Konstrukcję „Henryka IV” Szekspira trzyma na swoich barkach Falstaff. Gdyby ten obmierzły spaślak, pijaczyna, łgarz i fantasta zniknął, świat by runął. Szekspir to genialnie obmyślił – sztywną dość opowieść o walkach między rodami aspirującymi do korony rozrzedził karczemnymi obrazami swawoli w gospodzie Pod Głową Dzika. Co więcej, Falstaff dobrze wie, jak wiele mu świat zawdzięcza, skoro powiada: „wygnaj tłuścioszka Jasia, to jakbyś świat cały wygnał”. Odważnym krewkim, a czasem nazbyt krewkim rycerzom jak Henryk Percy, królowi Henrykowi IV stojącemu na straży państwa i jego nawróconemu marnotrawnemu synowi, przyszłemu Henrykowi V Falstaff daje szansę. Swoje retoryczne i bojowe popisy mogą bez obawy o śmieszność wygłaszać i ukazywać, dzięki Falstaffowi, który zgarnia całą pulę śmiechu. „Widz od razu przymierza się z tą figurą – pisał Kornel Makuszyński – dlatego tylko, że nie jest uroczysta, że nie jest kroniką i historią, tylko życiem”.
To fantastycznie napisana rola, którą sto lat temu na deskach warszawskiego Teatru Polskiego grał Aleksander Zelwerowicz. Nie wszyscy byli zachwyceni, ale wszyscy chwalili artystę za warsztatową maestrię i mistrzowski a przewrotny monolog o honorze, choć odczuwali pewien niedosyt żywiołowego humoru. Niemniej Tadeusz Boy Żeleński wyrokował, „ze lepszego zaś Falstaffa niż Zelwerowicz i lepszego Księcia Walii niż Jerzy Leszczyński daremnie by dziś szukać w całej Polsce”. Co tu mówić, obsada w tym spektaklu była wyborna. Mimo to utwór nie zadomowił się w repertuarze polskich scen. Najlepszy dowód, że na afisz Polskiego wrócił po stu latach. Ale cóż to za triumfalny powrót!
Scenograf Antoine Fontaine zbudował monumentalną maszynę do grania Szekspira, wykorzystując walory tej ogromnej sceny, imponującą obrotówkę i ustawione na niej podesty i konstrukcje imitujące rozmaite wnętrza i przestrzenie. Reżyser wykorzystał te instrumenty do budowania ruchomych obrazów, przywodzących na myśl XIX-wieczne panoramy teatralne (choć złożone z elementów odmiennych, dość odległych od realistycznej drobiazgowości). Już na początku scena erotycznego rozpasania, któremu oddaje się Książę Walii wygląda jakby wyjęta z ram obrazu.
Co więcej, aktorów było widać w kostiumach Danuty Kołodyńskiej łączących jakąś dawność ze współczesnością. Mówili wyraźnie i ze zrozumieniem, a jednocześnie grali jak natchnieni. Zachwycała warstwa muzyczna – Leszek Lorent koncertujący na żywo na instrumentach perkusyjnych nie tylko wypełnił 23 minuty zmian technicznych, które wkomponowane zostały dzięki temu w rytm bez mała operowego widowiska, ale stworzył sugestywne tło opowieści. Nad całością panował reżyser Ivan Alexandre, idealnie rozkładając akcenty, rytmy i budując zmienne nastroje.
