Krzysztof Miklaszewski – Kilka lekcji Zbigniewa Herberta

1
81
Pan POETA - portret pastel i tusz, wyk. Krezbi - karton

*  * *

        Najpierw znaczące wyjaśnienie : nigdy nie pretendowałem do pisania wspomnienia  o Zbigniewie Herbercie –  tym znakomitym twórcy , najbardziej zasługującym – moim zdaniem – spośród grona polskich poetów – na Literacką Nagrodę Nobla . Nie zmienia tego zamiaru nawet  okrągła ( bo : setna) rocznica Jego urodzin. Nie byłem przecież ani jego przyjacielem , ani – nawet – znajomym .

     Dlatego też jako historyk literatury i krytyk pozostałbym najchętniej  nie tylko wiernym  i cichym  wielbicielem Jego  twórczości  , ale także – co bardzo ważne – Jego życiowej postawy prawdziwego non-konformisty. Było by tak zapewne , gdyby nie  presja innego Zbigniewa – prof. Benedyktowicza ,  wspaniałego wydawcy  kwartalnika „Konteksty” , nakazującego mi zapis kilku opowiedzianych mu naprędce historii, w których Herbert odegrał dla mnie ważną  rolę,  To były bowiem  prawdziwe lekcje życia , z których skwapliwie skorzystałem , choć – jak się okaże –  nie zawsze dobrze mi służyły.

*   *  *

       Lekcja  pierwsza była na wskroś…turystyczna .Wiązała  się bowiem z wynikającą z  profesjonalnej ciekawości  historyka sztuki ( to drugi uniwersytecki mój fakultet)  detaliczną  bardzo   penetracją wnętrza zagadkowych paleolitycznych jaskiń krasowych  w Lascaux , we francuskiej prowincji Akwitanii.                  

       Było to wiosną  roku 1974 , kiedy to udało mi się namówić paryskiego znajomego , jednego z awangardowych – wtedy –  reżyserów , by z Nancy, gdzie spotkaliśmy się jako uczestnicy międzynarodowego festiwalu teatralnego, zawiózł mnie swoim  samochodem z   tej –  skażonej <piętnem> naszego byłego króla  Stanisława Leszczyńskiego –  lotaryńskiej stolicy aż w pobliże  miasta Montignac.  A  że był to prawdziwie  <opętany>, bo  ponad 700 – kilometrowy kawał drogi , powodzenie tej  naszej wyprawy zawdzięczałem – chyba tylko mojej solennej obietnic ,że to ja – dyplomowany  historyk sztuki – nie tylko oprowadzę  wyrafinowanego w swych  gustach Francuza  po  tym – kultowym dla  jego rodaków –  miejscu , ale <wciągnę>   go w …tajemnice  przeszłości tych grot. Jaskinie w Lascaux uznawali  bowiem wtedy <wąscy specjaliści> i poeci  za jeden z najważniejszych w światowej historii sztuki tak dobrze zachowanych przybytków sztuki magdaleńskiej.

       Malowidła naskalne w jaskiniach Lascaux datuje się  na 17 tysięcy lat przed naszą erą . Zadanie , które się podjąłem , było niesłychanie trudne. Ale stało się możliwe tylko dzięki …Herbertowi. To  tylko jego szkic , który otwierał tom  znakomitych esejów, prowokacyjnie  zatytułowany „Barbarzyńca w ogrodzie”    ( I wyd. polskie – PIW 1962) , a nie <uczone> zapiski uniwersyteckich wykładów , zadecydował ,że swego ofiarnego kierowcę , nie zawiodłem. Toteż, kiedy zawodowy przewodnik tłumaczył detalicznie znaczenie poszczególnych  zwierzęco-ludzkich hybryd , wynurzających się ze  150 naskalnych  malowideł  i 1500 rytów , a w Sali Byków wtajemniczał gromadkę szczęśliwych wybrańców   w zawiłą symbolikę trzech królujących tam wizerunków : konia , rena i królującego nad nimi byka , ja starałem się zarysować  w wyobraźni  swojego towarzysza podróży , Herbertowską wizję młodszego paleolitu czyli 15 stulecia p n.e.

         Zapamiętałem bowiem dobrze słowa poety, że kiedy „pierzchło widmo białych katastrof” , „klęską tej cywilizacji stało się ocieplenie klimatu”.

