Barbarzyńca na Rue Descartes
To nie tak być miało; mieliśmy kiedyś, gdy ich diabli wezmą, pojechać do Paryża i pójść Jego śladami. Ulicą Kartezjusza. Tadek wymawiał nazwę tej paryskiej ulicy Kartezjusza pięknie, po francusku: Rue Descartes. Czemu odszedłeś, Tad? Miało być inaczej. Mieliśmy w sobie charyzmę tego miasta. Może, gdybym był tam z Tobą, mielibyśmy inne wspomnienia…
Ulica nie jest wystarczająco długa dla długich rozmyślań nad losem banity, ale można wejść do polskiej restauracji „Cracovia” i zalać robaka, gdy myśl ciąży. Taparyska ulica z polskością nie ma poza tym nic wspólnego. Jednak, skoro tu jesteśmy, możemy odkryć, że resztki po Kartezjuszu leżą w krypcie pobliskiego opactwa „Seint-Gemain-des-Prés” obok krypty z sercem naszego króla Jana Kazimierza, który po abdykacji otrzymał tam posadę opata. Mezalianse to, czy też te mumie w kryptach potrafią bronić swoich tez bez wzajemnej nienawiści? Demokracja pure, czy rebus dla potomnych? Miłosz szedł na pewno tą ulicą wielkiego filozofa, którego przemyślenia inspirowały wielu? Miłoszowi przypomniał się tam grzech zabicia stworzenia, które na jego rodzinnej Litwie otaczane jest szczególnym kultem. To był rok 1980 i poeta nazywa siebie (i nie tylko siebie) „barbarzyńcą”. To retrospekcja. Gdy w roku 1951 uciekł z ambasady PRL, gdzie był przedstawicielem komunistycznego rządu polskiego na Zachodzie, na emigracji zawrzało. Jerzy Giedroyc, redaktor „Kultury” paryskiej i szef Instytutu Literackiego, schronił Miłosza; wobec krytyki konserwatywnej Polonii tłumaczył, że poeta zasługuje na pomoc ze względu na talent. Szef paryskiej „Kultury” tłumaczył, że zaważyły o tym wiersze z wydanego jeszcze w roku 1946 tomu „Ocalenie”, a także bezpośrednie otoczenie poety, do którego zaliczali się Zofia i Zygmunt Hertzowie, malarz i pisarz Józef Czapski i jego siostra Maria, eseista Jerzy Stempowski, polityczny publicysta Juliusz Mieroszewski.
Byli oni zwolennikami zachowania otwartego kontaktu z twórcami i intelektualistami w kraju, którzy uczestniczyli w życiu politycznym i kulturalnym. Miłosz zresztą nie krył swojej lewicowości i wcale nie zamierzał tego czynić. Akceptował nadal swoje poglądy, które doprowadziły go do pracy w przedstawicielstwie komunistycznych władz na Zachodzie, ale nie mógł brać udziału w czynach przez tę władzę popełnianych. Miłosz nie był nigdy członkiem partii komunistycznej. Sam Giedroyc wspomina, że kiedy rozpoczynał swoją działalność we Francji komunistyczne „l’Humanite” zamieściło fotografię domu, w którym mieściło się biuro podległego jeszcze wówczas Andersowi zaznaczając okna, za którymi pracowali „faszyści z Armii Andersa”. Paryż był wtedy bardzo komunizujący; atmosfera wcale nie tak przychylna polskim pozostałościom przedwojennej RP, ale wręcz wroga dla polskiego reżimowego banity.
(…)Czuł się zdrajcą, człowiekiem wyklętym. A jednocześnie wdał się w spór z emigracja, zarzucając jej płytkość umysłową i nacjonalizm. Nie mógł pojechać do Stanów, bo władze amerykańskie odmawiały mu wizy jako byłemu komuniście. (…) Miał poczucie, że wyjazd [z kraju – M. Z.] skazał go na niebyt – przyjaciele i środowisko literackie odwrócili się od niego, nie mógł być drukowany w kraju. Iwaszkiewicz w Paryżu nie chciał mu podać reki. W Paryżu zaczął pisać tak, żeby być zrozumianym na Zachodzie. Powstaje Traktat poetycki i Dolina Iksy, a potem Rodzinna Europa. (…) W jego staraniach o wizę amerykańską nie pomogło nawet poparcie Alberta Einsteina. W końcu udało mu się sprowadzić rodzinę do Francji, ale musiał teraz zarobić pisaniem. Dopiero w 1960 r. wyjeżdżają wszyscy do Stanów, gdzie dostał dobrze płatną posadę na uniwersytecie kalifornijskim. (…)
Andrzej Franaszek: Miłosz. Biografia. „Znak”, 2011.
Wiele trzeba by w tym miejscu napisać, aby przypomnieć jednym, a uświadomić innym klimat polityczny wśród intelektualistów francuskich tego czasu. W tej atmosferze, gdy mówi się o konflikcie Giedroycia z polską emigracją na tle jego stosunku do Miłosza, to też musimy rozdzielić emigrację francuską od angielskiej. A, gdy mamy odwagę mówić o czasem bezpardonowej krytyce jego postaw, musimy dostrzegać go jako wiecznego dysydenta. Był w opozycji do dominujących prądów każdego czasu swojego życia.
A przecież, spacerując po Paryżu łatwo zreflektujemy się, że nasza sympatia dla pojęcia „komunizm” jest stara i autentycznie rodzima. Łatwiej niż na nazwisko Czesława Miłosza trafimy dziś jeszcze w Paryżu na nazwisko polskiego przywódcy „paryskiej komuny”. Dziś wprawdzie, mówiąc o Rewolucji Francuskiej 1871 roku, nie kryjemy dumy z postaci jej polskiego przywódcy, ale krztusimy się słowem „komuna”. W kronikach „Luwru” uhonorowany jest Florentyn Trawinski, który dokonał swego rodzaju sabotażu nie dopuszczając do spalenia „Luwru”, planowanego przez jego towarzyszy. Po upadku Komuny za ten właśnie czyn uniknął wyroku śmierci wydawanego na komunardów. Został powołany na secrétaire au musée du Louvre i pełnił tę funkcję przez 35 lat.
W czasach najnowszych nadano jednemu z placów francuskiej stolicy nazwę „place Henri Krasucki”. Popularny Henri Kras, to działacz komunistycznego ruchu robotniczego we Francji przed wojną i w pierwszych latach po wojnie, dokąd wyemigrował z sanacyjnej polski jako członek KPP. Podczas okupacji zapisał się jako bohaterski uczestnik ruchu oporu w partyzantce komunistycznej. Pochowany jest z honorami na sławnym cmentarzu zasłużonych Cimetičre du Pčre-Lachaise. Polskie leksykony nie wymieniają jego nazwiska wśród pochowanych tam naszych rodaków. (Nie wymieniały też w okresie PRL!) A skoro jesteśmy już na tym cmentarzu, gdzie leży nasz Fryderyk Chopin, to będąc przy tym grobie odwróćmy się za siebie; Euterpe z grobowca Fryderyka pochyla się także nad grobem pary poetów francusko-niemieckich, Claire i Yvana Goll’ów, prześladowanych przez hitlerowców.
Nie dane nam było pogadać jeszcze o tych sprawach, Tadek. Może byś jednak przyjechał do mnie tutaj, choć nigdy nie miałeś ciągotek do tych ludzi za Odrą. Jest zima. Zima, bez śniegu. Byłoby to do pomyślenia w Polsce? Owszem, była tutaj taka prawdziwa śnieżna w roku 1619. Kartezjusz, który podczas „Wojny Trzydziestoletniej” zaciągnął się do wojska bawarskiego księcia Maksymiliana I w drodze z Frankfurtu do Ulmu utknął na kilka tygodni w śniegu. Gościł go jakiś miejscowy chłop w swojej chałupie przez kilka tygodni. Niemcy mówią, że to właśnie tutaj i wtedy rodziła się w jego głowie sławna teza dla dalszych rozmyślań: „cogito ergo sum”. Kartezjusz zaczynał już wątpić w koniec zimy. Wątpił, a więc myślał, a myśląc utwierdzał w sobie wiarę w istnienie. Tak oto wątpiąc, można zasłużyć sobie na kryptę. Stąd do Polski mam prostą, szeroką drogę, nawet w największe zamiecie śnieżne droga w kierunku Ulmu jest odśnieżona, ale w Polsce drogi zaczynają się wikłać i można się zakopać. Nic to nie zmieniło, że wybudowali nowe, prawie takie, jak tutaj. A choć zdawało się, że zostawiliśmy dość czytelnych śladów, czasami trudno je odnaleźć; nawet ślady tych, którzy szli z nami, odbijają nagle. Wikłają się jak ulice Paryża. Sądziłem, że idąc natrafię na Jego ślady. Że gdzieś musi wisieć tablica z napisem: „Instytut Literacki”. A to jednak kawałek od miasta. Nie starczyło czasu, a może nie chciałem. Zawikłane są polskie tropy w historii tego miasta.
Barbarzyńca na Rue Descartes. Nie wiem, czy dziś wymawiam to tak pięknie, jak Ty. Droga Kartezjusza. Descartes Straße. „Rue Descartes”.
A z ciężkich moich grzechów jeden najlepiej pamiętam:
Jak przechodząc raz leśną ścieżką nad potokiem
Zrzuciłem duży kamień na wodnego węża zwiniętego w trawie.
I co mnie w życiu spotkało było słuszną karą,
Która prędzej czy później łamiącego zakaz dosięgnie.
Polak mały
To musiał być 1957, październik. Ach, te polskie październiki. Tadek wrócił z Warszawy. Był tam, aby demonstrować przeciwko zamknięciu „Po prostu”. Co za gówniana sprawa. Młodzi byliśmy. Uważaliśmy siebie za socjalistów! Egzystencjalistów? Czytaliśmy jak otumanieni Sartre’a, Malraux, Camus’a i kłóciliśmy się umacniając w sobie wiarę, że nikt nam gęby zamknąć nie może. To było cholernie modne wtedy. Wierzyliśmy w odnowę, w możliwość „socjalizmu o ludzkiej twarzy”. Jeszcze w marcu przepisywaliśmy dla kolegów na starej maszynie przez kalkę wiersz Herberta2, a teraz biją ludzi na ulicy za to chyba, że zachłysnęli się sekwencją z programu Kołakowskiego: „…ech, co tu dużo mówić! Socjalizm jest to naprawdę dobra rzecz”. Herbert apelował do tych „ze szczytu schodów”, aby zeszli, pogadali i się przyłączyli. No i zeszli. Tłuką nas pałami. Ale o tym kiedy indziej. Tadek przywiózł z Warszawy te dwa eseje wydane w roku 1953 w Paryżu: „Zdobycie władzy” i „Zniewolony umysł”. Tak, z Warszawy przywiózł. Chodził cały w sobie, gdy opowiadał o tym, co się działo w Warszawie. A ja wertowałem te dwie książeczki. Tyle mówiliśmy o tych esejach, wierząc w sacrum tego, co ukazywało się w Paryżu. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek będę trzymał w ręku jakąś książkę z „Instytutu Literackiego”. Tadek pozakładał stronice, na których Miłosz opisywał straszne sceny z Powstania Warszawskiego. Nienawiść ludzi, matek, do powstańców. Nienawiść powstańców z AK do tych z AL. Oskarżenia Rządu Londyńskiego za tragedię. Miłosz przyrównywał ich do Rosjan, którzy czekali za Wisłą na wykrwawienie się powstania.
– Widzisz Krystian! A my mieliśmy go za patriotę. Miłosz to zdrajca. On nie jest Polakiem!
– A ty? Kto ty jesteś?
Tadek odwrócił głowę, sam urodził się w Wilnie i tam uprowadzili Rosjanie jego ojca do Katynia. Potem znów spojrzał na mnie z kwaśnym uśmieszkiem.
– Polak mały.
Nie, nie skończyła się nasza przyjaźń na tym. Ona się pogłębiła. Wiele razy jeszcze tłumaczyliśmy sobie Miłosza. Tadek miał wiele ambitnych marzeń. Nie wierzył już jednak, że uda mu się przebić. Chciał naśladować Hłaskę. Był bokserem. Mieszkał na Stodólnej. Ja w drugim końcu Włocławka, na Wiejskiej, która nazywała się wtedy ulicą Feliksa Dzierżyńskiego. Spotykaliśmy się najczęściej na zapleczu księgarni „Domu Książki” przy ulicy generalissimusa Józefa Stalina, którą prowadził nasz wspólny przyjaciel, Tadek Włodkowski. Przychodziła tam Danka (Maria Danuta Betto), Roland Mielke z Agnieszką, Jeremi Chyżewski ze swoją Barbarą, Bogdan Borowy z Hanią, Zbyszek Majewski i jeszcze kilkoro fascynatów literatury, którym coś tu nie pasowało, których coś niepokoiło. (Hej! Jesteście jeszcze?) Na zapleczu księgarni Tadek Włodkowski miał zawsze kanisterek z siwuchą, odłożone nowości, także te drukowane na powielaczu.3 Nie, Miłosza chyba nie miał. Herberta tak, wtedy jeszcze zaliczaliśmy go do wierzących w reformowalność dyktatury. O Miłoszu mogliśmy sobie tylko pogadać, jak Polak z Polakiem. Mieliśmy o nim różne zdania i bywało ostro. Każdy coś tam wiedział, gdzieś coś czytał, gdzieś coś słyszał.
Łowiliśmy wszelkie okruchy informacji na jego temat od lektury jego przedwojennego „Poematu o czasie zastygłym” (1933) począwszy. Traktowaliśmy go już wtedy jak wieszcza: (…)Patrzę, słucham, przechodzę ulicami / patrzę, słucham, ulicami toczą się ubrane / w narodowe barwy czołgi, / może za kilka lat gaz zielone pola poplami,/ może za kilka lat spłoną miasta od Renu do Wołgi.
(Dziwne to. Stachura, sam zagubiony w falującym wietrze, pomógł potem Tadkowi w stabilizacji.) Gdy w 1974 Herbert odkrył Kartezjusza, spersonifikował sekwencję filozofa dla swojej poezji i wydał „Pana Cogito”, Tadek przysłał mi z Lublina ten zbiór z wypisanym na stronie tytułowej fragmentem z „Przesłania Pana Cogito”: „…pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę / a kornik napisze twój uładzony życiorys / i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy / przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie.”
Sięgnąłem do wiersza Herberta, odnalazłem słowa, które zacytował Tadek, i czytałem dalej:„strzeż się jednak dumy niepotrzebnej / oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz”.
Wtedy zacząłem myśleć o tym, że chyba źle zaszeregowałem Herberta i słowa zacytowane wtedy przez Tadka, bolą do dzisiaj. Nie zawsze byliśmy sprawiedliwi wobec siebie; mea culpa.
Klątwa zranionego węża
Rok 1981. Z prasy niezależnej:„Powstał Społeczny Komitet Powitalny Czesława Miłosza. W jego skład wchodzą…”
Naszej wrodzonej, ludzkiej pysze wystarcza niejednokrotnie jej selektywny stosunek do obrazu objawionego, to znaczy do wydarzenia, które powraca w retrospekcji; pozytywny, jeśli dostrzegamy z miejsca jej wielkość, wtedy skłonni jesteśmy też uznać nasze współuczestnictwo w jej powstaniu, negatywny – jeśli bądź nie jest on nam przychylny, niewygodny, lub nie znajdujemy sposobu na wykazanie naszego udziału w jego powstaniu, (choć bardzo byśmy chcieli!), a wtedy najlepiej uczynić wszystko, aby pomniejszyć jej znaczenie lub wręcz okpić, wytrzeć z pamięci. Bywa, że obrazem tym jest człowiek i jego dzieło.
Bydgoszcz: To musiał być 10 czerwca 1981 roku. Wieczór, mały pokoik w kamienicy nad Brdą, siedziba Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność”. Na stole rozrzucona bibuła i gazety; i tu i tam piszą o Miłoszu. Już piszą. Widać, że mocno ocenzurowane to wszystko, ale musieli napisać, przecież mamy znów laureata Nagrody Nobla. Miłosz wpadł do kotła tamtego czasu jako ogółowi nie znany emigrant z Nagrodą Nobla, a wyskoczył z niego, jak Wania z wrzątku w rosyjskiej bajce, w postaci WIESZCZA. Ciało powróciło wtedy wprawdzie jeszcze do Kaliforni, jego duch pozostał przecież w kraju. No i obiegowe cytaty z jego dzieł. Te też pozostały i korzystaliśmy z nich w naszej pracy redagując poza cenzurą pismo „Wolne Związki” .
Latem Czesław Miłosz przyjechał do Polski, po raz pierwszy po latach wygnania. Wizyta przypominała pielgrzymkę. „Tygodnik Powszechny” pisał – za niemieckim „Die Welt” – o tym, który „żyje i naucza w Ameryce”. „Dobrze, że zjawił się w tych ciężkich czerwcowych dniach, że podniósł w nas – jak przed dwoma laty Papież Jan Paweł II – nadzieję i wolę wytrwania przy prawdzie i ludzkiej godności. Witano Go jak Wieszcza i oczekiwano po jego wizycie tego samego co po wizycie Jana Pawła II: ciągłej obecności wśród wiernych”, pisała Elżbieta Morawiec w „Życiu Literackim” w czerwcu 1981 roku. „Polska jest zdecydowanie w łaskach: po Janie Pawle II Czesław Miłosz – być może na razie mniej znany niż papież, lecz którego Nagroda Nobla wyniosła na pierwsze strony gazet”, pisał „Le Monde” cytowany przez „Tygodnik Powszechny”. „Gdy mamy Wałęsę, Wojtyłę i Miłosza powinniśmy się wyprostować psychicznie”. – Pisał Jan Turnau w „Więzi”.
