Janusz M. Paluch – Niemożliwe nadchodzi

0
21

Czy spektakl „Quanta” w reżyserii Łukasza Twarkowskiego to nowe otwarcie, nowa wizja współczesnego teatru? Czy jego prezentacja w konserwatywnym Krakowie, podczas Festiwalu Boska Komedia, stanie się zaczynem do dyskusji nie tylko o tym spektaklu, ale o teatrze w Polsce? Przedstawienie według scenariusza Joanny Bednarczyk – na język litewski przetłumaczył Vyturys Jarutis – zrealizowane zostało w Litewskim Narodowym Teatrze Dramatycznym w Wilnie. Twórcy spektaklu przenoszą nas w czasie do roku 1938 do szwajcarskiego hotelu „Les Moires”, do którego przybyli turyści napawać się za dnia pięknem górskich widoków, a wieczorową porą rozgwieżdżonego nieba. Spotykamy tam  m. in. niemieckiego fizyka Wernera Heisenberga, autora zasady nieoznaczoności – cokolwiek miałoby to znaczyć dla przeciętnego widza… Łukasz Twarkowski, chyba zafascynowany fizyką, adaptuje jej zasady na potrzeby sztuki scenicznej. Kiedyś powiedział, że „fizyka kwantowa jest bardzo interesująca, ponieważ wymaga abyś zaczął myśleć inaczej, żebyś zapomniał o wszystkim, co wiedziałeś o fizyce.” Takie podejście pozwala każdemu odważnie otworzyć się na propozycję reżysera, by bez stresu spojrzeć na fizykę kwantową, by dojść do wniosku, „że jest ona po prostu niemożliwa, ponieważ opiera się na sprzecznościach, nie ma tu logiki. Niemniej jednak można odkryć, jaka jest piękna, ponieważ pozwala uwierzyć w wolną wolę. (…)”. Pojawia się też wątek wybitnego włoskiego fizyka Ettore Hektora Majorana, który rozwinął teorię budowy jądra i przedstawił teorię neutrin. Zapowiadał popełnienie samobójstwa. Przepadł w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach.


W przestrzeni przestronnego studia telewizyjnego w krakowskim Łęgu, zaskoczyła mnie niezwykle rozbudowana, ruchoma, modułowa scenografia autorstwa Fabiena Lede. Jej elementy, to różne pomieszczenia i przestrzenie, które znajdują się w ciągłym ruchu, zbliżają się i oddalają od siebie – w czasie i przestrzeni. Ta kwantowa scenografia poruszana jest siłą będącej w nieustannej akcji ekipy technicznej. Jestem dla nich pełen podziwu, bo chyba nie było pomyłek, a przecież ja uczestniczyłem w drugim krakowskim pokazie czyli w ogóle czwartym (dwa razy przedstawienie prezentowano we wrześniu tego roku w Wilnie). W tych ruchomych kwantowych przestrzeniach znajdowali się aktorzy, którzy tworzyli relacje i akcję w czasach niekoniecznie równoległych. Obraz z tych kwantowych komórek, czasem osłoniętych firanami prześwitującymi firanami przenoszony był kamerami na ekrany wypełniające pozostałą przestrzeń sceny, tło oraz ponad sceną. To niesłychane rozproszenie obrazów wymaga od widza nieustannej uwagi  i jej podzielności. Tu pojawia się właściwie jedyna trudność dla widza, który – nie znając języka litewskiego – dodatkowo musi śledzić tekst tłumaczony na ekranie. Gdy akcja wychodzi poza komórki kwantowe, tkwimy niemal w całkowitej ciemności słuchając enigmatycznych dialogów aktorów. Akcja toczy się leniwie, dialogi naturalne, w żaden sposób nie nastawione na emocjonalne efekty. Choć emocji nie brakuje. W końcu znajdujemy się w środowisku fizyków, w rękach których leżały – i nadal leżą – losy świata. Rozmowy prowadzone przez bohaterów niby w 1938 roku o zagładzie, stają się niezwykle aktualne tu i teraz. Wciąż stoimy przed nowymi odkryciami procesów fizycznych mogących przynieść światu zagładę. A wśród tych problemów życie toczy się normalnie, ludzie kochają się, rozstają, oddają rozkoszom odurzających środków chemicznych, piją wino. Natomiast Anioł Zagłady wciąż rozwija skrzydła gotując się do lotu. Takiej atmosferze, zapowiadającej mającą nastąpić katastrofę, towarzyszy diaboliczna, eksplozywna, wzbudzająca grozę – bazująca na niezwykle niskich tonach – muzyka Lubomira Grzelaka oraz podkreślanie tej grozy mogącymi wzbudzić panikę światłami. Pierwszy raz doświadczyłem pewnego rodzaju rozdrażnienia eksplozjami świateł wzmocnionymi efektem dźwiękowym zwarcia elektrycznego. Zmusiło mnie to nawet do zamykania oczu, by opanować pojawiające się niepokoje. Długo nie mogłem też zebrać myśli, wracając późnym wieczorem do domu. Atmosfera niezwykłego pesymizmu, jaka ogarnęła mnie podczas spektaklu długo nie ustępowała. Nie pomagało wewnętrzne przekonywanie się, że to tylko teatr. Wszak świadomość, że świat znowu dotarł do granicy, której przekroczenie może przynieść katastrofę, została tylko przez „Quantę” wzmocniona, a kuszący, odziany w zwiewne szaty, zielony Anioł Zagłady już trzeci raz pojawia się w moich snach… Jako przeciętny widz dostrzegam, że Teatr Twarkowskiego konsekwentnie przekracza granice ledwie stabilizującego się, po ostatnich rewolucjach teatru, w wykonaniu czy to Klaty, Lupy może i Warlikowskiego. „Quanta” jest zogniskowaniem teatru plastycznego, performasu, filmu – planu filmowego (ekipa techniczna na oczach widzów przekształca scenografię, a operatorzy kamer bez skrępowania kręcą się wśród aktorów), widowiska pokazywanego w feerii świateł i głośnej muzyki. Na dobrą sprawę, znając streszczenie spektaklu, można by odbierać dzieło jako widowisko filmowo-, teatralno-, światło-dźwiękowe. Wiele wyjaśnia też wypowiedź Łukasza Twarkowskiego, który stwierdza: „Nie interesuje mnie to, co dzieje się na scenie, interesuje mnie to, co dzieje się w głowach widzów. Dlatego używamy hybrydowej metody teatralnej, łącząc różne środki – design dźwięku, muzykę, ścieramy granice między projekcjami wideo, kinem, grą na żywo i choreografią, aby stworzyć wyjątkowe doświadczenie, znaleźć wyjątkowy język, który nie będzie prezentował scenariusza, nie będzie opowiadał historii, ale będzie działał na płaszczyznach sensorycznych.”

Nie ukrywam, że zastanawiało mnie, dlaczego Łukasz Twarkowski, związany przecież z Teatrem Polskim we Wrocławiu, wybrał teatr litewski. Czy takiego spektaklu nie można było zrealizować w Polsce? Odpowiedź padła podczas spotkania z reżyserem, po pierwszej projekcji spektaklu na  Festiwalu Boska Komedia. „Nie było takiej możliwości” – powiedział Twarkowski, nie wdając się w szersze rozważania. Dając jednak do zrozumienia, iż w pewnym sensie stał się artystycznym „wygnańcem” politycznym po tym, co stało się z Teatrem Polskim we Wrocławiu. Artysta udowadnia jednak, że teatr nie ma granic a prawdziwa sztuka zawsze obroni się przed jakimikolwiek próbami manipulacji w wykonaniu politykierów, bo przecież nie polityków. Doskonale rozumiem wybór Twarkowskiego, wszak Wilno na Zarzeczu ma Niezależną Republikę Artystów, posiadającą swą konstytucję. Wystarczy przekroczyć most na Wilejce i stać się wolnym i niezależnym artystą…

Janusz M. Paluch

Litewski Narodowy Teatr Dramatyczny w Wilnie: „Quanta”, reżyseria – Łukasz Twarkowski, scenariusz – Joanna Bednarczyk, tłumaczenie scenariusza na język litewski – Vyturys Jarutis, scenografia – Fabien Lede, kostiumy – Svenja Gassen, choreografia – Paweł Sakowicz, muzyka – Lubomir Grzelak, projekcje video – Jakub Lech, reżyseria światła – Eugenijus Sabaliauskas. Wystąpili: Vainius Sodeika, Nelė Savičenko, Rytis Saladžius, Airida Gintautaitė, Rasa Samuolytė, Algirdas Dainavičius, Martynas Nedzinskas, Gediminas Rimeika, Rimantė Valiukaitė, Arūnas Vozbutas, Aistė Zabotkaitė i Marius Čižauskas. Premiera wileńska: 13 września 2024 r., premiera krakowska podczas Międzynarodowego Festiwalu Boska Komedia: 8 grudnia 2024 r.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko