Klisze wojny
Przeżył lat 88, urodził się w roku 1924 w Falkenburgu na Pomorzu Zachodnim, gdzie rodzice mieli sklep kolonialny. To dziś Złocieniec. Gdy zaczęły się tam hitlerowskie ekscesy wobec Żydów rodzice postanowili przenieść się do Belina, zamieszkali w obszernym mieszkaniu babki. Mieszkał w nim, w stolicy Niemiec, z kilkumiesięczną przerwą (o niej dalej) aż do roku 1946. Jak to możliwe?
No więc możliwe. Co więcej, do roku 1942 mieszkał w pełni legalnie.
Wróć. Lothar nie był Żydem. „Był niemieckim chłopcem, urodzonym z niemieckich rodziców, którzy – tak się składało – byli Żydami.” Nieprzesadnie żydowskimi. Przez parę lat swojego życia miał niemieckich przyjaciół, chodził do przyzwoitej niemieckiej szkoły (rodzice nie byli biednymi ludźmi), podczas szkolnej akademii miał recytować niemiecki wiersz Gutberleta:
„Zwyciężaj lub giń:
Bądź Niemcem do szpiku kości”
Nie wyrecytował, był rok 1934… Wyrecytował aryjski, niemiecki chłopiec..
Miał dwóch starszych braci. Los całej rodziny mógł się potoczyć zupełnie inaczej. Zanim wybuchła wojna ci bracia odpłynęli do Ameryki. Lothar musiał zostać z rodzicami. Ale przecież i oni mieli odpłynąć. Gdyby nie choroba ojca… Dostali przecież promesy. No cóż… Ich ważność wygasła zanim ojciec stanął na nogi, a amerykański konsul okazał się antysemitą. Kazał rozpocząć starania od początku.
Jak to możliwe, że trwali? Nie ukrywali się. Co więcej, w środku wojny, w roku 1941, legalnie zarabiali! Nie mieści się w głowie? No, nie mieści. W Berlinie wciąż funkcjonowały żydowskie organizacje. Wiedzieliście o tym? I to przez jedną z nich zaczęto umieszczać w ich mieszkaniu nieagresywnych pacjentów psychiatrycznych. Za każdego płacono.
A młody Lothar? Zaczął pracować w fabryce broni i amunicji na obrzeżach Berlina. To tam poznał Taddeusa Vronskiego, kilka lat starszego, przystojnego blondyna, który w dużej mierze zdecydował o jego losach.
Spokój, oczywiście względny, trwał w rodzinie Orbachów niezbyt długo. Po pacjentów przychodziła policja, zawsze w towarzystwie żydowskiego urzędnika i wywoziła ich do obozów. A gdy już nie było żadnego przyszli po ojca. Wrócił w urnie, za którą musieli zapłacić.
Lothar i jego matka wiedzieli, że są następni. Nie czekali. Kupili odpowiednie papiery. Nasz bohater „został” studentem politechniki zwolnionym z obowiązków wojskowych. Ten, który im te papiery sprzedał wskazał też adres, gdzie mogą na początek zamieszkać. Uciekli, gdy ci którzy po nich przyszli jedli ciasto. Uciekli mimo, że zdradziła ich dozorczyni. A potem ten, u którego wynajęli mieszkanie też okazał się łajdakiem. Uciekli jeszcze raz. Mieli szczęście. Trafili na dobrych ludzi. Matka miała swoje miejsce. A Lothar? Został blondynem… Ta książka ma długi tytuł.
Najpierw był klub bilardowy. I był w nim Tad. Tak naprawdę Taddeus był w podobnej sytuacji do Żydów. Nie chciał umierać za Niemcy, nie zamierzał dać się wciągnąć w wojnę. Wciągnął za to Orbacha w bilard i… i kobiety. To z nimi długi czas mieszkali. Samotnymi, spragnionymi mężczyzn, bo… bo ich mężowie byli gdzieś daleko, w Polsce, na okręcie, na froncie.
Czasami je okradali. Czasami mieszkali w burdelu u swej przyjaciółki. Czasami Lothar spędzał miesiące z „Opą”, starym szulerem, który nauczył go jak grać znaczonymi kartami i kantować w pokerze. Znajdował miłości, był młodym chłopcem. Ryzykował. Z przyjaciółmi włamywał się do sklepów, gdzie najcenniejszym towarem były kartki na żywność. I żył, żył pełnią życia. Dobrze jadał, chodził do kina, bawił się. Miał broń. I matkę, która drżała i czekała na każdą wizytę. Przynosił jej jedzenie. Był ukochanym dzieckiem.
Spotkał też niezwykłego człowieka, Hansa, byłego nauczyciela, zdegradowanego przez hitlerowców (oczywiście w książce stale mówi się o nazistach) do funkcji sprzątacza za jakiś protest. Człowieka głębokiej wiary, który za punkt honoru obrał sobie ocalenie życia Lothara.
Mogło się skończyć tragicznie. 25 sierpnia 1944 został aresztowany. Nie było w tym przypadku. Trafił do Auschwitz. I tam pewnie by skończył życie, gdyby nie szczęście, które najwyraźniej go wybrało! Szukano robotników do fabryki broni. Był ostatni na liście…
Przeżył, spotkał braci w amerykańskich mundurach, sam też go założył. Odnalazł kapusia. Wyjechali z matką do Ameryki…
Ta książka ukazała się w Ameryce w 1996 roku, Orbach miał wówczas 72 lata. Starał się napisać wszystko tak, jak zapamiętał. Wszystko? Czy o wszystkim chciał napisać? Nie wiadomo.
Całkiem niedawno czytałem książkę Lidii Sadkowskiej-Mokkas „Słowa w ogniu. Literaci w Warszawie 1939-1945”. Jej niewątpliwą wartością było pokazanie codzienności Warszawy czasu okupacji. „Młody Lothar” ma tę samą cechę. Berlin czasu wojny to nie tylko naloty, kontrole, rewizje, to także życie. Kawiarnie, rozmowy, seks, ludzie, zakupy. Mam wrażenie, że wciąż wklejone mamy klisze wojny. Dobrze, że czasami poszerzamy tę panoramę
Larry Orbach, Vivien Orbach-Smith – Młody Lothar. Żydowski uciekinier w półświatku nazistowskiego Berlina, przekład Waldemar Łyś, Rebis 2024, str. 319.