką z doktor habilitowaną Ewą Bieńczyk, filozofką z Torunia,  przeprowadził Adam Robiński. Tekst rewelacyjny we właściwym tego słowa znaczeniu. Teraz jednak zajmę się jednym tylko  fragmentem pytania z tego wywiadu i fragmentem następującej po pytaniu odpowiedzi. Robiński mówi: W Chile pojawił się pomysł ochrony rzek przez nadanie im osobowości prawnej.

A swoją odpowiedź na dotyczące tego pomysłu pytanie pani Bieńczyk kończy stwierdzeniem: Powinniśmy uczynić n.p. Puszczę Białowieską podmiotem prawa.

   Przeczytałem i pomyślałem sobie – podobnego zabiegu dokonują nieustannie pisarze. Dają miastom podmiotowość literacką. Czynią miasta postaciami swoich rozmaitych narracji. Przyjeżdżamy gdzieś i widzimy miasto poprzez wspomnienie lektury, albo wspominamy pobyt i nasze własne życie inkrustujemy w czytaną właśnie książkę. Tak John Dos Pasos zostawił nam Nowy Jork, tak Paryż przekazał Wiktor Hugo.  Uprzytomniłem sobie, że tak właśnie o Jerozolimie i Asyżu pisał Roman Brandstaetter, bo jemu wcześniej tak się  jawiła Jerozolima, „miasto ciasno zbudowane”, w Psalmach, które sam tłumaczył. Jerozolima jako nazwa wzmiankowana jest  tam wielokroć, a cały psalm 122 poświęcony jest temu miastu. Są w nim słowa, które w myślach odnoszę zawsze do miast, które są mi bliskie, nie tylko do Warszawy, ale także Lublina, Łodzi, Poznania, Wrocławia: Błagajcie o pokój dla Jerozolimy / niech zażywają pokoju, którzy  Ciebie miłują,/ Niech pokój panuje w twoich murach, a zadowolenie w twoich pałacach/Z powodu braci moich i przyjaciół moich wołam o pokój dla ciebie, z powodu domu Pana,/  Boga naszego błagam o szczęście dla Ciebie.   

 Wróciłem do tej myśli o mieście, które nabywa osobowość literacką, po paru dniach, kiedy odwiedził mnie krytyk, pisarz i wydawca Paweł Dunin Wąsowicz – przyniósł mi wydany przez siebie tom esejów poświęcony takiej Warszawie, jaką opisał w swoich powieściach Tadeusz Konwicki. Tom, zatytułowany „Ułamek błękitu i chmur” wart jest rekomendowania, więc rekomenduję go tutaj jako zbiór esejów wielu autorów drobiazgowo analizujących równoległość fabuł i ich wielkomiejskiego tła. Przeglądałem książkę i zaraz przypomniała mi się inna z tej samej serii, także wydana przez „Lampę i Iskrę Bożą” pod równie celnym tytułem „Tętno pod tynkiem”. Ta książka pokazywała czytelnikowi Warszawę zapisaną przez Mirona Białoszewskiego. Pojąłem – że te dwie Warszawy to dwie różne osoby, dwie twarze, a takie tworzenie osobowej wersji miasta jest stałym i potrzebnym zabiegiem literackim. Częścią naszego myślenia o Warszawie jest jej obraz u Prusa,  Żeromskiego, Marka Nowakowskiego, a przecież dał nam swoją osobną wizję także Leopold Tyrmand. Z tą wizją borykałem się dziesięć lat temu  pisząc scenariusz filmu fabularnego według „Złego”. Do realizacji filmu nie doszło, producentowi zabrakło pieniędzy, ale już nieuchronnie wracają mi wizje z tego scenariusza, gdy idę lub jadę przez miasto przy złej pogodzie. Oto jeden z tych obrazów:

„Przez śnieg jedzie czerwony warszawski autobus, rozbłyski lamp ulicznych wydobywają z niego jadące postacie, przez moment jest to autobus ze sławnego obrazu Bronisława Wojciecha Linkego. Mija go inny autobus, w którym już nie tak wyraźnie majaczą postacie z filmu „Zły”.

  Lodowisko, przejeżdżają hokeiści, tańczą dziewczyny i chłopcy, popisują się cwaniacy, ktoś płaci w kasie, ktoś zmienia płytę. Naokoło plakaty z uśmiechniętymi ZMP-owcami w krawatach, z traktorami, kielniami, gołąbkami pokoju i karłami reakcji.

Tymczasem na tafli tańczą modnie ubrane dziewczyny i chłopcy, niektórzy w szkolnych i studenckich czapkach,    popisują się cwaniacy w cyklistówkach.

Za jakąś łyżwą lód otwiera się, w ciemności smugi świateł. Kamera zjeżdża w głąb, pod lód, w piwnice z grobami powstańców, w kanały z trupami ściskającymi broń, w zawalone, wypalone, pogrążone w niepamięci szpitale powstańcze – cmentarze, zakopane składy broni. Nagle zaburzenie statyki, ruch światła. To na lodowisku chuligani rzucają kamieniami do  lamp. Wyszczerbiony klosz kołysze się, celniejszy rzut i w następnej lampie rozsypuje się żarówka. Ciemność.

