Zofia Maria i Jan Stanisław Smalewscy – Wiersze o miłości

0
131
sdr


Wiersze Zofii Marii Smalewskiej

WYSPA NADZIEI

Płynę przez życie na moją własną Wyspę Nadziei
na ten skrawek Edenu bliski memu losowi
Tam stanę na utwardzonym gruncie dowodów
szukając wyjaśnienia mojego przeznaczenia
Do tej wyspy innych dróg nie ma
muszę dopłynąć – to jedyna droga

Na tej wyspie rosną krzewy cierniowe 
uginające się od owoców cierpienia
rośnie też drzewo prawdy i drzewo domysłów
– są strzeliste jak topole koło mego domu
Te na wyspie to drzewa współczucia i zrozumienia

Dopływam staję na brzegu toń wody przejrzysta
Naga i bosa stąpam po ostrej trawie stepu prawdy
przede mną pole problemów a za nim
dolina zwątpienia – Zwątpienie wiatr rozwiewa
Widzę jak moje odbicie rozmywa niepokój fali

Wyspa jest bezludna ale na piasku widać ślady
To stopy dzieci i osób dorosłych
To z tej wyspy odchodzą bezpowrotnie
duchy istnienia – czy na pewno trafiłam dobrze
Zanurzam się w topieli decydując się na powrót
ale czy zdołam raz jeszcze powrócić do domu

Wiersz powstał na początku września 2024 r. przed zabiegiem operacyjnym usunięcia złośliwego raka, który po raz trzeci zaatakował autorkę


KRWAWY KSIĘŻYC

Dzisiaj krwawy księżyc znalazł się w objęciach Ziemi
Rozpoczęła się złota jesień kradnę jej cenne minuty
 
Mój czas posklejany z okruchów starych zegarów
dotyka pomału mijającego stulecia
Zamykam go w myślach i starych albumach
Czuję się jak złodziej – krwawy księżyc oświetla mi drogę
Co ukradnę to moje – Chcę pogodzić się z jutrem

Listonosz nie wrzuca już listów do skrzynki
Odruchowo staję na palcach zaglądam mając minę 
zawiedzionej dziewczynki – ten czas już nie wróci
Październik pochmurne niebo tak blisko naszej Ziemi
i krwawy księżyc – przyjaciel kochanków

Mój czas ucieka przewracam go na lewą stronę  
drwię i ponaglam moje spóźnione szczęście
Przykładam palec do szyby która wydaje się płakać
odchylam powieki okiennic i sprawdzam czy można inaczej
Na przekór losowi zapraszam do tańca swoje dłonie

Bosymi stopami wystukuję rytm dziesiątek
własnego różańca Zapraszam Księżyc który podgląda
jak z uporem maniaka kradnę czas jesieni
Jak wciąż kosztuję smaki swojego żywota
z nadzieją by nadal trwały przede mną

17 października 2024


NA PRZEKÓR LOSOWI

Wiersz jest dla mnie lekiem – leczy duszę i serce.
Czytając, wzruszam się lub śmieję,
sercem już nie targa żadna boleść,
zadra z powodu choroby staje się wspomnieniem.

Co z tego, że to mnie dotknęło,
wzięło się z losu – niech los to odmieni.
To nic, że nie mam tego, czego bym chciała.
Wiersz daje mi miłość, jest ze mną wszędzie.
Osiągam z nim szczyty i radość – promienieję.

Nie byłam w niebie, raju też nie znam,
Nie wiem, jak wygląda Eden – pokochałam ziemię.
Tu moja dusza odnajduje spokój.
Wiersz sprawia, że wiatr ustaje, jaśnieje niebo.
W sercu znajduję rozkosz i nadzieję.

Nie jestem zimna ni zbyt gorąca. 
Jestem spokojna jak za horyzontem zachodzące słońce.
Wczoraj targały mną złe uczucia,
byłam jak ogień, płonęłam w rozpaczy,
łzy niczym rosa lęgły się na rzęsach.

To było wczoraj, gdy mi brakło wiersza.
Noc mi go przywróciła, wróciłam na ziemię.
Moje serce znów miarowo uderza, piszę wiersz,
gram nutami słów – rozpływam się w marzeniach.

Gdańsk, maj 2024


SERCE JAK ZEGAR

                            Kochanemu mężowi – poecie

Życie daje mi w kość
tyle marzeń wyzwań radości
ale i trosk
dobre już było nie pragnę złego
los to inaczej całkiem ocenia
mosty spalone zburzone domy
wraz ze mną cierpi kochana ziemia

serce wciąż bije staje przyśpiesza
mój zegar życia jest niemiarowy
ludzie dochodzą skądś dokądś wciąż idą
budują tworzą
by potem zburzyć zniszczyć zapomnieć

ludzie jak mrówki ptaki – zwierzęta
nie – co ja piszę – gorzej od zwierząt
ludzka nienawiść przebija wszystko
a ja jestem leń – po prostu poetka
która chodzi ścieżkami myśli
podziwia przyrodę
piękno natury – dzieło od Boga

Bóg tandety nie tworzy
Nieodczytane do końca DNA mojego życia
trwoga zerwane łańcuchy wydarzeń
to tylko los pisarzy – mówią dar Boży
wiem na pewno na ustach moich wiersz
łagodzi ból wynagradza

by dalej żyć i kochać na przekór wszystkiemu

Kartuzy, maj 2024


OCZEKIWANIE

Czekam na kwiaty, może się domyśli.
Wie, jak kocham róże, jak nie znoszę lilii.
– Masz liliowe myśli – kiedyś mi wyszeptał.
– I usta liliowe, jak z obrazu świętej Maryi.

Jak mam to rozumieć – zachodziłam w głowę.
Ja i Maryja. Czyżbym była święta. Kiedy
z miłością na jego piersi kładę swoją głowę
i gdy z namiętności pachnę cała miętą.

Czekam na róże – może się domyśli.
Akurat w sadzie rozkwitły jabłonie. Nie
jabłoni kwiecia pragną moje dłonie, ale róży
krwawej, co raniąc, jednocześnie błogosławi serca.

Czekam na różę. Tę krwawą z miłości.
Tę w szkarłacie uniesień budzącą pożądanie.
Przynieś mi zapach różanej miłości kochanie,
bo nie potrafię udawać, że chcę zostać święta.

Gdańsk, 25 kwietnia 2024


JA CÓRKA DWÓCH MATEK DZIĘKUJĘ

Przeglądałam się w zielonych oczach matki
w których odbijała swój urok wiosenna łąka 
kwitły stokrotki i maki śpiewały skowronki
a słońce w liściach drzew się kołysało

W oczach niebieskich mojej drugiej matki
o miłości tkliwie szeptał leśny strumień wody
pogodnym lazurem nieba był jej czuły dotyk
kiedy zasypiałam i gdy opowiadała mi bajki

Ta trzecia – matka chrzestna z oczami jak onyks
miała na kłopoty zawsze sto sposobów
Czuję Jej opiekę i dzisiaj po latach
chociaż to troska już tylko zza światów

Każda z Matek inna tak samo kochała
i jak gwiazda polarna nad życiem czuwała moim
Dziękuję Ci mamo co mnie do chrztu trzymałaś
i Tobie która mnie urodziłaś i siostrze oddałaś

Dziękuję za magię waszych pięknych oczu
i dar serca głębszy od najgłębszych mocy
Od samego świtania miłością dzieliły mnie równo
choć każda z matek inne – piękne miała oczy

To one okrywały mnie swoimi skrzydłami
ze srebra i błękitu – dziękuję wam Mamy

 wiersz poświęcony moim matkom do książki” Córka dwóch matek”
 20 maja 2024


ŻEBRACZKA

Stała przed Świątynią Ziemi Świętej
ruda Jewa ognista i blada
dziewczę a może już kobieta
W jej sukience dziury tworzyły ornament

Wychudzone dłonie złożone w modlitwie
żebrały o jałmużnę i pokój
Postacią ognistego wyglądu
wyrażała czas wojny i głodu

Urody w niej było tyle ile plam i piegów
dawny czas słodyczy – nic nie pozostało
Ona Żydówka modli się o życie
Czy to aż tak dużo czy to aż tak mało

Jewa – dająca życie jako matka rodząca
takowe imię dostałaś od Stwórcy
więc proszę cię Ruda zmień kuse łachmany
na stopy oblecz buty pomaluj swe lico

Niech założą ci suknię zwiewną niedopiętą 
Niech cię namaszczą olejkami róży i miętą
Będziesz pełna grzechu znów będziesz ponętną
Tego ci życzę ja – Europejka


Wiersze Jana Stanisława Smalewskiego

Zapisana

Zapisana nie zabłądzisz w moich myśli mroku
nie skłamiesz że zapomniałaś zadzwonić
zgubiłaś klucz od pokoju ukradli ci telefon

Zapisana szeleścisz kartką jak fartuszkiem w kuchni
gdy jeszcze poranek nie zasiadł do stołu
i gdy jajecznica była na śniadanie

Pozwól – zapiszę cię taką jaką cię pamiętam
w kolczykach tylko i w pianie ciepłej wanny

biegającą po schodach w górze od pidżamy
żeby mi serce ucieszyć swej miłości szałem


O niej

Nie byłem zachłanny – to nie ręka winna
myśl się pałętała po bezdrożach nocy
sen się dopełniał pragnieniem wiersza
który byłem ci winny za obcięte warkocze

za tę bluzeczkę rozdartą na płocie za zniszczoną
pończoszkę w gęstwie przydrożnych głogów
za tę piosenkę co śpiewałaś rankiem
kiedy jeszcze miłość równała się cnocie

nie byłem natrętny kochałem cię taką
jaką natura stworzyła cię dla mnie
z warkoczem i bez warkocza w oknie za firaną
i ukrytą w bramie – to o tej miłości pisało się samo

pisało się dobrze


Wybrał mnie ślepy los
bym otwierał oczy innym

Jak na chybił trafił lub poprzez eliminację
 jajeczek i plemników stało się wybrał mnie ślepy los
jestem – byłem między Wami
Oddychając tym samym powietrzem stawiałem stopę na tej boskiej Ziemi
Kochałem i byłem kochany

Wybrał mnie ślepy los bym opowiadał o tym
co w życiu najważniejsze i co ważne nie jest
Szkodliwa jest nienawiść – buduje fortele
wbija w plecy noże
I zazdrość: podglądanie Boga świętokradcze gesty

Czas rajskiej jabłoni minął niepowrotnie
nadszedł czas jemioły chłodu i wilgoci
Wybrał mnie ślepy los żebym niósł ten płomień
co oświetla grzeje – to płomień miłości do brata i siostry

Nie gaście nadziei – mówił Wielki Papież
Mówił i czynił Otwierał Wam oczy
Poeta jest mały jak pyłek w książnicy choć jego słowo bywa niczym kamień grot włóczni
ramiączko na ramieniu pięknej zalotnicy
Poeta za boga ma słowo w nim wiarę
dlatego głosi: nie gaście miłości reszta tylko wiatrem


O ciszy – wnikliwie
 
Cisza to dla mnie zawsze miejsce święte.
Coś, co w ziemię wrasta fundamentem,
co się w powietrze wbija twardo drzewem,
podczas upału osłania mnie cieniem.
 
To ust trwanie w ciągłej gotowości
do pocałunku, ale i zazdrości. To oka źrenica,
która w skupieniu się pięknem zachwyca,
ale też gotowa przemknąć błyskawicą.
 
Jak kot po nocy w świetle latarni umyka ulicą,
tak ona gotowa zamienić się w burzę,
gdy tylko napięcie stanie się zbyt duże.
 
Cisza może być nawet pokalana śpiewem,
muzyki nutą tak czystą jak źródło,
z którego strumień życiodajnej wody
wytrysnął boskim, jedynym łaknieniem.
 
Mówią, że dzwoni, albo że głęboka.
Różne są powody, by dostrzec w obłokach
kłębiące się myśli, co niepostrzeżenie
w skupieniu spływają na kartek przestrzenie.
 
Różne są dowody, jak i jej jakości. Ja ciszę czczę
jak świętość. Bo kiedy na mym czole
ten symbol świętości jawi się skupieniem,
wiem, to Klio przyszła do mnie
                                    ze swoim cierpieniem.


tobie i Tobie – gdy brakuje miłości
           
który się dziwisz że Ojczyzna
to słowo amulet
cały w spękaniach i bliznach

który się martwisz o rodziny losy
bo ten amulet musisz
na swych piersiach nosić

i który nie radzisz sobie z gniewem
że krzyż twój na Ziemi
nie jest zwykłym drzewem

że ci ramiona nadmiernie ugniata
że musisz go dźwigać
musisz pod nim upadać

a tobie
który sam wyroki piszesz sobie
i rękę podnosząc na brata
nic więcej nie powiem


Płoń serce moje

Morze miłości, Bałtyk uniesień, ocean trosk wszechobecnych.
A tu już jesień i tylko jesień.
Wrzask mew, fali huk i mokry piasek
toczą się po pustej plaży.

Trwoży mnie ląd, na którym wciąż brakuje marzeń.
Mam za plecami miasta gwar, mam przed sobą port,
skąd można wyruszyć w nieznaną dal.
Brak mi jedynie celu, dokąd bym chętnie z lat bagażem

dotarł i osiadł na mieliźnie dobrych zdarzeń.
Płoń serce moje – płoń miłości, która nie zniewala
i nie burzy. Płoń, bo mróz już pierwsze kwiaty zwarzył,
porty zamknięto przed podróżą.

Płoń serce moje. Mam morze, mam nasz Gdańsk.
Mam ciebie muzo dwóch postaci – Erato
i Zofio, żono moja. I nikt mi za to, nic mi za to
niczego nie jest winien. A ja wędrówką utrudzony

niczego prócz miłości nie potrzebuję więcej.
Płoń miłości, płoń. Bij w falochrony. Płoń moje serce.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko