Agnieszka Czachor – Pod prąd

0
114

Od dziecka słyszałam pytanie, które mnie irytowało. W odpowiedzi najczęściej wzruszałam ramionami albo odpowiadałam, że nie wiem, bo mnie to nie interesuje (czasy liceum). Pytanie brzmiało: czy ktoś tak jeszcze robi jak ty? Czy ktoś inny ubiera się tak jak ty? Była w nim ukryta negacja mojego postępowania i można by te pytania uznać za retoryczne, bo one nie oczekiwały odpowiedzi. Miały przekazać brak akceptacji.

„(…) w Japonii robienie czegoś niezwykłego, czegoś, czego nie robią inni, wywołuje liczne negatywne reakcje. W kulturze japońskiej ceni się harmonię  (i unika niezgody) (…)”, pisze Haruki Murakami w Zawód powieściopisarz. A przecież to z niezgody rodzi się najlepsza twórczość. To z buntu powstają najlepsze utwory, to słowo „nie” kształtuje charakter młodego człowieka. Ono wskazuje mu drogę, której nie zna. Wie jedynie czego nie chce, na co się nie godzi. I to się nie zmienia od wieków.

Dlatego tak bardzo niegdyś bano się literatury, tego jak potrafi do ludzi przemawiać i pobudzać do działania. Pokazywać zło, manipulację, kłamstwo i degrengoladę na wielu płaszczyznach. Dlatego oryginalność twórcza została zalana tekstami łagodnymi i pozytywnymi, bezpiecznymi, takimi, które nie przestraszą, ale i nie przestrzegą. Zaczęło się od bajek dla dzieci. Wspominam akurat „Czerwonego kaptura”, który po „obróbce” kończył się tym, że myśliwy wyciągał babcie i Kapturka z brzucha wilka, a później wszyscy czworo tańczyli w kółeczku, trzymając się za ręce. Słoneczko świeciło i wszyscy się kochali. A przecież genezą powstania takiej bajki była przestroga aby być w lesie ostrożnym. Była to informacja, że wilk jak i inne dzikie zwierzęta, są niebezpieczne dla człowieka do tego stopnia, że mogą go zabić. Wilk był też metaforą złego, obcego człowieka. Obcemu nie należało ufać ani z nim rozmawiać, bo mógł nam, a zwłaszcza dziecku zrobić krzywdę. Po to opowiadano dzieciom takie bajki. Nie po to aby je przestraszyć, ale po to aby je od najmłodszych lat uczyć rozsądku. Samodzielnego myślenia. Współcześnie zaś wmawia się, zwłaszcza najmłodszym, że świat jest bezpieczny, wszyscy się kochają, a kiedy na ulice wjadą czołgi to najeźdźcy podarujemy kwiaty i na pewno nas przytuli do serca.

Tyle tylko, że dzieci widzą to „rozdwojenie jaźni”– przynajmniej niektóre. Dostrzegają rozdźwięk między ogólnym przekazem a rzeczywistością. Gdyż próbuje się ideologicznie produkować proste banany albo hodować pomidory, podlewając je słoną wodą. Czyli chce się przechytrzyć naturę. Taka narracja musi w końcu wywinąć orła, tylko, że nie wiadomo, kiedy to się stanie.

Nigdy nie było równości, bo ona jest niemożliwa. Zawsze byli w grupie agresorzy i osoby umywające ręce. Nawet w grupach najmłodszych tak jest. Zatem jak można dzieciom opowiadać o tym, że świat to wioska bezpieczna wypełniona kochającymi się ludźmi, skoro dziecko bije drugie dziecko i nie ponosi za to kary? Gdyby się na tym skończyło, „pal sześć”. Gorzej, co się zdarza, kiedy karę ponosi napadnięty. Niesprawiedliwość w czystej formie, a później wykład o tolerancji, o uczciwości i poszanowaniu drugiego człowieka.

Haruki Murakami zadebiutował w roku 1979 czyli dawno temu. Pamiętał jeszcze specyficzny podział literatury na układy współrzędnych, gdzie osiami były: „awangardowy” i „epigoński”, „prawicowy” i „lewicowy”, „literatura piękna” i „literatura popularna”. Większość dużych firm wydawniczych, które publikowały czasopisma literackie skoncentrowana była w Tokio i one ustaliły jaki powinien być właściwy ton literatury. Niepisane zasady były bardzo sztywne, dlatego często słyszał  z ust wydawców słowa typu: „Nie ma takiego precedensu” albo „Bo taka jest konwencja”.