   Po mnie brał się do ekranizacji „Złego” syn Andrzeja Żuławskiego, Ksawery, on nawet dostał dotację z PISF-u, ale i jemu przeszkodziły nieznane moce. Oczywiście ciekaw jestem, jaką twarz on dałby Warszawie tamtych lat – jak odczytał tę prozę ktoś o pokolenie młodszy.

 Zachęcony przez przyjaciół cały rok 2018 poświęciłem pisaniu tomu opowiadań o Warszawie „Przebierańcy i przechodnie”. Musiałem więc, w opozycji do wielkich i mniej wielkich poprzedników, zarysować własną wersję, prowadzić postacie opowiadań tymi a nie innymi ulicami. Dodałem cokolwiek, zmyśliłem ulicę Bramną na Starym Mieście, a na Pradze na Jagiellońskiej otwarłem knajpkę „Okruch Kosmosu”, a gdzieś za Wawrem umieściłem osadę Majdan Kozacki.

  Ja tu w Stolicy jestem przybyszem, aby się zakorzenić choć trochę musiałem sobie – już poza literaturą – odbudować historię moich rodzinnych związków z Warszawą. Latem 1924 roku przyjechała do Warszawy moja matka, wówczas harcmistrzyni, komendantka żeńskiej chorągwi harcerskiej w Lublinie. Przyjechała na jeden z pierwszych zjazdów harcerek, dostała skierowanie na nocleg do sióstr nazaretanek na Czerniakowskiej. Obecnie istniejący gmach szkoły i zgromadzenia, sławny potem jako powstańczy bastion batalionu „Baszta” – był wtedy jeszcze w budowie, otwarto go w 1926 roku, Mama wspominała pieszą wędrówkę w upale z Dworca Wschodniego na Dolny Mokotów, piaszczystą drogę w miejscu ulicy Czerniakowskiej i ciężki plecak. Nawet nie wiem, czy widziała cokolwiek poza wiejską Czerniakowską.

   W sierpniu 1939 roku przyjechała do Warszawy uczennica szkoły krawieckiej Cecylia Kopaczewska, wracała z obozu przysposobienia wojskowego dziewcząt na Mazurach. Zamieszkała czasowo w na Starym Mieście, na Piekarskiej, w jedynym domu, który potem nie został odbudowany po wojnie. Dziś spoza  niewysokiego muru wyglądają tam duże drzewa. Po zbombardowaniu tego domu, moja przyszła teściowa wyniosła się na daleką Wolę, tam spotkała swojego młodszego brata kontuzjowanego po wybuchu bomby. Gdy   obrona miasta załamała się, oboje przedostali się do  swoich nad Wartę. Pamiętała pożary, głód, ćwiartowanie zabitych koni, brak środków opatrunkowych dla rannych.

 Nasza córka urodziła się, kiedy jeszcze mieszkaliśmy na Żoliborzu, w jednym z jedenastu wynajmowanych pokoi poprzedzających nasze osiedlenie się nad Jeziorkiem Czerniakowskim. Warszawianka Gabi  współpracuje z Towarzystwem  Sadyby –Miasta Ogrodu, studiuje historię wsi Czerniaków od czasów śladów osadnictwa ludzi kultury przeworskiej. Dziś pertraktuje Urzędem  Miasta w sprawie przejęcia przez Zieleń Miejską parku, jaki założyła na terenie hektara śmietnisk – w centrum naszego osiedla. Aby powstał ten park sama zrobiła, rozpropagowała i obroniła dwa projekty finansowane z funduszy partycypacyjnych, a także stoczyła setki potyczek z biurokratami Dzielnic Mokotów. W parku są ogrodzenia, ławeczki, ścieżki, kosze na śmieci wypróżniane regularnie, nawet liście zostały zagrabione. Od czerwca ludzie korzystają, a ja patrzę na park z okna pracowni, z wysokich pięter. Będzie jeszcze piękniejszy jak tylko miejska Zieleń zechce zadbać o drzewa, utrzymać  gazony, ukwiecić klomby.

 Tropiąc ślady przeszłości Czerniakowa Gabi  odkryła, że kiedyś przy pielgrzymkowym kościele Św. Bonifacego była karczma dla bogatszych pielgrzymów, a przy niej Ogród Spacerowy z altanami, czasem z galeriami figur woskowych w altanach. Teraz nowy park, który jeszcze nie ma nazwy, nawiązuje do tej tradycji.

  Zakończę ten felieton nietypowo – zaproszeniem na premierę mojej książki poetyckiej „Chleb z deszczem” – w środę 12 grudnia o godzinie 17 w Klubie Księgarza. Na zachętę wyjąłem z tego tomu sonet pasujący do myśli tego felietonu.

 Trzy Warszawy
 
Jest pod tym miastem szmat innego miasta
pasaże słów bezradnych, krwi i krzywd arterie
pod tunelami handlu. Tak centrum zarasta
teatrem blizn i kłamstwa. Dalej peryferie
 
powieści rozrzucone podmiejskiego gwaru,
wersje i style różne, poplątane myśli
od białych wierszy ulic po witryny barów
po blaty zabazgrane i puste kieliszki.
 
Poza Warszawą ludzi, Warszawą zmyślenia
jest szmat miasta bez nazwy, są zajezdnie losu
z nich tory jak podteksty. Giną bez znaczenia.
 
Ma metropolia trzecia swój istnienia sposób
co wiedzie poprzez składnię pauzy i milczenia,
aż do twoich zasypiań, aż do naszych rozmów.

BRAK KOMENTARZY