To dziewiąty wiersz z mojej ostatniej ksiązki Wiersze Wybrane
Ból
Ponieważ nadal jesteś w tym miejscu
z którego powracają wszystkie listy
a ich niebieskie serca wciąż pompują czerwoną krew
głęboko aż po sam horyzont
próbuję dotknąć cię jednym z moich snów – to obojętne jakim
może tym w którym wyschnięta ziemia twarda jak mięsień atlety
wypina się w nieskazitelnej czystości górskiego śniegu
a potem dziecinniejąc
w śmiechu spada wodospadem
aż po czubki naszych warg
znów towarzyszy jej ból
właściwie mógłbyś się z nim polubić
zaakceptować jego człowieczeństwo
istnienie w septycznej bieli szpitala tam gdzie przy pomocy wenflonów
stara się zgłębić najskrytsze zakamarki ciała
albo wtedy kiedy nurkując
między fioletowymi falami twoich przyzwyczajeń
namawia cię ustawicznie do najdalszej podróży
pewnego dnia ulegasz mu
przypinacie sobie wielkie skrzydła
i lecicie gdzieś w nieznane geograficznie okolice
słońce prowadzi was do ogromnej bramy
na której widnieją wycyzelowane inskrypcje najczystszych
ludzkich intencji
ktoś schowany wewnątrz
ruchem pełnym zawodowej obojętności uchyla skrzydła bramy
w smudze jasnego promienia próbujecie podróżować dalej
ty i twoje onieśmielenie
słyszysz krzyk jakby z innej strony słońca
to protestuje twój ból
pełen trwogi będący na zewnątrz ciała które przestało istnieć
zapamiętujesz ten moment w którym ciężkie wrota bramy
zamykają przed nim każdy fragment twojej obecności
zaczynasz go podziwiać i żałować
ale nie starasz się zrozumieć dlaczego został
tam
w ciemnych chmurach kosmosu
pozbawiony oddechu i grawitacji