Krystyna Habrat – JESIENIĄ O SZCZĘŚCIU

0
20

Mamy dziś piękny, jesienny dzień. Słońce rozjaśnia nam świat od rana, niebo błękitne, a drzewa jeszcze w zieleni, tylko gdzieniegdzie pożółkłe. W takiej scenerii żyje się łatwiej.

Coś mnie jednak zaniepokoiło. Wyczytałam dziś w internecie o badaniach nad poczuciem szczęścia u młodzieży w różnych krajach europejskich. Polska młodzież nie wypadła  za dobrze, ale, o dziwo, angielska jest na samym końcu tabeli szczęśliwych. Przyczyna ich niezadowolenia tkwi podobno w pogarszającej się sytuacji ekonomicznej,  kiedy już nie wszystkie dzieci najadają się do syta i nie mogą korzystać z dawnych uroków młodości. Ich rodziców nie stać na opłacenie i obiadów w szkole i korepetycji i wyjazdów  wakacyjnych i rozrywek.

Co do naszej młodzieży, to  na ogół rodzice  ich aż tak bananowi   jak   Anglicy nigdy nie byli, by dzieci nawykły do luksusów.  Można przypuszczać, że obecnie  pogarsza ich samopoczucie  sytuacja na świecie: te wojny, bliżej i dalej, kryzysy ekonomiczne, jeden za drugim, niedawna groza pandemii koronawirusa, narastająca drożyzna, straszenie zielonych, że planeta wnet się rozleci… A  najbardziej wisząca w powietrzu wojna psychologiczna pomiędzy poglądami politycznymi. Kiedyś łatwiej było się z czegoś takiego wyłączyć. Zamykało się za sobą drzwi mieszkania i „oni”, ci przeciwni, nie mieli już do nas dostępu.  Tylko  niektórzy  z nich mogli podsłuchać coś przez ścianę czy pod oknem i donieść gdzie trzeba.  Najwyżej w miejscu pracy, gdzie POP było ważniejsze od dyrektora naczelnego. Mogło mu cofnąć rekomendacje. POP to Podstawowa Organizacja Partyjna. Dziś przypomnienie tej groźnej nazwy przyszło mi już z trudem. Ale mnie nie chce się już tego pamiętać, bo w ostatnie dni październikowe zapragnęłam pisać o szczęściu.

O szczęściu można   mówić długo, lecz lepiej nie. Ono nie lubi, żeby się mu zanadto przyglądać. Żeby za nim gonić. Wtedy się chowa, rzuca kłody pod nogi. Zresztą, jak to w życiu, raz jest lepiej, raz gorzej. Nie wolno jednak zdać się bezwolnie na wyroki losu. Pozostać taka ofiarą losu. Trzeba zadbać, by w szkole być dobrym uczniem, bo to daje więcej przyjemności niż odwaga pozostawania tym gorszym. Potem trochę zadbać o szczęście w miłości. I udane życie  swoich dzieci. O dobrostan bliźniego, więc go nie krzywdzić, nie obgadywać, a nieść mu pomoc niczym miłosierny Samarytanin. Pogadać z nim. Uśmiechnąć się do… I tu niemały problem.

 Mama opowiadała, jak mieszkając kiedyś przeszło rok w  spokojnej dzielnicy Nowego Yorku, była zawsze witana miłym uśmiechem przez tych, co ją mijali. A  przy  kolejnym spotkaniu – okrzykiem: hallo!  U nas tak nie wypada. Na ulicy, czy nawet pod własnym blokiem, musimy unikać patrzenia w twarz osoby idącej z naprzeciwka, bo sobie   pomyśli, że chcemy ją zaczepić. A na uśmiech ta osoba  wykrzyknie speszona: „Dzień dobry. Niech mi pani przypomni, skąd my się znamy?” No i masz babo placek! Tłumacz się tu z własnej uprzejmości!