Obok zapierającego dech wizualnego i muzycznego piękna spektaklu – dość tu przywołać sugestywne sceny pojedynków na polu bitwy, o jego sukcesie zadecydowały wycyzelowane role, krwiste postacie, zorkiestrowane przez reżysera i połączone w doskonale współpracujący ze sobą zespół. Na jego czele czwórka głównych bohaterów: Król, Książę Walii, Lord Henryk Percy i Sir John Falstaff. Henryk IV Andrzeja Seweryna jest monarchą w każdym calu, zatroskanym o całość państwa i własnego syna-lekkoducha. Porusza się z godnością, każdy jego gest jest mierzony, spojrzenie celowe, ruch energiczny, ale stateczny – co wywołuje wrażenie władcy pewnie czującego się w świecie polityki, nawet jeśli trawią go wątpliwości. W podniosłej scenie spotkania z synem marnotrawnym wyrzuty władcy łagodzą ojcowskie uczucia, których nie chce ukrywać. Jego główny oponent Henry Percy Modesta Rucińskiego okazuje młodzieńczą zapalczywość, nerwowość, gotowość do poświęceń i decyzji straceńczych. Wciąż gotowy do starcia, spędza pracowite godziny na ćwiczeniach fizycznych. Kiedy pojawia się na scenie, bucha energią, reaguje ostro i z wielkim trudem – co wydobywa mocno Ruciński – powściąga emocje i nadmiarowe reakcje. Potrafi też okazać czułość swojej żonie, choć z męską wyniosłością trzyma ją z dala od toczącej się walki. Książę Walii Pawła Krucza ukazuje wewnętrzną przemianę hulającego młodzieńca w dzielnego obrońcę kraju. Wprawdzie jako kompan Falstaffa dystansuje się od największych psot i myśli o przyszłej przemianie – hulaszczy tryb życia jest mu maską osłaniającą plany, ale z chwilą przekroczenia komnat królewskich staje się oddanym obrońcą swego ojca. Szczytowym momentem w tej roli – w duecie z Falstaffem – jest scena próby spotkania z królem, podczas której obaj odgrywają rolę monarchy. Dla Księcia do okazja, aby sponiewierać słownie swego rozpasanego kompana, ale dla Szymona Kuśmidra w roli Falstaffa okazja do brawurowego naśladowania zachowań monarchy w kreacji Andrzeja Seweryna. Falstaff podobnie jak Król moduluje głos, stawia takie same akcenty, posługuje się pauzą i oszczędnym gestem niczym prawdziwy król. Obok tej sceny zwracają uwagę dwa ważne monologi utracjusza. Pierwszy to ten, kiedy wyraża obawę przed wygnaniem z kompanii księcia, drugi, kiedy rozmyśla o honorze i odwadze. Kostium Falstaffa, jego charakteryzacja, eksponowany wydatny (sztuczny) kałdun, który wydaje się utrudniać mu ruchy, zmierzwione włosy i wieczna suchość w gardle, czekającego na kolejną szklaneczkę pijusa – wszystko to buduje postać budzącą uśmiech, ale i współczucie. Na tych czułych nutach wygrywa swego Falstaffa Kuśmider, malując obraz prawdziwego człowieka, pełnego sprzeczności, z jego wadami, ale i dobrym sercem, legendarną tchórzliwością i przechwałkami. Cóż, nade wszystko ceni życie: toteż, kiedy wyczuwa niebezpieczeństwo, ten zniedołężniały stary frant nagle czmycha i biegnie po scenie niczym chart spuszczony ze smyczy.
Tym czterem koncertowym rolom partnerują pozostali, nie pozostawiając miejsca na najmniejszy błąd. Zresztą wspomniana „maszyna di grania”, która niezmordowanie działa, także dzięki niezwykle sprawnej ekipie technicznej, wymusza precyzję. Ten spektakl musi się toczyć idealnie, każdy błąd groziłby sceniczną katastrofą. Tym większe brawa dla reżysera, który nad tą uruchomioną przez siebie maszynerią panuje niepodzielnie.
Okazało się, że dramat uchodzący w Polsce za mało interesujący ze względu na zawiłości intrygi historycznej, tak naprawdę jest atrakcyjnym thrillerem politycznym, a zarazem subtelnym dramatem psychologicznym i jędrną komedią. To właśnie wydarzyło się w Teatrze Polskim, gdzie doszły do głosu rozmaite walory utworu, nie wyłączając jego wydźwięku etycznego. Shakespeare, a w ślad za nim twórcy spektaklu postawili bowiem wiele ważkich pytań o znaczenie honoru, odwagi, wierności, lojalności, więzi rodzinnych, ale także głodu radości życia. Jest więc i o czym pomyśleć.
Tomasz Miłkowski
HISTORIA HENRYKA IV Williama Shakespeare’a, tłum. Piotr Kamiński, reż. Ivan Alexandre, scenografia Antoine Fontaine, kostium Dorota Kołodyńska, multiperkusja Leszek Lorent, reżyseria światła Robert Mleczko, Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana, premiera 10 października 2024.