Janusz M. Paluch – A markiz zaciera ręce…

0
63

Sobotni wieczór – 26 października 2024 roku – spędziłem w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, na scenie w Domu Machin… Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tej nazwy. Na widowni obok mnie siedział Wiktor Herzig, który przed laty, w dawnym budynku pierwszej w Krakowie elektrowni, zbudowanej dla teatru, tworzył kameralną scenę, na nazwę której, wraz z Krystyną Zbijewską z „Dziennika Polskiego” ogłaszali plebiscyt. Tak więc nazwę „Miniatura” wybrali widzowie i miłośnicy Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Nota bene, nazwisko Krystyny Zbijewskiej, która tak wiele zrobiła dla krakowskich teatrów, a dla „Słowaka” w szczególności, nie zostało umieszczone na Kurtynie Kobiet… O wielu można było zapomnieć, ale nie o kobiecie, która opracowała i zredagowała książkę „Dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż… Wspomnienia w 100-lecie Teatru im. Juliusza Słowackiego”.

W końcu wygaszają światło na widowni… Zaczyna się spektakl „Justine & Juliette”, autorki tekstu i reżyserki Emmy Hütt. Ten spektakl jest zwieńczeniem Nagrody „Nowy Świat” przyznanej przez Teatr im.  Juliusza Słowackiego młodej niemieckiej reżyserce za spektakl „O krok od Gomory” zrealizowany w Akademii Sztuk Teatralnych im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Warto wspomnieć, że Emma Hütt jest współzałożycielką intermedialnego kolektywu artystycznego „schwestern”. Diaboliczna muzyka (Sara Trawöger), pulsujące i zmieniające kolorystykę światła, ukazują narastającą temperaturę emocji. Scena zamknięta jest w ramie – jakby obrazu – utworzonej z chmurek, na których z lewej strony dostrzegamy diabła, a z prawej anioła, dzierżących śmiercionośne błyskawice. W centrum, pomiędzy nimi, dwa kochające się szkielety, kościotrupy ułożone w pozycji „69”. Z jednej strony słyszę w jaźni pokutniczy głos – „memento mori”, z drugiej dostrzegam kiczowatość scenograficznego założenia dającego do zrozumienia istnienie dobra i zła, w którym tkwimy, z którego zbudowany jest nasz świat, którego nie musimy się obawiać, bo i tak skończymy – oby w uścisku miłości, najlepiej erotycznej… Autorami tej niesłychanie sugestywnej, pełnej symboliki scenografii są Mateusz Bidziński i Emma Hütt. Na scenie, na dużym łożu, pod kołdrą coś się dzieje… Zapalona latarka sugerowałaby, że ktoś czyta książkę?… Przecież tak się robiło, gdy rodzice pędzili do snu, a powieść nie dała na siebie czekać… Ale kto dzisiaj pod kołdrą przy latarce czytałby książkę?! Tym bardziej, że dobiegają nas dwa różne głosy kobiece… No cóż – wyobraźnia swoje, a teatr swoje. Spod kołdry wydostają się w końcu dwie dojrzałe kobiety. Siostry Juliette i Justine. Są we frakach, tańczą menueta… Z drugiej strony sceny wielkie tajemnicze, może zaczarowane lustro, które pozwala im sięgnąć w przeszłość. Jakby wróciły do starego domu, wspólnego pokoju pełnego dziewczęcych tajemnic i przeżyć. Są wyrafinowane. Zapatrzone w siebie. Ba! Zakochane! Akcja się nakręca, atmosfera erotyzmu gęstnieje. Miłość niby siostrzana, ale ten erotyzm, budzi niepokój. Oddanie erotyczne, wręcz chorobliwe. Przypominają sobie traumatyczne dzieciństwo przesączone makabryczną bajką czytaną przez Juliette. Potem pojawia się okrutny niedźwiedź, zadający gwałt! To straszne i okrutne, ale i dające przyjemność? W ich świecie nie ma mężczyzn, choć przecież erotyzm i seksualność czuć niemal w każdej chwili. Siostry gotowe są zrobić dla siebie wszystko. Dla swej miłości siostrzanej przecież, dać się pobić, wypatroszyć, skopać… Ech… Ten makabryczny zestaw możliwych poniżających fizycznych poświęceń wyrecytowany przez Justine (Anna Tomaszewska) mógł doprowadzić niejednego nadwrażliwego do słabości. W końcu Justine i Juliette należały do świata Markiza de Sade! Obie siostry nieustająco obdarzają się wyrafinowanym… okrucieństwem. Juliette (Lidka Bogaczówna) w różny sposób testuje cierpliwość siostry… Sięga po pudełko z drobnymi przedmiotami (odniosłem wrażenie, że to orzechy, a może cukierki?), otwiera je demonstracyjnie, patrząc na malujące się na twarzy Justine oddanie i spokojnym gestem, z wyrazem wyższości na twarzy rozrzuca je po scenie!…


Pamiętam ten gest! Moja ciocia w podobny sposób, z garnuszka wypełnionego ziarnem, z wyrazem troskliwej wyższości, rozrzucała je po podwórku. Natychmiast zbiegało się stadko kur i dziobnięciami w spokoju zbierało ziarna, zaspokajając nigdy nie kończący się ptasi głód. Siedziałem na schodkach przy domu i podziwiałem ten patriarchalny gest cioci i ślepe oddanie kur, które zbierały wszystko, do ostatniego ziarna… Oczywiście oddawały potem te ziarna, z jednej strony naturze użyźniając ziemię, a z drugiej cioci w postaci smakowitego rosołu i nie tylko… Tak więc te kury na początku dziobały szybko, bez opamiętania, jakby obawiały się, że innej  siostrze kurze uda się zgarnąć do dzioba więcej ziaren… Po pewnym czasie wybierały sobie ziarna jakby z namysłem, w końcu przychodził etap zastanawiania się, które ziarno wybrać – to, a może to, nie! –  wybiorę tamto… A ciocia cierpliwie obserwowała ruchliwe stadko. Jakby czekała na ten moment, kiedy ostatnie ziarno zniknie, a kury – jak to kury – rozlezą się po całym podwórku w poszukiwaniu dżdżownic i innego robactwa. I popijała poranną kawę parzoną „po turecku” w szklance i popalała papierosa – wtedy paliła Giewonty…

A spektakl? Juliette i Justine ćwiczą się nawzajem, jedna pokazuje sadystyczną władzę, druga niesłychaną uległością znęca się nad tą władczą Juliette, poddając próbie jej cierpliwość.


Choć nie zabrakło piorunów –  świateł stroboskopowych, których błysk może powalić nie tylko epileptyka na ziemię, prawie trupów, prawie zombi i prawie zmartwychwstania, kończy się happy endem…

Hm… To po co było tyle strachu, sadyzmu i masochistycznego testowania cierpliwości widowni? No cóż, niezbadane – często przepojone sadyzmem czerpanym z dzieł Markiza de Sade – są pomysły reżyserów, a widz – skoro sam się na nie często skazuje – musi wykazać iście hiobową cierpliwość. Oj, niejeden odetchnął z nieskrywaną ulgą, gdy na znajdującym się na scenie monitorze oznajmiono „The End”..

Janusz M. Paluch

Teatr im. Juliusza Słowackiego – Dom Machin (wcześniej Scena Miniatura): „Justine & Juliette”, tekst i reżyseria – Emma Hütt, przekład – Iwona Nowacka, scenografia – Mateusz Bidziński i Emma Hütt, dramaturgia – Anuschka Carl, Weronika Zajkowska, muzyka – Sara Trawöger, kostiumy – Mateusz Bidziński, reżyseria świateł i video – Wojciech Sobolewski, konsultacje ruchowe i choreograficzne – Wojciech Dolatowski. Wystąpiły: Lidka Bogaczówna i Anna Tomaszewska. Premiera: 26 października 2024 r.

Reklama
Poprzedni artykułIzabela Fietkiewicz-Paszek – Krótka piłka (Barbara Kasica-Kołomyjska)
Następny artykułNadmorze. Pierwszy polski podkast o poezji

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę wprowadź nazwisko