Moja koleżanka z powodu prowincjonalnej grzeczności, czyli udawanego uśmiechu jakoby zadomowienia w nowym miejscu, zaraz w pierwszych dniach swej studenckiej kariery zaliczyła kilka znajomości. Na dobre, bo odtąd, stawiając pierwsze kroki w  obcym mieście uniwersyteckim  miała już do wyboru męskie towarzystwo. Ale też na złe, gdyż nie zaliczyła przez to ani semestru i po roku Kraków pożegnała.

 Na szczęście (?) nie  należy zanadto skupiać się na sobie i własnych nastrojach. Nie myśleć o szukaniu szczęścia, ale o zadaniach, jakie przed sobą stawiamy. Nie  martwić się tym, co wydarzyć się dopiero może.  I dziękować, że dziś nic nie boli, a przecierpiane znika na chwilę z pola widzenia.

Za to  cieszyć się słonecznym dniem, jak dzisiejszy, zawsze można.

Którejś późnej jesieni  widziałam w telewizji,  jak podczas wizyty w Moskwie, prezydent Stanów Zjednoczonych Ronald Reagan spotkał się z tamtejszą młodzieżą. Siedzieli wokół niego i zadawali  bardzo poważne  pytania, jak się żyje w USA?   jaka tam młodzież? Jakie ma problemy? a  prezydent uśmiechnięty odpowiadał. W pewnej chwili wskazał ręką na widoczną wysoko  za oknem czerwoną gwiazdkę, która górowała nad wszystkim  z wieży bardzo  ważnego budynku i nawiązał do niej, jako symbolu ich ustroju, ich  idei i dążeń. A u nas – powiedział, co cytuję z pamięci niekoniecznie wiernie, ale oddając treść – też niedługo mamy Gwiazdkę, ale inną. To nasze Święto Bożego Narodzenia, nazywane Gwiazdką.  Kolorowe. Pełne radości. Wszyscy wtedy cieszą, obdarowują się nawzajem prezentami, życząc sobie z całego serca szczęścia. Śpiewają radośnie przy kolorowej choince. Nasza Gwiazdka jest symbolem szczęścia. Dla nas najważniejsze jest szczęście każdego człowieka. Do tego dążymy i robimy wszystko, aby każdy był zadowolony i szczęśliwy. Coś takiego mówił tamtejszej młodzieży prezydent Reagan.  

Czemu zatem nasza młodzież nie czuje się teraz szczęśliwa?

Nie zamierzam przeprowadzać tu naukowej analizy, ale napisać tak felietonowo o niektórych aspektach szczęścia. Popatrzyłam dziś na moje grudnie na parapetach. Jeszcze październik, a one tak  pięknie rozkwitają.  Grudnie  inaczej: grudniki lub zygokaktusy a nawet: kwiaty bożonarodzeniowe. Do niedawna pilnowały grudniowego kalendarza, i zakwitały na Boże Narodzenie, stąd ich nazwa. Teraz, jak słyszę, wszędzie powariowały. Z różnych miejsc w Polsce piszą o tym internauci. Grudnie kwitną nawet latem. Kilka razy w roku. Nie tylko u mnie. Ale widok ich kwiatów w różnych odcieniach różu i czerwieni, cieszy. Taki drobiazg, a poprawia nastrój. Dobrze, iż umilają nam już teraz szarugę jesienną. Takimi drobiazgami warto szczęściu pomagać.  I uczyć dzieci szczęścia.

Czemu nasza młodzież niezadowolona? Nie znam statystyk, ile   młodzieży  posiada własny komputer, smartfon, korepetycje, wyjazdy zagraniczne, ile ma własny pokój, jest dowożone do szkoły samochodem. Nie zawsze dostęp do życiowych wygód i  przywilejów daje szczęście, gdy na głowę dziecka spada ból rozwodu rodziców, choroby w rodzinie, kłopoty dorosłych. 

 Czy wszyscy mają czas na wychowanie własnych pociech? Matki są zapracowane, zmęczone, a w pracy  awantury, gdy biorą L4 na chore dziecko. A jak już rodzic  znajdzie czas na wychowanie własnego dziecka albo wnuka, czy to potrafi? Czy wpaja  mu właściwe wzorce.  Pewnie dekalog wpoi, gdy sam jest człowiekiem porządnym, i życzliwość do ludzi, gdy sam jest życzliwy, nawet zasady „rz” i „o” z kreską lub   tabliczkę mnożenia na palcach z czasów, na długo przez komputerami. Ale czy nauczy dziecko szczęścia? Tego, jak radzić sobie między ludźmi, by nikogo nie krzywdzić, lecz nie zostać ofiarą losu. Jak układać sobie życie, by wiedzieć, że trzeba pracować, aby żyć i płacić podatki na ZUS, by mieć za co żyć, o czym, jak się okazuje, nie każdy wie i potem niejeden celebryta narzeka na niską emeryturę. I jaki zawód wybrać? Jaką żonę?

Czy w domu, gdzie jest dużo zmartwień i kłopotów, a żyje się w pośpiechu trochę  byle jak,  łatwo nauczyć dziecko, empatii, odporności psychicznej  oraz wartości wyższych, jak zamiłowanie do piękna, patriotyzm, szacunek dla wszystkich? Pominę  zmory domowe, jak alkoholizm, rozwody i choroby psychiczne. Weźmy sprawy codzienne: na przykład: ciągłe narzekanie, kłótnie, wrogość i zawiść wobec ludzi, którzy nam coś zawinili, albo tylko mają się lepiej.

Widzę taki obrazek w internecie: uśmiechnięta dziewczynka pyta mamę  lepiącą pierogi: dlaczego  tak dużo ludzi jest smutnych? A mama na to: bo  teraz wszędzie źli ludzie, fałsz i zakłamanie itd. Mam nadzieję, że ta mama tylko tak pomyślała w chwili zapracowania, a nie powiedziała tego głośno, by nie kreować dziecku wizji brzydkiego świata. Niestety, dorośli teraz często są  zapracowani. Więc mimowolnie   w obecności dzieci, mówią źle o innych i wyciągają skwapliwie same lęki i brudy świata,  a to, że ktoś ich oszukał, coś nam zagraża,  tamci swe bogactwa  zdobyli nieuczciwie, a tamta… Dziecko to zapamiętuje i  widzi potem rzeczywistość na czarno. Ze smutnych domów wychodzą smutne dzieci. Z nich wyrastają smutni dorośli.

 Nie trzeba więc tak dziecku mówić. Lepiej wyposażyć je na życie w radość i życzliwość do ludzi. Może czasem się na kimś zawiedzie, ale to mniejsze zło niż gdyby wyrosło na osobę nikomu nie ufającą, nikogo nie lubiącą, osamotnioną i smutną.   Ludzie o ciasnych sercach, gdzie brakuje miłości bliźniego, po świecku empatii (mniej więcej), krzywdzą dzieci siejąc w nich niechęć do innych, nieufność, zawiść, uprzedzenia. Takie dzieci bywają potem mniej szczęśliwe, bo nie znają radości przyjaznego obcowania ze wszystkimi. Swobodnego śmiechu. Przedsięwzięć grupowych.  Potem niejedna matka boleje, że jej córka  nie wyszła za mąż. Cóż, wychowała ją tak, że wszyscy byli dla niej za malutcy, nic nie warci. Coś tu przeoczono.

Czytałam niedawno powieść, gdzie część akcji dzieje się w otoczonej murami XVI-wiecznej Brugii. I tam taka myśl, że mieszkańcy tego grodu, pochodzący  z chłopów za murami  miasta, teraz w poczuciu upojnej wyższości, pogardzają tamtymi, którzy  nadal pochylają  się nad gnojem.  Jakie to częste.

Cóż, nie wszyscy wiedzą, że w starożytności prości pasterze, pilnujący nocami owiec gdzieś na odległych pastwiskach, nieraz zostawali wielkimi filozofami, bo obserwując nocą świat i rozmyślając nad tym, mogli wysnuć ciekawe wnioski. Mądrość ludowa, wywodząca się z obserwacji przyrody, postępowania ludzi i wieczornego gawędzenia z sąsiadami po robocie w polu, bywa i teraz cenna. Tacy ludzie wiedzą więcej o oznakach zmian pogody, znają zapowiedzi urodzaju i kto jest porządnym człowiekiem, która panna będzie dobrą żoną, a która wygodnicką egoistką…

Ale cechą ludzką jest wywyższanie się. Gdy po raz pierwszy spotyka się dwóch ludzi,  obaj pilnie obserwują, jaki jest ten drugi, w czym lepszy od niego, w czym – gorszy, jakie który ma możliwości, plecy, poparcie. Już u kur zaobserwowano, które mają cechy władcze, takie poczucie wyższości i dziobią inne kury, a które potulnie dają się dziobać. Na tym ustala się hierarchia ich zależności, kto kogo będzie szanował, kto zazdrościł.  A niejeden, co zazdrości, będzie się łasił, podlizywał, podchlebiał, do tego, co ma władzę lub mocne poparcie. 

 Takie  podlizywanie się nie jest estetyczne.  Gorszy, śmieszy, irytuje. Pamiętam już  w podstawówce niektórych uczniów nazywano “podchlibkami” i wyśmiewano, bo podchlebiali się pani. Ale takim wiodło się lepiej. Pani, zdawało się,  była  dla nich  łaskawsza. Jednak nie każdemu wypadało się podlizywać. W starszych klasach też dało się to zauważyć. W dorosłości więc podchlibek podlizuje się byle ważniakowi. Czasem  ważniak,  otrząsa z się z natrętnych i nieszczerych pochlebstw  …i podchlibek    spada na  swe dolne plecy. Raz takiej osoby było mi aż żal, gdy po długich  korowodach usiadła  nareszcie obok tej ważnej, o której znajomość zabiegała, a ta wstała – nieświadoma pewnie zabiegów tamtej – i odeszła do swoich. Być może czuła się już tak ważna, że nie musiała dbać o empatię czy uprzejmość, bo i tak wszyscy ją chwalili aż do mdłości.  Za to śmieszniej bywa, gdy tak  godny pożądania obiekt, zadufany w sobie, celebryta,   traci swą ważność, rekomendacje,   lub jego partia przegrywa wybory, i spada z wysokiej grzędy. Wtedy zmiana frontu pochlebcy bywa humorystyczna.  Tylko nie dla niego.

Lepiej więc, jak mawiam przy  różnych okazjach, zamknąć się czasem przed nieprzychylnym światem w domu, pogawędzić z rodziną, albo poczytać  dobrą powieść,  czy  coś z poezji. Ktoś niedawno zacytował w internecie  wiersz Anny Świrszczyńskiej o grabieniu siana. Piękny wiersz. Ale w komentarzach ktoś inny zapytał przekornie,  pewnie dla pobudzenie dyskusji,  po co pisać aż o tym wiersz?   Pomyślałam wtedy: po to,  żeby nie tylko pracować, robić  wyłącznie rzeczy pożyteczne,  grabić siano, męczyć się, ale też przeżywać tę  prostą, a męczącą robotę  inaczej, dostrzegając jej piękno. Tak można  podchodzić do wszystkiego i … żyć piękniej.  I radośniej.

Mam nadzieję, że w polityce też kiedyś, byle jak najprędzej, zamiast demonstrowania niechęci wobec innych, będzie się  głównie mówiło o szczęściu wszystkich obywateli i robiło się wszystko dla ich dobra. Poczucie władzy nie daje tyle szczęścia, co wdzięczność ludzka. O tym też można by długo mówić, ale nie chcę.

Ja mam ostatnio swój powód do radości. Moje opowiadanie ”Pan Kościej przy fortepianie”  zostało opublikowane w ostatnim, 10 numerze miesięcznika Twórczość.

 Teraz rozkwitają   mi grudnie. Czyli zygokaktusy lub grudniki. Do niedawna pilnowały grudniowego kalendarza, stąd ich nazwa.  Ostatnio,  jak słyszę, wszędzie powariowały.

Krystyna Habrat

Katowice 29.10.2024r.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko