Spełniać marzenia
Urodzony w roku 1938 Frederick Forsyth, autor „Dnia szakala”, „Akt Odessy”, „Psów wojny” miał (a zapewne wciąż ma) ciekawe życie. To niby banał, wiele osób mogłoby tak określić swoje, ale… ale niewielu potrafi o nim opowiadać/pisać w tak wciągający sposób.
Urodził się i zaraz wybuchła wojna. Gdy miał pięć lat czołg staranował ogrodzenie wiejskiego domu rodziców. Amerykański czołg. Jego dowódca poczęstował go żelkiem. Ale żelek się nie rozpuszczał w ustach. Tak poznał gumę do żucia.
Miał mądrych rodziców. Wysyłali go na wakacje do Francji. Nie na objazdowe wycieczki, a do francuskich rodzin. Nauczył się języka tak dobrze, że nawet Francuzi brali go za rodaka. Potem powtórzono ten manewr z niemieckim. Jeszcze później z rosyjskim (z tym, że uczyły go rosyjskie „białe” arystokratki w Paryżu). Na koniec, już sam, zdecydował o nauce hiszpańskiego. Tak, miał talent do języków. W ogóle szybko się uczył, pochłaniał wiedzę.. Mógł studiować na najlepszych brytyjskich uczelniach. Nie chciał. Nie chciał, bo… bo od dziecka chciał latać. Mając szesnaście lat rozpoczął kurs pilotażu, mając osiemnaście zaciągnął się do RAF-u. Po dwu latach zrezygnował. Dlaczego? Bo nie miał szansy latać na świetnych odrzutowcach.
Przez ponad trzy lata pracował w lokalnej gazecie. Ale… Tam przecież nie miał szans na podróże. A to chciał robić. Wykorzystał przypadkową znajomość. Z knajpy! W 1961 ostał zatrudniony przez Reutera. A że nie mieli nikogo do Paryża. Poleciał. To tam zebrał informacje do „Dnia szakala” (choć wówczas w ogóle nie myślał o pisaniu powieści).
Jeszcze ciekawiej było w NRD i Czechosłowacji. Tak, wejście za „żelazną kurtynę” dla człowieka Zachodu musiało i było szokiem. Zwłaszcza w tamtych latach. Miał groźne przypadki. Zwłaszcza gdy zestrzelono amerykański samolot szpiegowski. Dotarł w miejsce, gdzie samolot spadł. Zebrał i przekazał do centrali informacje, które, być może, uratowały życie trzem lotnikom. Z NRD uciekł. Wiedział, co robi. Dama, z którą sypiał nie była tą, za którą się podawała. Traf chciał, że jej mąż był generałem i ministrem.
Zatrudniła go BBC. Poleciał do Nigerii. Nigerii, w której właśnie rozpoczynał się konflikt, secesja Biafry. Dotarł najwyżej, jak można, do przywódcy secesjonistów. Może, gdyby nie to, gdyby czarnoskóry generał nie pozwolił mu na pełną swobodę ruchów – nigdy nie zostałby pisarzem. Bo… bo, nie ma oczywiście pewności, ale tak się mogło stać, przyjąłby narrację swego rządu. A ta była o lata świetlne od prawdy.
Jako małe dziecko widziałem, nieźle to pamiętam, zdjęcia dzieci z Biafry. Wydęte brzuszki głodujących maluchów. Cały świat się oburzał.
Korespondent wojenny BBC (ach ta wciąż obowiązująca legenda o bezstronności agencji, o jej obiektywizmie) miał pisać to, czego oczekiwał rząd Jego Królewskiej Mości. Nie chciał tego robić. Napisał prawdę.
To tam płakał po raz ostatni. Dzieci prosiły go o jedzenie. Wiedział, ze umrą…
Więc musiało się to skończyć tak, jak się skończyło. Bezrobociem.
Napisał pierwszą powieść, bo miał dużo wolnego czasu, a mało pieniędzy. Oddał ją czterem wydawcom. Trzej pierwsi odrzucili „Dzień szakala”. Czwartemu zabrał sam. Wydawało się, że nie ma szans. Znów przypadek. Został na jakimś bankiecie przedstawiony szefowi dużego wydawnictwa. Następnego dnia pokonał upór sekretarki, mówiąc, że są przyjaciółmi. Nie, nie chciał aby tamten czytał powieść. Napisał jej streszczenie na trzy strony. Wystarczyło aby zainteresować. Nie miał agenta, ale dostał 500 funtów i zamówienie na kolejne dwie powieści (6000 funtów zaliczki na koszty!) Potem spotkał agenta filmowego. Ten przeczytał ze zrozumieniem jego umowę wydawniczą. Prawa filmowe wciąż należały do niego. Ktoś może się śmiać, ze w życiu Forsytha była za dużo przypadków, ale ten był szczególny. W Londynie zjawił się wielki producent amerykański. Nie dla Forsytha przecież, którego w ogóle nie znał. Ale… ale nie załatwił sprawy, a agent pisarza wcisnął mu „Dzień szakala”. Miał do wyboru 17000 funtów i jakiś procent od zysków albo 20000 jednorazowo. Wybrał tę drugą opcję. Stracił fortunę.
Pieniądze stracił też jeszcze raz. Z wieloma innymi został oszukany. Musiał wszystko zaczynać od nowa.
Mieszkał w Irlandii w czasach, gdy w Belfaście, tuż obok wybuchały bomby podkładane przez IRA. Przyjaźnił się z premierem, ale uciekł obawiając się, ze zostanie porwany któryś z jego synów.
Przyjaźnił się z Peterem Bothą, białym prezydentem RPA. RPA, które przed zmierzchem apartheidu miało sześć bomb atomowych.
A co z wywiadem? No tak, z nim też miał związki. Bliskie. Szczegółowo opisał jedną z akcji w… w NRD. Na chwile tam wrócił. Mógł zapłacić sporą cenę. Udało się.
Jest autorem koło dwudziestu książek tłumaczonych na kilkadziesiąt języków. Ale latanie, dziecinne marzenie, chyba fascynuje go do dzisiaj. Więc w 2014 znów zasiadł za sterami Spitfire’a.
A wcześniej, jakby tych szaleństw było za mało zrobił kurs spadochronowy.
Zwiedził świat, miał szczęście, kilka razy mógł stracić życie, przez przypadek zaczął pisać. Został gwiazdą, człowiekiem bogatym, spełniającym marzenia. Niewielu może się z nim równać.
Frederick Forsyth – Outsider, przekład Hanna Shen, , Zona ero, Warszawa 2024, str. 399.