        „Pod koniec [ tej ] epoki […] renifery odeszły na północ”- napisał Herbert  zgodnie z archeologicznymi ustaleniami . Ale od siebie  dodał od razu groźną przestrogę : „Człowiek został sam , opuszczony przez bogów i zwierzęta”

       To była pierwsza Herbertowska lekcja , jakże aktualna nie tylko na początku lat 70.

*   *   *

      Na lekcję drugą przyszło mi czekać prawie lat dwadzieścia. Była to lekcja  teatralna. Na scenie krakowskiego Teatru STU bowiem , z którym dwie dekady temu podróżowałem dwukrotnie na wspomniany Festiwal do Nancy, pojawiło się na początku roku 1990 przedstawienie zatytułowane „Powrót Pana Cogito”. Było to wydarzenie artystyczne , ważne przynajmniej z dwóch powodów.

 Oto – do Polski  i  na nasze sceny  powracał Herbert ze swoim „Panem Cogito”, zaś na deski  teatru – zawsze w swojej historii – < niepokornego>  czyli Teatru STU , pojawiał się znowu – po kontestacyjnej przerwie – jeden z polskich aktorskich geniuszy – Zbigniew Zapasiewicz,  wówczas nieprzejednany wróg teatralnej „Warszawki”. Dlatego to  też , wers Herbertowskiego  „Powrotu prokonsula” („Postanowiłem wrócić na dwór cesarza”) , którym to  Zapasiewicz rozpoczynał przedstawienie , brzmiał tak wieloznacznie.

     Może też dlatego już w pierwszej części mojej recenzji teatralnej , zamieszczonej  w krakowskim dzienniku „Depesza” (1990, nr 131,s.3) pozwoliłem sobie zauważyć ,że ” Herbertowej Polsce na imię Wartość. I to wartość < ponadopłotkowa >” i że ” trafność diagnozy lat 60. sprawdzić się może  po latach trzydziestych tylko w przypadku tak uniwersalnych rozpoznań, jak poezja Herberta .Dlatego rozrachunek z historią , traktowaną jako domena ludzkich szaleńców , może być tylko apelem o przyszłość. Futurologiczna zaś wizja społeczna może wyniknąć  tylko z prawidłowych wniosków introspekcji”  Dowodziłem wreszcie , że „prawda przyszłości to odpowiedzialna zaduma nad sobą”. A wszystko po to , by dowieść ( jak to – moim zdaniem – uczynił Zapasiewicz ) , że ” Herbert  tak naprawdę teatru nie…potrzebuje”.

    To zdanie ubodło – jak słyszałem Zapasiewicza , który zamarzył sobie , by stanąć z recenzentem ( czyli : ze mną ) w pojedynku  na <ubitej ziemi>. Na szczęście do tego nie doszło, choć wzajemny żal pozostał. Ten wielki aktor , który na scenie zmierzył się z wielką poezją ,  nie doczytał  bowiem  ostatniego zdania mojej recenzji. A był nim przecież cytat z… Herberta. Dlatego też dzisiaj go   przypomnę: 
„Każdy gest moralny w czasach terroru jest połączony z ryzykiem , to jasne , ale także , o dziwo, wydaje się nieskończenie śmieszny”.

*  * *

        Wiosną roku 1992 , kiedy to Herbert osiadł znowu na stałe w Warszawie, udało mi się  wreszcie stanąć przed obliczem znanego już na całym świecie twórcy.   

               Stało się to za sprawą innego poety – Krzysztofa Karaska , który był prawdziwym przyjacielem Herberta , a z którym zdążyłem się zaprzyjaźnić  dwie dekady wcześniej , kiedy to – z zespołem  twórców z całej Polski – przycupnęliśmy całą tą silną ,bardzo zróżnicowaną w swej niezależności, grupą-  w …ZSP -owskiej   centrali przy ulicy Ordynackiej w Warszawie .

           Przypomnę tylko , że pod koniec lat 60. , określonych z przenikliwą pogardą przez Tadeusza Różewicza  jako czasy ” naszej małej stabilizacji”, taka działalność była możliwa tylko dzięki …wariatom . A takim był  jednoczący nas wszystkich ,  nieokiełznany w swej dynamice   przez komunistyczną machinę biurokratyczną – poeta i wydawca – Jerzy Leszin- Koperski [1935 – 2013]. To jego dobrze skierowany fanatyzm zapewniał nam   możliwość redagowania i wydawania ” zeszytów ruchu kulturalnego ZSP”  Tak nazywał się  bowiem , wychodzący  – zresztą nieregularnie – periodyk „Orientacja” , bliski poetom  kilku pokoleń dzięki  tomikom , dołączanym jako suplement do każdego numeru.  Tym to też sposobem. ujrzała światło dzienne i trafiła do  rąk czytelnika  pierwsza książka poetycka Karaska „Godzina jastrzębi”(1970)  .

   Życiowy przypadek sprawił , że natknąwszy w pół-zimowe jeszcze popołudnie  lutego 1992  na swego starszego imiennika , który w ciągu lat 20 opublikował kilkanaście poetyckich książek , stając się znanym i uznanym twórcą , uprosiłem go , by zabrał mnie ze sobą na umówione spotkanie ze Zbigniewem Herbertem . Pojechaliśmy do pisarza zatem  prosto z restauracji Domu Literatów przy Krakowskim Przedmieściu , gdzie w tym dniu obydwaj  ryzykowaliśmy zdrowiem , pałaszując należne  członkom  ZLP  , ulgowe dania obiadowe.  Nic zatem dziwnego , że  w ramach <odtrutki> zaopatrzyliśmy się dość obficie w trunki wysoko procentowe , jeszcze przed przywołaniem taksówki , Ten  alkoholowy bagaż, został przez naszego gospodarza , przyjęty nie tylko ze zrozumieniem , ale nawet – z uznaniem. Karasek znał przecież dobrze smaki i wymagania gospodarza – wyrafinowanego znawcy trunków wszelkiej maści.

        I to był chyba jedyny jasny , optymistyczny dla mnie , moment wizyty , moment porozumienia i wzajemnej akceptacji . Potem było tylko gorzej. Wymiana bowiem  myśli , a  wszystkie one dotyczyły otaczającej rzeczywistości , mocno nas poróżniła.

       „Musi się pan ,młody człowieku, nauczyć mówić : „Nie!” – krzyczał na mnie Herbert , nie pomny na moje komplementy historyka sztuki o jego eseistyce czy wywody krytyka literackiego o sile jego metafory. Nie mógł mi wybaczyć ani tolerowania Wałęsy jako zesłanego nam z niebios zjawiskowego „ludowego trybuna”  , ani przede wszystkim zachwytu nad porozumieniami Okrągłego Stołu , które legły podstaw bezkrwawej rewolucji.

           „Wspomni Pan jeszcze moje słowa : Okrągły Stół  to jest ten jeden z siedmiu  polskich Grzechów Głównych . Grzech najcięższy. bo… Kainowy!”

      To zdanie Zbigniewa Herberta towarzyszy mi do dziś i muszę przyznać ,że  – jak pokazała historia – pod wieloma względami było ono prawdziwie …profetyczne.

*   *   *

         Na początku nowego stulecia , kiedy to pracowałem w tarnowskim Teatrze im. Solskiego jako reżyser , zafascynowały mnie Herbertowskie miniatury teatralne , pisane początkowo z myślą o realizacji radiowej.

        Byłem szczęśliwy , kiedy to  moja wersja „Lalka” zyskała nie tylko akceptację dyrekcji , ale i spadkobierczyń. ” Lalek” bowiem – ta ” sztuka na głosy” z roku 1961 – to był jeden z najbardziej wstrząsających obrazów wynikającej z duchowych niepokojów , przynależnych  dojrzewaniu , tragedii prowincjonalnej, polskiej młodzieży.

     Dlatego ta sztuka potrzebna była – moim zdaniem – i w Tarnowie , i w  każdym powiatowym miasteczku PRL-u ,gdzie szczytna rola socjalistycznego rozwoju  wstępującego w dorosłe życie pokolenia to były tylko nic nie znaczące hasła , a proces ustrojowej transformacji przyniósł w tym smutnym obrazie tylko niewiele znaczące korekty.

          Otaczająca młodzież  rzeczywistość narzucała i na początku nowego stulecia  akceptację rynsztokowej moralności ciemnogrodu.

         I tragedię – najmniej odpornych .To  Herbert ostrzegał przed nią od razu w latach 60.  Więcej : ta  wielogłosowa opowieść Herberta , zaczerpnięta z   faktu zbiorowego morderstwa młodego człowieka z mazurskiej wsi , dzięki  poetyckiemu kunsztowi autora , urastała  do wymiarów antycznej tragedii.

    Stąd też – przemożna moja reżyserska pokusa , by ukazać na scenie te dwie- zdawałoby się – nieprzystawalne do siebie rzeczywistości , które ciągle  do dziś – wypełniają i kształtują życie polskiej prowincji.

      Radość z możliwości  wystawienia „Lalka” w Tarnowie była jednak krótka. Zmieniono dyrekcję i plany pozostały na papierze. Podobnie  zresztą jak propozycja realizacji wszystkich trzech Herbertowskich  miniatur dramaturgicznych ( obok „Lalka” – „Drugi pokój” [ 1958] i „Listy naszych czytelników”[1972])  pod ironicznym tytułem całości „Ukochany kraj”. 
          Ten to bowiem tytuł , zaczerpnięty  z <państwotwórczej> pieśni  Broniewskiego i Sygietyńskiego i zespolony z multimedialną wizją widowiska teatralnego , przybliżającą pokoleniom młodzieży XXI wieku  obraz bytowania jednostki w czasach „socjalistycznej szczęśliwości” PRL-u , nakazał ministerialnej komisji <wyrafinowanych> warszawskich koneserów teatralnych <odrodzonej> Polski  cenzuralny centralny zakaz realizacji  zaawansowanego  pomysłu.

*   *   *

       Minęło lat 16. I kiedy wydawało mi się .że  teatralne wysiłki z początku wieku , zamknęły już na dobre mój życiowy rozdział „przygody z Herbertem”, pojawiło się zorganizowane przez Konsulat Republiki Węgier spotkanie ze znakomitym polonistą znad Dunaju – profesorem Csabą G. Kissem. I wtedy okazało się , jak ważnym dla węgierskich przyjaciół , była i jest twórczość Zbigniewa Herberta , znana od początku lat 60. i do dzisiaj czytana i przekładana. Węgrzy  nie zapomnieli wiersza poety , oddającego hołd bojownikom roku 1956 ,  Wiersz ten im i ich męstwu dedykowany , zanim został wydrukowany przedostał się przecież do zrujnowanego przez sowieckich siepaczy Budapesztu , drogą „ustną” i obrósł niezniszczalną pamięcią dzięczności. Wdzięczności  wielu węgierskich pokoleń , chociaż w ostatnich latach  ataków na postawę Herberta nie brakowało.

     Dlatego ze wzruszeniem wysłuchałem w krakowskim Konsulacie Republiki Węgier  frazy , jaką  profesor Kiss – 9  października 2024 roku –  podsumował moje pytanie o meandry recepcji twórczości Herberta na Węgrzech:

   „Dwadzieścia lat temu poeta Laszlo Marsall opublikował przekaz poetycki , skierowany do Zbigniewa Herberta pt. „Spotkanie w pełni czasów”. Podmiot tego wiersza wybiera się w towarzystwie polskiego poety na spotkanie zmarłych. Razem obchodzą  miejsca pamięci naszych narodowych tragedii. Razem przebywają w czasie mitycznym – w pełnej nadziei beznadziejności. Chodzi o wzajemne rozgrzeszenie. Owo wyjątkowe fatum narodowe nie jest wszak tylko niedolą Węgrów, ale dotyczy obu narodów.”

     Pomyślałem wtedy, że nawet Herberta ta wypowiedź by usatysfakcjonowała.

Krzysztof  Miklaszewski

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Najpierw znaczące wyjaśnienie : nigdy nie pretendowałem do pisania wspomnienia o Zbigniewie Herbercie – tym znakomitym twórcy , najbardziej zasługującym – moim zdaniem – spośród grona polskich poetów – na Literacką Nagrodę Nobla .
    ====================================================================
    Pierwszą, najbardziej rzucającą się w oczy cechą całej twórczości Herberta jest częste odwoływanie się do wątków mitologicznych. NIe jest to ani zarzut ani oskarżenie, tylko stwierdzenie. Był pod wpływ wielu poetów a przede wszystkim Konstandinosa Kawafisa. I właśnie dlatego ze wszystkich wynienionych przez Pana poetów Herbert jest najmniej znany i ceniony na Zachodzie. Chociaż jest autorem kilku wspaniałych wierszy, jego język nie jest ani nowatorski ani odkrywczy. I tak można jeszcze wiele, wiele pisać, ale to przy innej okazji.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko