***
Prawnik i kryminolog Davide Rocco Colacrai (Kilchberg, Zurych, 1981) od piętnastu lat uczestniczy w konkursach literackich i jest zdobywcą ponad tysiąca nagród, w tym międzynarodowych oraz czterech Nagród za Całokształt Twórczości, Nagrody za Zasługi dla Kultury oraz Medalu Prezydenta Republiki. “D jak Davide. Historie wielu w liczbie pojedynczej” (Le Mezzelane) to jego dziesiąty tomik poezji. Pisali o nim Alfredo Rienzi, Carmelo Consoli, Livia de Pietro, Armando Saveriano, Italo Bonassi, Flavio Nimpo, Mauro Montacchiesi, Gordiano Lupi, Alfredo Pasolino, Stefano Zangheri i wielu innych. Jego wiersze przetłumaczono na język niemiecki, francuski, angielski, hiszpański, chiński, rosyjski, albański, turecki, czarnogórski i bengalski. Dwukrotnie był prezesem Międzynarodowego Konkursu Sztuk Pięknych “Dolce Sole / Słodkie słońce” im. Donatelli Gaspari i kilkukrotnym jurorem wielu nagród poetyckich. W wolnym czasie studiuje grę na harfie, kolekcjonuje płyty winylowe 45-tki z całego świata (ma ich ponad dwa tysiące), uwielbia czytać, chodzić na długie spacery z ukochanym psem Mitty i podróżować.
***
La legge di gravità si applica anche ai ricordi – Varsavia, 1980*
Le notti di quel giugno liberavano l’universo perché lo potessimo sentire
al centro del ventre
quasi fosse una rivelazione a Dio
erano notti impregnate dall’incanto dei miei troppi sogni
ad occhi aperti e bruciava,
leggevo di nascosto La stanza di Giovanni
mentre la mezzanotte si torceva come una serpe di bocca in bocca
prima di fiorire all’alba.
Eravamo studenti compressi per un mese in una di quelle baracche di legno per la patria,
addosso una divisa verde e cruda come carta vetrata
grattava la pelle e ci teneva svegli
pronti a provare ripetutamente il nostro comandamento
avremmo lavorato nei campi
a tu per tu con la terra
fino alla tangenza del sole con le ombre di chi avremmo voluto essere.
Prima del tramonto
con il sudore a intorpidire il corpo
e un altro giorno che si era condensato ai piedi della nostra croce
ci fumavamo una sigaretta in silenzio
ognuno nella culla morbida dei suoi pensieri
ad ascoltare quel tempo senza meta che assorbivamo quasi fosse il nostro pane quotidiano
mentre sembravamo fratelli in preghiera.
Ricordo il profumo dei tigli e dei lillà, e dei sorrisi nascosti
lo stormire della speranza
la luna che addolciva ogni paradosso del cuore
l’infinito il nostro cuscino
il gioco delle stelle quando cerano
il presente nella eco stanca dei contadini che confinavano con noi
la quiete una profezia condivisa
e ricordo le campane di una chiesa vicina a rendere le nostre paure la risposta alla nostra gravità.
*Il titolo è preso dal romanzo di Tomasz Jędrowski, “Nuotare nel buio”, Edizioni e/o. Il campo [di educazione al lavoro] era obbligatorio, nessuno si sarebbe potuto laureare senza partecipare. Poi ha [il Compagno Capo Belka] proseguito il suo discorso, esaltando l’importanza del lavoro agricolo, il ruolo delle classi lavoratrici nella lotta socialista e il dovere, anche per gli intellettuali (una smorfia ha accompagnato la parola), di contribuire agli sforzi della patria. L’obbedienza era la chiave, ha concluso. (pagina 34) Nelle prossime settimane raccoglierete barbabietole nelle piantagioni da quella parte ha latrato, indicando oltre la recinzione del campo. (pagina 43). La stanza di Giovanni Baldwin James. C’era un elenco delle sue opere e solo una di esse non aveva la traduzione ufficiale. Dopo settimane di ricerche, settimane di domande ai commessi di negozi che mi guardavano con aria sospettosa e mi dicevano che un libro del genere non esisteva, non era mai stato tradotto, sono stato fortunato. Ė successo […] in una piccola libreria di antykwariat specializzata in arte e storia […]. Il proprietario mi ha lanciato uno sguardo intenso, quasi divertito, poi se n’è andato in uno stanzino nel retro ed è tornato con un pacco di carta marrone. Quando era stato il momento di fare le valigie per il campo ne avevo strappato la copertina e avevo incollato con cura le pagine in un altro libro, seppellendolo in fondo alla borsa. (pagina 33)
***
Prawo grawitacji dotyczy także wspomnień – Warszawa, 1980*
Czerwcowe noce uwolniły wszechświat, abyśmy mogli usłyszeć go
w trzewiach
prawie tak, jakby było to objawienie dane Bogu,
były to noce przesiąknięte czarem zbyt wielu snów
z otwartymi i płonącymi oczami,
w tajemnicy czytałem Pokój Giovanniego,
a północ wiła się jak wąż z ust do ust
przed rozkwitem świtu.