Tymczasem Murakami uważał, że pisarz to wolny zawód, dlatego może pisać, co chce i jak chce, bez żadnych restrykcji. Móc mógł, tylko kto mu to miał wydać? W związku z tym, że należał do pokolenia, które przeżyło okres protestów pod koniec lat sześćdziesiątych, miał silną świadomość tego, że nie chce być wplątany  w żaden system. Był wtedy nieznanym pisarzem i pragnął być wolny psychicznie. Chciał pisać powieści, kiedy miał na to ochotę i tak jak uważał to za stosowne. Potrzebował tej minimalnej wolności do tworzenia.

Nie pierwszy raz słyszy się opinię od twórcy, że podczas procesu tworzenia, który dzieje się w jego głowie, mimo zewnętrznego reżimu czy niesprzyjających warunków życiowych, budowanie utworu w umyśle staje się miejscem wolnym od wszelkich zależności.  Konstruowanie opowieści daje wewnętrzną wolność. Tym bardziej jest ona odczuwalna, kiedy świat poza umysłem wypełnia niewola.

Mario Vargas Llosa niejako wtóruje temu stwierdzeniu: „(…) literatura to coś najlepszego, co wymyślono dla obrony przed złym losem. (…) U źródeł wszystkich opowieści leżą przeżycia twórcy; autentyczne doświadczenie jest krwią fikcji.” Pisze w Listy do młodego pisarza. Ostrzega także przed tym aby nie iść na łatwiznę i nie wybierać tematów modnych czy powierzchownych. Pisarz nie powinien uciekać od swoich wewnętrznych demonów, mimo tego, że przez walkę z nimi tworzenie staje się czasem udręką.  To forma sprawia czy opowieść jest oryginalna czy wtórna, głęboka czy banalna.

„(…) nieufność w stosunku do świata realnego, którą karmi się dobra literatura, może się także w pewnych warunkach przełożyć na postawę buntu wobec ustanowionej władzy, instytucji czy wierzeń”, kontynuuje Llosa. Z tego powodu inkwizycja hiszpańska podejrzliwym okiem spoglądała na powieści i poddawała je cenzurze a nawet zakazywała ich wszystkich koloniach w Ameryce. Jednak nie trzeba daleko szukać, nawet Adam Mickiewicz w pewnym momencie został wciągnięty na listę ksiąg zakazanych. Jednak z cenzurą samą w sobie tą  polityczną związaną z władzą nasz naród się obznajomił jak żaden inny. Nie są to jeszcze tak dawne czasy, aby nie żyli ci, którzy mieli z nią bezpośredni kontakt. Mimo tego twórcy pisali i powstawały naprawdę dobre dzieła. Odnoszę wrażenie, że w dobie „dobrobytu” w pewnym sensie intelekt się przytępił albo jest to związane z czymś innym, o czym na razie nie wspomnę.

„Podobnie jak inkwizycja, wszystkie rządy czy reżimy  pragnące kontrolować życie obywateli przejawiały niechęć wobec literatury, poddając ją dozorowi i tresurze poprzez cenzurę”.

Dobrze przeczuwali, bo wymyślanie fikcji literackiej  jest tylko z pozoru niewinne. Wymyślanie opowieści jest poszerzaniem własnej wolności i dopóki ta opowieść znajduje się w umyśle twórcy, dopóty jest bezpieczna, ale nie po to się ją tworzy aby zamykać we własnej głowie. Jest tutaj jeszcze jedna sprawa, która kontrolujących niepokoi. W tym zuchwałym procederze jakim jest tworzenie z łatwością można jeszcze wychwycić sprzeciw wobec osób, które chciałyby człowieka ograniczyć. W czymkolwiek ograniczyć. Wszak człowiek ma wolną wolę i jeśli jest przy zdrowych zmysłach ma prawo do podejmowania własnych decyzji na różnych płaszczyznach życia.

Borges zwraca uwagę na jeszcze coś innego, co jest kompatybilne ze współczesną rzeczywistością literacką, w której przeważają szczęśliwe zakończenia i ułuda szczęścia. Zadaje pytanie czy zastanawiamy się jeszcze – tak uczciwie – nad tym czym jest szczęście? „Co myślimy o szczęściu? Co myślimy o porażce i zwycięstwie?” Czym one są w istocie dla człowieka, dla jego wewnętrznego przeżycia. Czy potrafimy jeszcze nad nimi myśleć czy ślizgamy się już tylko po powierzchni, uznając za szczęście fart podczas wyprzedaży, kiedy udaje się kupić kieckę w niższej cenie. Zaś za zwycięstwo uznajemy obrażenie kogoś na fb, a porażką jest przegapienie dnia zwanego Black Friday. W Rzemiośle poezji Borges pisze, że w dzisiejszych czasach (pamiętajmy, że jego „dzisiejsze czasy” były dawno temu) mamy do czynienia ze szczęśliwym zakończeniem. Jest ono tak nachalne, tak wszędobylskie, że można odnieść wrażenie, że autorzy je wręcz stręczą publiczności. Pisarz zmarł w roku 1986 i już wtedy, zauważył tę sztuczną manierę, komercyjną manierę szczęśliwych zakończeń.

Jednak czy w naszych czasach jest inaczej? Przeżywamy wręcz potop utworzony z powieści o szczęśliwych zakończeniach. Powieści, w których bohaterzy mierzą się z bólem głowy albo nudą, a później cieszymy się, że wszystko dobrze się zakończyło. 

Dawniejsza powieść miała człowieka w pewnym sensie złamać, pokazywała degenerację postaci, a później jej powstawanie z klęczek i wówczas jak najbardziej miło byłoby zobaczyć szczęśliwe zakończenie, ale tych zakończeń w tamtych czasach było niewiele. Czy ktoś wyobraża sobie szczęśliwe zakończenie w Annie Kareninie? Gdyby ono się tam wkradło cała opowieść po czytelniku by spłynęła, bo przede wszystkim wyskoczyłaby z toru prawdopodobieństwa. Tam nie było możliwe szczęśliwe zakończenie. A W matni? Gdzie kwity lombardowe mają kolor różowy tak współcześnie przez niektórych ukochany. To opowieść o upadku kobiety, która wcale nie musiała utonąć w rynsztoku. Z powodu jednak wielu niepowodzeń stoczyła się na sam dół społecznej drabiny, upadła niżej niż prostytutki i złodzieje. Albo Dama kameliowa czy Niebezpieczne związki.

Cóż to są za opowieści?

O uczuciach. Tych dobrych i złych, o emocjach, które człowiekiem „targają” każdego dnia, dlatego historie opisane w tych klasycznych powieściach tak bardzo do niego przemawiały i przemawiają. One są równocześnie przestrogą. Nie są to tylko romanse. Romansów dzisiaj mamy na pęczki, wszystkie na jedno kopyto i każdy kubek w kubek ze szczęśliwym zakończeniem, ale tam jest tak prosty schemat, że nawet Herlequiny miały więcej głębi, o ile ją miały.

Być może ten zalew tekstami o szczęśliwym zakończeniu jest odpowiedzią na wcześniejszy etap, w którym większość powieści kończyła się źle i wiadomo było od samego początku, że tak się zakończy. Jednak poszukiwacze złotego runa, mimo że wierzą w swoje szczęście, nie nudzą nas. Mimo, że czujemy iż ich wyprawa zakończy się sukcesem, nie jesteśmy tym zirytowani. O co zatem chodzi? Myślę, że chodzi o umiejętność radzenia sobie z porażką, bo napotykają na swojej drodze różne przeciwności, kłamstwa, oszustwa, upadki, ale podnoszą się i idą dalej.

Warto tutaj przytoczyć Władcę pierścieni. Kończy się dobrze, ale bez wiwatów. Kończy się dobrze, ale o mały włos i cały wysiłek wszystkich bohaterów poszedłby w błoto. Wszystko ległoby w gruzach. O mały włos i świat wyglądałby inaczej a cała walka okazałaby się przegraną. Dlatego w tym wypadku zadowoleni jesteśmy ze szczęśliwego zakończenia, ale równocześnie z tyłu głowy mamy przestrogę w postaci świadomości, że zło istnieje i nie śpi. Chowa się tylko na chwilkę w cień, pod parapet i czeka. Czeka na właściwy moment.

Borges jest przywiązany do wizji człowieka, który „przez długie stulecia szczerze wierzył w szczęście i zwycięstwo, odczuwając zarazem fundamentalne dostojeństwo, tkwiące w porażce”. Dlatego woli szczęśliwe zakończenia. Jednak nie wiedział jak miałkie współcześnie mogą być książki z takimi zakończeniami.

Żeby szczęśliwe zakończenie miało prawo bytu, bohater musi sporo przeżyć. Nie wystarczy zakochać się w żonatym mężczyźnie albo milionerze, którego rodzina, bohaterki nienawidzi, bo ona z „nizin” itp. Trędowata zmienia tylko scenerię i wygląd, no i na końcu nie umiera. Bo niemodnie, takie przełamanie. Ale ogólnie leci stereotyp za stereotypem. Jedna opowieść podobna do drugiej. Przeczytałeś jedną, jakbyś wszystkie poznał.

Tutaj należy postawić kolejne pytanie: czy literaturze potrzebna jest oryginalność?

Według mnie jest bardzo potrzebna.

Tyle tylko, że  przez jednych jest hołubiona, bo dla nich jest związana z prawdziwą twórczością, dla innych nieistotna, a nawet drażniąca. Ona drażni, kiedy jest wystudiowana, eksponowana na siłę. Kiedy stanowi część świata twórcy, co każdy odbiorca momentalnie dostrzeże, nie trzeba mieć jakiś „szkół” wielkich, aby to zauważyć, to wtedy dajemy jej szansę.

Lubię oryginalność. Nietuzinkowość, coś, co charakteryzuje outsiderów, ale sprawia, że mają swój „głos”, który ich wyróżnia w tłumie. Nie chodzi mi o nachalny ekscentryzm. Tutaj, między tymi dwoma zjawiskami jest cienka granica, którą łatwo przekroczyć na niekorzyść dla siebie.

Bywa, że oryginalność na początku szokuje, później się do niej przyzwyczajamy aż w końcu nazywamy klasyką. To dotyczy twórczości wszelkiego typu.

W taki sposób styl pisania Hemingwaya jest obecnie klasyką i wielu próbuje go naśladować z lepszym czy gorszym skutkiem. Zaczął funkcjonować jako wzorzec.

Tutaj już należy machnąć ręką na to czy nam się dany styl podoba czy nie. Są takie książki w historii literatury, które kiedyś szokowały, dzisiaj je czytamy z ciekawości i aby mieć swoje zdanie na ich temat, ale już nie szokują. Ale jestem przeciwniczką ich naśladowania. Na pewno ich echa w pisarzach istnieją i nieraz nieświadomie nawet mogą powielać ich klimat, bo tak całkiem ortodoksyjnie być oryginalnym się nie da. Ale powinniśmy próbować.

 Największa oryginalność objawia się w postrzeganiu świata, w skojarzeniach i wyciąganiu wniosków z pewnych zdarzeń. To jest najciekawsze.

Murakami twierdzi, że aby nazwać kogoś oryginalnym twórcą, muszą zostać spełnione pewne warunku:

– Musi mieć własny styl wyraźnie różniący się od innych „(brzmienie, styl pisania, formę, kolorystykę)”. Do tego stopnia, że go błyskawicznie rozróżniamy i identyfikujemy.

– Powinien, chociaż Haruki używa tutaj słowa „musi”, to niech będzie. Musi umieć samodzielnie rozwijać swój styl i stale go ulepszać. Nie może stać w miejscu. Musi mieć „spontaniczną umiejętność (…) przeobrażania się.”

– Ten własny styl musi wraz z upływem czasu trwale zapisać się w świadomości czytelników. To warunki Murakamiego.

Trudno się z nim nie zgodzić.

W literaturze szukamy różnych rzeczy, ale przyszedł mi teraz do głowy yotube. Ileż kanałów, ileż przeróżnych treści, ale nie wszystkie są popularne, nie wszystkie mogą poszczycić się dużą ilością subskrybentów i tzw. wpłacających na nie. Ale jeśli przyjrzymy się tym, które osiągnęły sukces, to jeśli nawet dotyczą podobnej dziedziny to wszystkie bardzo się od siebie różnią. Mam na myśli choćby te, które emitują komentarze publicystyczne.

Dlatego aby się wybić trzeba być oryginalnym i rzecz jasna mieć do przekazania treści, które interesują odbiorców.

To samo dotyczy literatury, która bez oryginalnych twórców zacznie karleć.

Według mnie jest jej bardzo potrzebna, to dzięki oryginalnemu stylowi, formie, sposobie przedstawienia zdarzeń

Reklama
Poprzedni artykułWiersze tygodnia – Maciej Bieszczad
Następny artykułRafał Jaworski – Klucze zbytniej prawdziwości,

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę wprowadź nazwisko