To szósty wiersz z mojego ostatniego tomu – Wiersze wybrane
Czytanie peryferii
Zgadzam się – moje spacery są coraz krótsze
dochodzę do ściany lasu zawracam
odchodzę
bo przecież gdzieś muszę odejść
od tego miejsca porażającego mnie swoją samotnością
później czuję w ustach zapach cynamonu
mydlin
gnijących jeżyn rozkładającej się grzybni
moja dłoń wędruje do góry i w jakimś dziwnym geście
zastyga na wysokości piersi
w ustach nadal czuję smak bezbolesnej tabletki
być może ten gest wart jest mszy lub królestwa
zaczynam odczytywać wszystkie dukty ścieżynki
zaułki i ulice
prowadzące w głąb peryferii
wiedząc dobrze że nigdy nie uda mi się stąd uciec
w połowie drogi siadam na butwiejącym pniu
zupełnie niepotrzebnie próbuję zagłębić się
w istotę dookolnej bieganiny
mrówek
doskonale zdaję sobie sprawę – one odgadują
moje istnienie na najodleglejszych krańcach miasta
alfabet ich ścieżek jest nazbyt skomplikowany
abym potrafił właściwie go odnaleźć
poczuć smak odpowiedzi na pytania
których nigdy nie udało mi się sprecyzować
nawet wobec samego siebie
Jednak dobrze wiem potrafię odgadnąć
– znów nie udało mi się odejść z peryferii
za ich niewidoczną bramą pachniały wiosenne kwiaty
trwał wieczny karnawał
artyści tworzyli dzieła
echo ich istnienia docierało do mnie
stojącego na najodleglejszym peronie przedmieścia
i ktoś w środku mnie ktoś wyjątkowo smutny
krzyczał
że to nie koniec wieńczy dzieło lecz przetrwanie
a ktoś zupełnie inny w wiecznym dyskursie
szeptał o związku puszki po coca coli z samotnością artysty
na poddaszu
pełnym zapachu farb terpentyny kurzu
wyschniętych palet
wybrzuszonych w ustawicznej prośbie do światła
i własnej wszechobecności
Wstaję z pnia
dochodzę do ściany lasu
Zawracam