* * *
Najpierw znaczące wyjaśnienie : nigdy nie pretendowałem do pisania wspomnienia o Zbigniewie Herbercie – tym znakomitym twórcy , najbardziej zasługującym – moim zdaniem – spośród grona polskich poetów – na Literacką Nagrodę Nobla . Nie zmienia tego zamiaru nawet okrągła ( bo : setna) rocznica Jego urodzin. Nie byłem przecież ani jego przyjacielem , ani – nawet – znajomym .
Dlatego też jako historyk literatury i krytyk pozostałbym najchętniej nie tylko wiernym i cichym wielbicielem Jego twórczości , ale także – co bardzo ważne – Jego życiowej postawy prawdziwego non-konformisty. Było by tak zapewne , gdyby nie presja innego Zbigniewa – prof. Benedyktowicza , wspaniałego wydawcy kwartalnika „Konteksty” , nakazującego mi zapis kilku opowiedzianych mu naprędce historii, w których Herbert odegrał dla mnie ważną rolę, To były bowiem prawdziwe lekcje życia , z których skwapliwie skorzystałem , choć – jak się okaże – nie zawsze dobrze mi służyły.
* * *
Lekcja pierwsza była na wskroś…turystyczna .Wiązała się bowiem z wynikającą z profesjonalnej ciekawości historyka sztuki ( to drugi uniwersytecki mój fakultet) detaliczną bardzo penetracją wnętrza zagadkowych paleolitycznych jaskiń krasowych w Lascaux , we francuskiej prowincji Akwitanii.
Było to wiosną roku 1974 , kiedy to udało mi się namówić paryskiego znajomego , jednego z awangardowych – wtedy – reżyserów , by z Nancy, gdzie spotkaliśmy się jako uczestnicy międzynarodowego festiwalu teatralnego, zawiózł mnie swoim samochodem z tej – skażonej <piętnem> naszego byłego króla Stanisława Leszczyńskiego – lotaryńskiej stolicy aż w pobliże miasta Montignac. A że był to prawdziwie <opętany>, bo ponad 700 – kilometrowy kawał drogi , powodzenie tej naszej wyprawy zawdzięczałem – chyba tylko mojej solennej obietnic ,że to ja – dyplomowany historyk sztuki – nie tylko oprowadzę wyrafinowanego w swych gustach Francuza po tym – kultowym dla jego rodaków – miejscu , ale <wciągnę> go w …tajemnice przeszłości tych grot. Jaskinie w Lascaux uznawali bowiem wtedy <wąscy specjaliści> i poeci za jeden z najważniejszych w światowej historii sztuki tak dobrze zachowanych przybytków sztuki magdaleńskiej.
Malowidła naskalne w jaskiniach Lascaux datuje się na 17 tysięcy lat przed naszą erą . Zadanie , które się podjąłem , było niesłychanie trudne. Ale stało się możliwe tylko dzięki …Herbertowi. To tylko jego szkic , który otwierał tom znakomitych esejów, prowokacyjnie zatytułowany „Barbarzyńca w ogrodzie” ( I wyd. polskie – PIW 1962) , a nie <uczone> zapiski uniwersyteckich wykładów , zadecydował ,że swego ofiarnego kierowcę , nie zawiodłem. Toteż, kiedy zawodowy przewodnik tłumaczył detalicznie znaczenie poszczególnych zwierzęco-ludzkich hybryd , wynurzających się ze 150 naskalnych malowideł i 1500 rytów , a w Sali Byków wtajemniczał gromadkę szczęśliwych wybrańców w zawiłą symbolikę trzech królujących tam wizerunków : konia , rena i królującego nad nimi byka , ja starałem się zarysować w wyobraźni swojego towarzysza podróży , Herbertowską wizję młodszego paleolitu czyli 15 stulecia p n.e.
Zapamiętałem bowiem dobrze słowa poety, że kiedy „pierzchło widmo białych katastrof” , „klęską tej cywilizacji stało się ocieplenie klimatu”.
„Pod koniec [ tej ] epoki […] renifery odeszły na północ”- napisał Herbert zgodnie z archeologicznymi ustaleniami . Ale od siebie dodał od razu groźną przestrogę : „Człowiek został sam , opuszczony przez bogów i zwierzęta”
To była pierwsza Herbertowska lekcja , jakże aktualna nie tylko na początku lat 70.