Byliśmy studentami ściśniętymi przez miesiąc za ojczyznę w jednym z tych drewnianych baraków,
ubrani w zielony, surowy jak papier ścierny mundur,
który drapał nam skórę i nie pozwalał zasnąć,
gotowi wielokrotnie potwierdzać nasze przykazanie
pracowalibyśmy w polu
twarzą w twarz z ziemią
aż do styku słońca z cieniami tych, którymi chcielibyśmy zostać.
Przed zachodem słońca
z potem paraliżującym ciało
i kolejnym dniem, który skondensował się u stóp naszego krzyża
paliliśmy w milczeniu papierosa,
każdy w miękkiej kolebce swych myśli
słuchał bezsensownego czasu, który chłonęliśmy jak chleb powszedni,
wydając się braćmi pogrążonymi w modlitwie.
Pamiętam woń lip i bzów oraz skrywane uśmiechy,
szelest nadziei,
księżyc, osładzający każdy absurd serca
nieskończoność każdej poduszki
i grę gwiazd, kiedy jaśniały,
teraźniejszość w znużonych echach głosów otaczających nas rolników,
ciszę jak wspólne proroctwo
i pamiętam dzwony pobliskiego kościoła, które sprawiały, że lęki były odpowiedzią na naszą grawitację.
*Tytuł zaczerpnięty z powieści Tomasza Jędrowskiego, “Pływając w mroku”, wyd. Edizioni e/o. Obóz [przygotowawczy do pracy] był obowiązkowy, nikt nie mógł ukończyć nauki bez uczestnictwa w nim. Następnie [towarzysz Belka] mówił dalej, wychwalając wagę pracy rolniczej, rolę klasy robotniczej w walce socjalistycznej i obowiązek, nawet dla intelektualistów (słowu towarzyszył grymas), włączenia się w wysiłki ojczyzny. Posłuszeństwo jest kluczem – podsumował. (str. 34) Przez najbliższe tygodnie na plantacjach po tej stronie będziecie zbierać buraki – szczeknął, wskazując poza płot pola. (strona 43). “Pokój “Johna Baldwina Jamesa. Istniała lista jego dzieł i tylko jedno z nich nie miało oficjalnego tłumaczenia. Po tygodniach poszukiwań, tygodniach wypytywania sprzedawców, którzy patrzyli na mnie podejrzliwie i mówili, że taka książka nie istnieje, że nigdy nie została przetłumaczona, miałem szczęście. Stało się to […] w małej księgarni antykwariatowej specjalizującej się w sztuce i historii […]. Właściciel posłał mi intensywne, niemal rozbawione spojrzenie, po czym wszedł do małego pokoju na tyłach i wrócił z paczką z brązowego papieru. Kiedy przyszedł czas na pakowanie się do wyjazdu na obóz, oderwałam okładkę i ostrożnie wkleiłem kartki do innej książki, chowając ją na dnie torby. (strona 33)
***
Ma-la-voglia
C’è nella spuma breve di un batticuore
un Dio in attesa come crisalide
a modellare l’ostia delle onde
su cui ozia il mio nome
sono polvere d’estate sui fichi, le parole,
quando il tramonto li infuoca di polpa
al perdono dell’alba dove la salsedine del silenzio,
la riva arsa come pelle che profuma di Malvasia
le pietre infuocate ai piedi degli ulivi
sospirano come gli anelli indomiti del cuore,
quando i pescatori al largo sospendono la nostalgia del mare
e annullano le distanze da chi abbiamo lasciato andare
nella linea dell’orizzonte
raccontano tante storie, gli scogli,
alcune rimaste impigliate nelle reti,
altre accumulate sul bagnasciuga come conchiglie,
chi le fiuta è il muso bagnato di un cane
o il pianto in cui si è prosciugato un sogno.
Dorme la mia città.
Il dolore lavato dalle alghe al ventaglio del maestrale.
Conto sulla punta del naso
le mie felicità,
mentre un gabbiano trasporta amori in dialetto,
e il segno della croce un portafortuna.
*
Nie – dbałość
W lekkiej pianie bijącego serca
jest Bóg czekający jak poczwarka,
by ukształtować zastępy fal,
na których spoczywa moje imię
słowa są letnim pyłem na figach,
kiedy zachód słońca rozżarza ich miazgę
aż do przebaczenia o świcie, gdy w słonkawej ciszy
brzeg płonie jak skóra pachnąca Malvazją
rozognione kamienie u podnóża drzew oliwnych
wzdychają jak nieujarzmione obręcze serca,
kiedy rybacy na morzu przestają tęsknić za morzem
i zmniejszają dystans od tych, którym pozwoliliśmy odejść
za linię horyzontu
skały opowiadają wiele historii,
niektóre złapano w sieci,
inne zebrały się na brzegu jak muszle,
to, co je czuje, to mokry pysk psa
lub szloch, który wysuszył sen.
Moje miasto śpi.
Ból obmywają algi w wachlarzu mistralu.
Na czubku nosa liczę
moje radości
i mewa niesie miłość w dialekcie,
a znak krzyża to talizman na szczęście.
***
Elia della vendemmia settembre 1984 (dedicata)*
Sulla mia terra, semplicemente ciò che sono mi aiuterà a vivere (Pier Vittorio Tondelli)
Era il mese di settembre, torrido e di poche parole,
i grilli a cadenzare il giorno
umido di sudore e di pochi sogni, di una ripetizione dei gesti
che, lenti e misurati, erano gli stessi,
Berlinguer che improvvisamente svaniva dalla televisione
ed io che sognavo la maggiore età
con un libro di Tondelli e un 33 giri sotto braccio
con mio padre, scalzi sulla nostra terra
che ci confermava zolla dopo zolla di essere i suoi figli,
sceglievamo quei grappoli d’uva
che si lasciavano indovinare come amuleti dalle nostre dita,
ognuno fiero nella carne piena e matura
con il sole nel grembo a fare le fusa
e rivelare una piccola promessa che profumava liberamente
della parte buona del mondo
in una riconciliazione con le virgole mai dritte del vivere
ci rendeva felici la cura della storia dei nostri filari
che riposavano nelle culle di legno
ognuno con l’attesa in ascolto dell’orizzonte.
Di là, nella mezzaluna d’ombra, i nonni
ad occhi chiusi e con un ventaglio erano in balia dei ricordi,
sospesi in un passato al presente;
mia madre, in casa, studiava instancabilmente la Bibbia sottovoce
e la sua impronta forgiata dal padrenostro
non lasciava eco.
Era il mese di settembre, torrido e di poche parole,
di struggimenti liquidi per l’incertezza di crescere, di diventare uomo,
mentre l’amore restava una parola d’ape che bruciava
tra una pagina, una sigaretta e un grappolo d’uva ancora.
* Poesia ispirata al film “I giorni della vendemmia” di Marco Righi, 2010
*
Elia ze zbiorów wrześniowych 1984 (dedykowana)*
Na mojej ziemi po prostu to, kim jestem, pomoże mi żyć (Pier Vittorio Tondelli)
Był wrzesień, upalny i raczej cichy,
świerszcze wielbiły ten dzień
tak wilgotny od potu i paru snów z powtarzającymi się gestami,
które były zawsze takie same, powolne i wyważone,
Berlinguer nagle zniknął z telewizji,
a ja marzyłem o dorosłości
z książką Tondelliego i płytą 33 obr/min pod pachą
wraz z ojcem chodziliśmy boso po naszej ziemi,
a gruda po grudzie potwierdzała, że jesteśmy Jej dziećmi,
wybieraliśmy te kiście winogron,
które dały się odkrywać jak amulety naszymi palcami,
dumne z soczystego i dojrzałego ciała
ze słońcem w łonie mruczały
ujawniając obietnicę, która pachniała zwyczajnie
dobrą częścią świata
w pojednaniu z niełatwymi przecinkami życia
dbanie o historię naszych rzędów winorośli sprawiało nam radość,
odpoczywały w drewnianych kołyskach
i w oczekiwaniu wsłuchiwały się w horyzont.
Tam, w cienistym półksiężycu, dziadkowie
z przymkniętymi oczami i z wachlarzami byli zdani na łaskę wspomnień,
zawieszeni między przeszłością a teraźniejszością;
moja mama, szepcząc w domu, niestrudzenie studiowała Biblię
a jej ślad wykuty przez Ojcze nasz
nie pozostawił żadnego echa.
Był wrzesień, upalny i raczej cichy,
pełen płynnych tęsknot za niepewną dorosłością i za staniem się mężczyzną,
podczas gdy miłość pozostała palącym słowem pszczoły
między kartką papieru, papierosem i kolejną kiścią winogron.
* Wiersz inspirowany filmem “Dni winobrania” Marco Righi, 2010
***
Madonne senza bambino dedicata a mia zia (Pirna-Sonnenstein, 1940)*
E ora che sono un soliloquio di sole ossa
che scivola tra le ombre
libero nel pensiero e nella parola
senza un asse e nudo
come nude sono le pareti di questa stanza, e mute
sento la vita prosciugarsi nel costato
dove premono le costellazioni del mio nome
e la sua ultima benedizione
in quel brivido che alita impalpabilmente
lungo la mia croce e si fa carne
in una citazione d’amore e d’addio
sento i miei occhi azzurri di neve scavare gli anni
lentamente ogni anno rivela il suo mistero
con il passo di un gatto
e trasforma questo cerchio di figlie
stanco nelle sue ombre, e incerto
in una danza ai morti
immobile ai nostri piedi un roseto di capelli
si allarga in scarabocchi
indefiniti come indefinite sono queste ore, e sterili
ricordano il gesto del grano
di allungarsi nelle sue sfumature d’estate
per dissetarsi dalle mani del vento prima di essere raccolto.
Siamo rondini morse dal loro stesso girotondo
troppe bocche a protendersi verso il ricordo dei padri
siamo orme immacolate, e mute
troppi sogni che bruciano come brucia l’inverno
siamo la solitudine del nostro cuore a virgola
stretto in uno scialle
piccole Madonne scalze senza bambino.
*La Clinica di Eutanasia Pirna Sonnenstein era uno dei sei centri nazista di sterminio, operativo dal 1940 al 1942. Il Programma Eutanasia (c.d. Aktion T4) prevedeva la uccisione di tutte quelle persone che soffrivano di disturbi psicologici e disabilità intellettuale, di detenuti dei campi di concentramento, di bambini con difficoltà comportamentali e di donne considerate non in linea con la politica della razza ariana a causa di presunte malattie o anomalie genetiche. In particolare, lo scopo dell’Istituto era la eliminazione di vita indegna di vita” (Vernichtung lebensunwerten Lebens) e la uccisione di quelle che i nazisti chiamavano “esistenze a peso morto” (Ballastexistenzen): si trattava di tedeschi che non potevano lavorare nelle fabbriche del Reich e per questa ragione venivano accusati di approfittare del denaro pubblico. Le vittime del Programma Eutanasia venivano prima sterilizzate, poi uccise con il gas e infine cremate.
Si contano almeno 70 mila morti.
*
Madonny bez dzieciątka, dedykowane mojej ciotce (Pirna-Sonnenstein, 1940)*
Teraz, gdy jestem tylko monologiem z kości
prześlizgującym się pomiędzy cieniami
o wolnych myślach i słowach
bez podparcia i obnażonym,
jak gołe i nieme ściany tego pokoju
czuję, że życie ze mnie uchodzi tam,
gdzie tłoczą się konstelacje mojego imienia
i jego ostatnie błogosławieństwo
w dreszczu, który oddycha niewyczuwalnie
wzdłuż mojego krzyża i staje się ciałem
w słowach miłości i pożegnania
czuję, jak moje śnieżnoniebieskie oczy wpatrują się w mijające lata
każdy rok odkrywa swoją tajemnicę
w rytm kroków kota
i przemienia ten krąg córek
zmęczonych cieniami i niepewnością
w taniec dla zmarłych
nieruchomy różany ogród włosów u naszych stóp
rozszerza się w bazgrołach
tak nieokreślonych, jak te niewyraźne i sterylne godziny,
pamiętające gesty zboża,
które wyciągało się w letnich barwach,
by ugasić pragnienie z rąk wiatru, zanim zostanie zebrane.
Jesteśmy jaskółkami uwięzionymi w ich własnym kręgu,
zbyt wiele ust zwraca się ku pamięci ojców
jesteśmy nieskazitelnymi i cichymi krokami
zbyt wieloma snami, które spalają się tak, jak zima
jesteśmy samotnością naszego serca
owiniętego szalem
małymi bosymi Madonnami bez dzieciątka.
*Klinika Eutanazji Pirna Sonnenstein była jednym z sześciu nazistowskich ośrodków zagłady, działających w latach 1940-1942. Program Eutanazji (tzw. Aktion T4) polegał na zabijaniu wszystkich osób cierpiących na zaburzenia psychiczne i niepełnosprawność intelektualną, więźniów obozów koncentracyjnych, obozów dla dzieci z trudnościami w zachowaniu oraz kobiet uznawanych za niezgodne z polityką rasy aryjskiej ze względu na rzekome choroby lub anomalie genetyczne. W szczególności celem Instytutu była eliminacja “niegodnego życia” (Vernichtung lebensunwerten Lebens) i zabijanie tych, których naziści nazywali “istotami zbytecznymi” (Ballastexistenzen): byli to Niemcy, którzy nie mogli pracować w fabrykach Rzeszy i z tego powodu oskarżano ich o niepotrzebne wykorzystywanie publicznych pieniędzy. Ofiary Programu Eutanazji poddano najpierw sterylizacji, następnie uśmiercono gazem, a na koniec poddano kremacji.
Ta praktyka pochłonęła co najmniej 70 tysięcy ofiar.