* * *
Na lekcję drugą przyszło mi czekać prawie lat dwadzieścia. Była to lekcja teatralna. Na scenie krakowskiego Teatru STU bowiem , z którym dwie dekady temu podróżowałem dwukrotnie na wspomniany Festiwal do Nancy, pojawiło się na początku roku 1990 przedstawienie zatytułowane „Powrót Pana Cogito”. Było to wydarzenie artystyczne , ważne przynajmniej z dwóch powodów.
Oto – do Polski i na nasze sceny powracał Herbert ze swoim „Panem Cogito”, zaś na deski teatru – zawsze w swojej historii – < niepokornego> czyli Teatru STU , pojawiał się znowu – po kontestacyjnej przerwie – jeden z polskich aktorskich geniuszy – Zbigniew Zapasiewicz, wówczas nieprzejednany wróg teatralnej „Warszawki”. Dlatego to też , wers Herbertowskiego „Powrotu prokonsula” („Postanowiłem wrócić na dwór cesarza”) , którym to Zapasiewicz rozpoczynał przedstawienie , brzmiał tak wieloznacznie.
Może też dlatego już w pierwszej części mojej recenzji teatralnej , zamieszczonej w krakowskim dzienniku „Depesza” (1990, nr 131,s.3) pozwoliłem sobie zauważyć ,że ” Herbertowej Polsce na imię Wartość. I to wartość < ponadopłotkowa >” i że ” trafność diagnozy lat 60. sprawdzić się może po latach trzydziestych tylko w przypadku tak uniwersalnych rozpoznań, jak poezja Herberta .Dlatego rozrachunek z historią , traktowaną jako domena ludzkich szaleńców , może być tylko apelem o przyszłość. Futurologiczna zaś wizja społeczna może wyniknąć tylko z prawidłowych wniosków introspekcji” Dowodziłem wreszcie , że „prawda przyszłości to odpowiedzialna zaduma nad sobą”. A wszystko po to , by dowieść ( jak to – moim zdaniem – uczynił Zapasiewicz ) , że ” Herbert tak naprawdę teatru nie…potrzebuje”.
To zdanie ubodło – jak słyszałem Zapasiewicza , który zamarzył sobie , by stanąć z recenzentem ( czyli : ze mną ) w pojedynku na <ubitej ziemi>. Na szczęście do tego nie doszło, choć wzajemny żal pozostał. Ten wielki aktor , który na scenie zmierzył się z wielką poezją , nie doczytał bowiem ostatniego zdania mojej recenzji. A był nim przecież cytat z… Herberta. Dlatego też dzisiaj go przypomnę:
„Każdy gest moralny w czasach terroru jest połączony z ryzykiem , to jasne , ale także , o dziwo, wydaje się nieskończenie śmieszny”.
* * *
Wiosną roku 1992 , kiedy to Herbert osiadł znowu na stałe w Warszawie, udało mi się wreszcie stanąć przed obliczem znanego już na całym świecie twórcy.
Stało się to za sprawą innego poety – Krzysztofa Karaska , który był prawdziwym przyjacielem Herberta , a z którym zdążyłem się zaprzyjaźnić dwie dekady wcześniej , kiedy to – z zespołem twórców z całej Polski – przycupnęliśmy całą tą silną ,bardzo zróżnicowaną w swej niezależności, grupą- w …ZSP -owskiej centrali przy ulicy Ordynackiej w Warszawie .
Przypomnę tylko , że pod koniec lat 60. , określonych z przenikliwą pogardą przez Tadeusza Różewicza jako czasy ” naszej małej stabilizacji”, taka działalność była możliwa tylko dzięki …wariatom . A takim był jednoczący nas wszystkich , nieokiełznany w swej dynamice przez komunistyczną machinę biurokratyczną – poeta i wydawca – Jerzy Leszin- Koperski [1935 – 2013]. To jego dobrze skierowany fanatyzm zapewniał nam możliwość redagowania i wydawania ” zeszytów ruchu kulturalnego ZSP” Tak nazywał się bowiem , wychodzący – zresztą nieregularnie – periodyk „Orientacja” , bliski poetom kilku pokoleń dzięki tomikom , dołączanym jako suplement do każdego numeru. Tym to też sposobem. ujrzała światło dzienne i trafiła do rąk czytelnika pierwsza książka poetycka Karaska „Godzina jastrzębi”(1970) .
Życiowy przypadek sprawił , że natknąwszy w pół-zimowe jeszcze popołudnie lutego 1992 na swego starszego imiennika , który w ciągu lat 20 opublikował kilkanaście poetyckich książek , stając się znanym i uznanym twórcą , uprosiłem go , by zabrał mnie ze sobą na umówione spotkanie ze Zbigniewem Herbertem . Pojechaliśmy do pisarza zatem prosto z restauracji Domu Literatów przy Krakowskim Przedmieściu , gdzie w tym dniu obydwaj ryzykowaliśmy zdrowiem , pałaszując należne członkom ZLP , ulgowe dania obiadowe. Nic zatem dziwnego , że w ramach <odtrutki> zaopatrzyliśmy się dość obficie w trunki wysoko procentowe , jeszcze przed przywołaniem taksówki , Ten alkoholowy bagaż, został przez naszego gospodarza , przyjęty nie tylko ze zrozumieniem , ale nawet – z uznaniem. Karasek znał przecież dobrze smaki i wymagania gospodarza – wyrafinowanego znawcy trunków wszelkiej maści.
I to był chyba jedyny jasny , optymistyczny dla mnie , moment wizyty , moment porozumienia i wzajemnej akceptacji . Potem było tylko gorzej. Wymiana bowiem myśli , a wszystkie one dotyczyły otaczającej rzeczywistości , mocno nas poróżniła.
„Musi się pan ,młody człowieku, nauczyć mówić : „Nie!” – krzyczał na mnie Herbert , nie pomny na moje komplementy historyka sztuki o jego eseistyce czy wywody krytyka literackiego o sile jego metafory. Nie mógł mi wybaczyć ani tolerowania Wałęsy jako zesłanego nam z niebios zjawiskowego „ludowego trybuna” , ani przede wszystkim zachwytu nad porozumieniami Okrągłego Stołu , które legły podstaw bezkrwawej rewolucji.
„Wspomni Pan jeszcze moje słowa : Okrągły Stół to jest ten jeden z siedmiu polskich Grzechów Głównych . Grzech najcięższy. bo… Kainowy!”
To zdanie Zbigniewa Herberta towarzyszy mi do dziś i muszę przyznać ,że – jak pokazała historia – pod wieloma względami było ono prawdziwie …profetyczne.
* * *
Na początku nowego stulecia , kiedy to pracowałem w tarnowskim Teatrze im. Solskiego jako reżyser , zafascynowały mnie Herbertowskie miniatury teatralne , pisane początkowo z myślą o realizacji radiowej.
Byłem szczęśliwy , kiedy to moja wersja „Lalka” zyskała nie tylko akceptację dyrekcji , ale i spadkobierczyń. ” Lalek” bowiem – ta ” sztuka na głosy” z roku 1961 – to był jeden z najbardziej wstrząsających obrazów wynikającej z duchowych niepokojów , przynależnych dojrzewaniu , tragedii prowincjonalnej, polskiej młodzieży.
Dlatego ta sztuka potrzebna była – moim zdaniem – i w Tarnowie , i w każdym powiatowym miasteczku PRL-u ,gdzie szczytna rola socjalistycznego rozwoju wstępującego w dorosłe życie pokolenia to były tylko nic nie znaczące hasła , a proces ustrojowej transformacji przyniósł w tym smutnym obrazie tylko niewiele znaczące korekty.
Otaczająca młodzież rzeczywistość narzucała i na początku nowego stulecia akceptację rynsztokowej moralności ciemnogrodu.
I tragedię – najmniej odpornych .To Herbert ostrzegał przed nią od razu w latach 60. Więcej : ta wielogłosowa opowieść Herberta , zaczerpnięta z faktu zbiorowego morderstwa młodego człowieka z mazurskiej wsi , dzięki poetyckiemu kunsztowi autora , urastała do wymiarów antycznej tragedii.
Stąd też – przemożna moja reżyserska pokusa , by ukazać na scenie te dwie- zdawałoby się – nieprzystawalne do siebie rzeczywistości , które ciągle do dziś – wypełniają i kształtują życie polskiej prowincji.
Radość z możliwości wystawienia „Lalka” w Tarnowie była jednak krótka. Zmieniono dyrekcję i plany pozostały na papierze. Podobnie zresztą jak propozycja realizacji wszystkich trzech Herbertowskich miniatur dramaturgicznych ( obok „Lalka” – „Drugi pokój” [ 1958] i „Listy naszych czytelników”[1972]) pod ironicznym tytułem całości „Ukochany kraj”.
Ten to bowiem tytuł , zaczerpnięty z <państwotwórczej> pieśni Broniewskiego i Sygietyńskiego i zespolony z multimedialną wizją widowiska teatralnego , przybliżającą pokoleniom młodzieży XXI wieku obraz bytowania jednostki w czasach „socjalistycznej szczęśliwości” PRL-u , nakazał ministerialnej komisji <wyrafinowanych> warszawskich koneserów teatralnych <odrodzonej> Polski cenzuralny centralny zakaz realizacji zaawansowanego pomysłu.
* * *
Minęło lat 16. I kiedy wydawało mi się .że teatralne wysiłki z początku wieku , zamknęły już na dobre mój życiowy rozdział „przygody z Herbertem”, pojawiło się zorganizowane przez Konsulat Republiki Węgier spotkanie ze znakomitym polonistą znad Dunaju – profesorem Csabą G. Kissem. I wtedy okazało się , jak ważnym dla węgierskich przyjaciół , była i jest twórczość Zbigniewa Herberta , znana od początku lat 60. i do dzisiaj czytana i przekładana. Węgrzy nie zapomnieli wiersza poety , oddającego hołd bojownikom roku 1956 , Wiersz ten im i ich męstwu dedykowany , zanim został wydrukowany przedostał się przecież do zrujnowanego przez sowieckich siepaczy Budapesztu , drogą „ustną” i obrósł niezniszczalną pamięcią dzięczności. Wdzięczności wielu węgierskich pokoleń , chociaż w ostatnich latach ataków na postawę Herberta nie brakowało.
Dlatego ze wzruszeniem wysłuchałem w krakowskim Konsulacie Republiki Węgier frazy , jaką profesor Kiss – 9 października 2024 roku – podsumował moje pytanie o meandry recepcji twórczości Herberta na Węgrzech:
„Dwadzieścia lat temu poeta Laszlo Marsall opublikował przekaz poetycki , skierowany do Zbigniewa Herberta pt. „Spotkanie w pełni czasów”. Podmiot tego wiersza wybiera się w towarzystwie polskiego poety na spotkanie zmarłych. Razem obchodzą miejsca pamięci naszych narodowych tragedii. Razem przebywają w czasie mitycznym – w pełnej nadziei beznadziejności. Chodzi o wzajemne rozgrzeszenie. Owo wyjątkowe fatum narodowe nie jest wszak tylko niedolą Węgrów, ale dotyczy obu narodów.”
Pomyślałem wtedy, że nawet Herberta ta wypowiedź by usatysfakcjonowała.
Krzysztof Miklaszewski
Najpierw znaczące wyjaśnienie : nigdy nie pretendowałem do pisania wspomnienia o Zbigniewie Herbercie – tym znakomitym twórcy , najbardziej zasługującym – moim zdaniem – spośród grona polskich poetów – na Literacką Nagrodę Nobla .
====================================================================
Pierwszą, najbardziej rzucającą się w oczy cechą całej twórczości Herberta jest częste odwoływanie się do wątków mitologicznych. NIe jest to ani zarzut ani oskarżenie, tylko stwierdzenie. Był pod wpływ wielu poetów a przede wszystkim Konstandinosa Kawafisa. I właśnie dlatego ze wszystkich wynienionych przez Pana poetów Herbert jest najmniej znany i ceniony na Zachodzie. Chociaż jest autorem kilku wspaniałych wierszy, jego język nie jest ani nowatorski ani odkrywczy. I tak można jeszcze wiele, wiele pisać, ale to przy innej okazji.