Już wtedy jednak było dla nas jasne, że Miłosz nie był dla wszystkich czytelny. Na pewno nie jako eseista, a i jako liryk tylko wybiórczo. Wokół nazwiska Miłosza utworzył się nimb. Powtarzane były cytaty z jego eseistyki i z wierszy, często jednak zdeformowane, bo źle zrozumiane. Pojechaliśmy z Kamą na odsłonięcie „pomnika trzech krzyży”. Na pomniku pojawił się wiersz, który Miłosz napisał prawdopodobnie jeszcze na placówce dyplomatycznej PRL-u. Ludzie byli przeświadczeni, że wiersz napisał poeta właśnie jako protest na użycie siły przez władzę w Gdańsku, może w Poznaniu, a może w Radomiu. Nie prostowaliśmy tego. Tak współtworzyliśmy ten nimb. Potrzebny był nam wieszcz! Stefan4 wrócił z powitania Miłosza. Jarek5 dał nam egzemplarze „Zdobycia władzy” i „Zniewolonego umysłu”wydrukowane drobnym drukiem w podziemnym „Wydawnictwie Biblioteki Literackiej” na kradzionym papierze.6 Miłosz ciągle jeszcze tylko w drugim obiegu. Ciągle niedostępny dla ludzi.Patrzę na kolegów, koledzy na mnie. Ile potrzebuję czasu na przeczytanie i zrobienie konspektów? Nie potrzebuję dużo, bo znam. Pisałem akurat konspekty z Polskiego Państwa Podziemnego 1939–1945 Władysława Bartoszewskiego.
Władysław Bartoszewski inaugurował tym wykładem 2 listopada 1979 działalność Towarzystwa Kursów Naukowych. Wykład został wydany drukiem w podziemiu przez Niezależną Oficynę Wydawniczą NOWA Warszawa 1979 i 1980, OW „Solidarność” MKZ – Wrocław 1981, Agencję Informacyjną Solidarności Walczącej – Lublin 1985 i kolportowany dalej przez liczne, nielegalne czasopisma opozycji demokratycznej. Powstanie tego systemu wykładów poza programem narzuconym przez reżim komunistyczny poprzedziły lata nauczania w zakonspirowanych grupach już na początku lat 70-tych w Lublinie i Krakowie, którym towarzyszyły represje, aresztowania i relegowania naukowców z uczelni. Niestety, także kolaboracja.
– Przecież nie przerwę tego z powodu Miłosza! Poza tym, ludzie, przeczytajcie to wpierw sami.
Może ktoś się na mnie obruszył. Nie wiem. Nie wiem też, czy ktoś przeczytał któryś z tych esejów drukowanych drobnym maczkiem na wybrakowanym papierze. Potrzebny był nam wieszcz. Obwieściliśmy przybycie do kraju „człowieka wielkiej mądrości i głębokiego człowieczeństwa”, cytując na wstępie zdanie, które padło na KUL-u przy mianowaniu Miłosza doktorem honoris causa: „jeden z największych wśród twórców współczesnej kultury”. Tytuł raportu o przybyciu oczekiwanego wieszcza, wydrukowany koślawymi czcionkami, brzmiał: „Poeta pamięta”. „Ten wiersz – kończył kolega redakcyjny – znalazł się na Pomniku Poległych Stoczniowców w Gdańsku, pomniku, który od grudnia ubiegłego roku jest pamięcią nas wszystkich”. Stefan w swoim reportażu z powitania Miłosza umieścił w krótkim tekście tyle informacji o patriotycznej postawie wieszcza zesłanego nam przez opatrzność i tak celnie wybrane cytaty z emigracyjnych publikacji wyklętego poety, że byłem zakłopotany moją indolencją w tym temacie. Po uważnym przejrzeniu prozy Miłosza zaczęła jawić mi się seria bryków, kontynuująca te robione z wykładu Władysława Bartoszewskiego. Był to przecież dalszy ciąg tego, co Bartoszewski kończył na roku 1945, a Miłosz zaczynał obrazem zniewolenia Polski przez jej „wyzwolicieli”. I tak też postanowiłem dalej to ciągnąć. Nie zdążyłem. Rano przyszedł jakiś drobny esbek i kazał mi się zbierać. Na biurku towarzysza majora stał kalendarz z datą 13 grudnia 1981. A potem…
*
Nie ma na świecie narodu, który w sprawach kształtu struktur swojego państwa byłby jednomyślny. Ale tylko wśród tych narodów istnieje wzajemne poszanowanie, gdzie istnieje przyzwolenie na niejednomyślność. Mój ojciec chwalił się, że wyzwalał pod wodzą Piłsudskiego zagrabioną ziemię polską, ale nie wyniósł dobrych wspomnień z rozwoju demokracji w rządzonej przez niego wolnej Polsce. Mój teść, działacz witosowski, wiejski nauczyciel i chłop dla którego ziemia nie była tylko metaforą matki, ale kochał ją, jak rodzicielkę, musiał być w latach sanacji w opozycji, podczas okupacji ukrywać się, a po wojnie cierpieć poniżenia. Gdy byliśmy razem w zakonspirowanym pokoiku redakcyjnym nad Brdą, byliśmy jeszcze razem, gdy wychodziliśmy nad brzeg rzeki, chyba tylko jedna łuczniczka znała nasze myśli. Wyczerpanie dawało o sobie znać. Kto dłużej wytrzyma. Nie było wątpliwości, że władza trzyma się ledwie na nogach. Ale nie było pewne, czy padnie, czy w desperacji straci opamiętanie. Zmęczonym i zaczynającym wątpić ludziom opozycji sił dodawała poezja i papież. Gdy opuszczałem Polskę, nic nie było jeszcze pewne, a wszystko możliwe. Gdy po latach wróciłem w biografiach moich kolegów ważniejsze okazały się nagrody za twórczość zaangażowaną w latach siedemdziesiątych od słów zakazanych, pisanych z zaciśniętymi ustami. Nasze teksty są dziś trudne już do odczytania na pożółkłym papierze, a jeszcze trudniejsza do pojęcia staje się czasami ich treść.
Więc, co chciał właściwie powiedzieć poeta w wierszu na pomniku trzech krzyży, że „poeta pamięta”? Którzy byli w komitecie powitalnym, teraz blokowali jego godny pochówek.
Jest nie tak, jak być miało. „Miej, o Panie, zmiłowanie – Już my razem!” Pisał kiedyś inny poeta,6 ale i wtedy było nie tak, jak być miało.
Das Gesicht der Zeit
Gdy wyjeżdża się z kraju i człowiek nie wie, czy jeszcze do niego powróci, to zabiera się ze sobą jedną rzecz, której żaden celnik nie odbierze: obraz zapisany w pamięci. Jest na tym obrazie wszystko, co zakotwiczyło w sercu: jakiś krajobraz, jacyś ludzie, jakieś wydarzenia. Jest w nim ostatnia i wieczna wiara w ujrzenie tego raz jeszcze w rzeczywistości, w spełnionej nadziei. Książki Miłosza, które stoją dziś jeszcze na regale tuż nade mną, wydane były już w Polsce w latach 1981 do 1988 w wydawnictwach oficjalnego obiegu zawierają klauzulę: This copy is to be sold only in Poland and in other COMECON-contries. Sale in other countries incl. Jugoslavien is prohibited and will be prosecuted by law.
Książki te przywiózł mi mój przyjaciel (Antoni Laszuk z Chełmna – jakaż do dla mnie piękna okazja wspomnieć tutaj o tym, Antek!) na ciężarówce pod podwójna podłogą. To najcenniejsze książki, jakie mam. Ale są wciśnięte między nimi te dwie broszurki z roku 1981: „Zdobycie władzy” i „Zniewolony umysł”.
Tymczasem w Niemczech obie te prace, sztandarowe dla zrywu świadomości w Europie za żelazną kurtyną, były znane i komentowane dość szeroko. Ukazały się drukiem i w wydawnictwie ogólnodostępnym, już w roku 1953, a ich tłumaczem był Alfred Loeple. Karl Dedecius przetłumaczył i wydał w tym samym roku 1959 małą antologię „Lektion der Stille” z wierszami Przybosia, Różewicza, Miłosza i Leca. Reich-Ranicki opublikował w roku 1980 esej „Aura Poezji”. Czołowy niemiecki krytyk zastanawiał się nad związkiem decyzji Szwedzkiej Akademii Nauk z aktualną wówczas sytuacją w Polsce: „Czy ma to związek z owymi zdumiewającymi i niepokojącymi, ale też godnymi podziwu wydarzeniami, które od wielu miesięcy mają miejsce w ojczyźnie Miłosza? (…) Z literaturą wszystko to, co ma miejsce między Gdańskiem a Katowicami, nie ma w ogóle nic wspólnego. Czy naprawdę nic? Czy w kraju tym istnieje jednak jakiś tajemniczy związek między poezją a rzeczywistością?”7 „Żywotności i skoncentrowanej na dniu dzisiejszym dykcji młodej polskiej poezji nie sposób ignorować. To prawdziwa niespodzianka dla nas, którzy mamy skłonność wrzucania wszystkich literatur za Żelazną Kurtyna do jednego worka. To, czego w Zonie [w NRD – Ch.M.M.] nikt nie waży się nawet pomyśleć, w Polsce ukazuje się drukiem.“8
Już w roku 1953, a więc natychmiast po wydaniu paryskim, ukazał się w Niemczech w renomowanych wydawnictwach przekłady Alfreda Loeple obydwa eseje Miłosza na język niemiecki w wydawnictwach:Kiepenheuer & WitschiStuttgart Europa-Verlag, ze słowem wstępnym Karla Jaspera. U tłumacza niemieckiego „Zniewolony umysł”nazwany został: „Verführtes Denken”, (po polsku dokładnie: „Uwiedzione myślenie”), a „Zdobycie władzy” – „Das Gesicht der Zeit. Menschen in der Mühle der Zeitgeschichte“,(czyli: „Oblicze czasu. Ludzie w młynie historii czasu”).
Nazwisko Miłosz było więc w Niemczech znane, gdy tam przybyłem i na tej fali działali tam nasi ambasadorzy literaccy, wielu Niemców potrafiło wymienić jego nazwisko obok nazwiska Wojtyły, Wałęsy, czy nawet obok coraz poprawniej wymawianego słowa: „Solidarność”. Każdy, zapytamy o nazwiska literackich laureatów Nagrody Nobla, umieszczał go zaraz przy nazwisku Grassa. Niektórzy kojarzą sobie nazwisko Miłosza nawet z walką polskiej opozycji demokratycznej drugiej połowy dwudziestego wieku.
Tak. I to ważne. Nie zapominajcie jednak, że i dzisiaj w Polsce nie sięga po eseje Miłosza przeciętny obywatel. Po poezje też nie. Nie pytajcie więc o niego pierwszego napotkanego Niemca. Każdy Niemiec, który interesuje się literaturą, ucieszy się, mogąc wam zaimponować znajomością nazwiska i niektórymi tytułami jego utworów, czasami bardzo zmienionymi przez tłumaczy. Lecz, błagam, nie powtarzajcie im za dzisiejszymi poprawiaczami idei miłoszowskiej, że Miłosz, to nie był ten Miłosz, chociaż to był ten Miłosz, ale to wcale nie był nasz Miłosz. To jest już zbyt nasze, polskie, aby was zrozumieli nawet wtedy, gdy macie dobrze opanowany język niemiecki! „Verführtes Denken“ i „Das Gesicht der Zeit. Menschen in der Mühle der Zeitgeschichte“ mówiły Niemcom o ich rodakach za murem berlińskim. Los rozdzielonego murem narodu niemieckiego, był przecież w kategoriach etycznych i moralnych gorszy jeszcze od naszego losu. A jednak żaden z ich pisarzy nie zdobył się na taki krzyk protestu, na pokazanie Niemca o zniewolonym umyśle, na pokazanie wolnej części narodu, innego oblicza tego samego narodu, ale w czasie, który biegł inaczej; człowieka w młynie czasu zniewolenia. Tłumaczenia Alfreda Loeple przenikały więc za mur berliński. To jakby o nich był film. Komentując w roku 1980 przyznanie Nagrody Nobla Czesławowi Miłoszowi, Marcel-Reich Ranicki dostrzegł szerszą aniżeli tylko polską wymowę tego eseju: „(-)…każdemu, kto chciałby zrozumieć, co dzieje się w głowach pisarzy, intelektualistów w NRD, należy koniecznie polecić książkę Miłosza, choć nie ma w niej ani słowa o NRD. (…) „Zainteresowanie wynika w istocie z faktu, że kraj ten (Polska – Ch.M.M.) należy co prawda do świata komunistycznego, jednak udało mu się w obrębie tego obszaru wpływów wywalczyć szczególne miejsce. Oprócz pędu do wiedzy i podejrzliwości wyraźny jest niekiedy przesadny nawet podziw, który przede wszystkim przybliża porównanie polskich stosunków ze stosunkami w innych krajach bloku wschodniego, zwłaszcza w NRD. Ów podziw budzą w szczególności pisarze i artyści, których chętnie widzi się w stereotypowo uproszczonym kostiumie romantycznoheroicznych buntowników przeciwko tyranii. A Niemcy kochają buntowników – oczywiście pod warunkiem, że działają w innym kraju”. 11
Nie zapominajmy tego, gdy słusznie podkreślamy dziś decydujący wpływ polskiej „Rewolucji Solidarnościowej” na obalenie „muru berlińskiego”. Dwadzieścia lat później w Moskwie obradowała międzynarodowa konferencja PEN. Czwartego dnia przemawiał Günter Grass. Mówił o roli pisarza wobec przemocy, jak niegdyś Tomasz Mann w obliczu innego totalitaryzmu. Sięga po przykład… „…tylko nielicznym autorom powiodło się, po obfitych w następstwa chybieniach, znaleźć własny obszar intelektualny. Chcę wymienić jednego z nich, polskiego poetę Czesława Miłosza, który wydaną 1953 książką „Verführtes Denken” wywarł na mnie, wtedy jeszcze młodego, szukającego własnej drogi, znaczący wpływ. (…)”
Dla nas, patrzących dziś z dystansu na protesty, które miały miejsce przy okazji pogrzebu Czesława Miłosza na skałce, wywołanie tego tematu w eseju przez Reicha-Ranickiego i podchwycenie przez media niemieckie, musiało wywołać zakłopotanie.12 Gdy pytają mnie o co chodzi, nie rozumiem; mój język niemiecki jeszcze dziś pozostawia wiele do życzenia, szczególnie w kwestiach mojej ojczyzny. Oni też potrzebowali wieszcza, lecz najpiękniejsza poezja płonęła na stosach w maju 1933 roku. Teraz nam zazdrościli, że mamy „drugi obieg” literatury, a na ich terenie działają ambasadorzy polskiej literatury. Wszystkie najważniejsze utwory były przetłumaczone i wydane przez najbardziej postępowe wydawnictwa niemieckie. Karl Dedecius utworzył „Deutsches Polen Institut“. Dziś dopiero uświadamiam sobie, że mój obraz Miłosza, tego WIELKIEGO, stworzyłem sobie na gruncie źródeł niemieckojęzycznych.
Podkreślając zupełnie inny status poety i odmienne rozumienie przez niego zadań poezji w kulturze polskiej – sięgające jeszcze polskiej tradycji romantycznej – Marcel Reich-Ranicki poprzez sugerowaną współzależność zmian politycznych i oddziaływania poezji, mitologizował Miłosza, kreując jego twórczość poetycką na „poezję walczącą” – za Mickiewiczem powiedzielibyśmy „poezję czynu”.
Prasa literacka z Polski docierała do mnie wybiórczo, według gustów moich przyjaciół. A te różniły się bardzo; mieliśmy już wszak demokrację, już nie było cenzorów, zastąpiła ich przynależność partyjna redaktorów naczelnych i obcinanie dotacji dla niepokornych. Kolega, który w roku 1981 oczekiwał ode mnie konspektów ze „Zniewolonego umysłu”, protestował teraz pod Skałką przeciw jego pochówkowi wśród godnych. I tylko do dziś towarzyszą mi daleko od Polski te dwie konspiracyjne broszurki, numery naszych „Wolnych Związków”, ten papier pożółkły, te litery gęsto i koślawo sadzane jedna przy drugiej. A chociaż obydwa eseje w całości przeczytałem w wydaniu paryskim otrzymanym od Tadka, to nie to paryskie z 1955, ani nie to stuttgarckie z 1953, lecz to „bydgoskie”13 jest do dziś ze mną wszędzie, gdzie ja jestem.
*
Rok 1999. Wydawnictwo „ZNAK” przygotowuje kolejne wydanie dzieł sędziwego poety polskiego. Czesław Miłosz sięga w posłowiu pamięcią do tamtej chwili na Niedźwiedzim Szczycie w pracowni nad Pacyfikiem: „(…) Był to okres, kiedy moje nazwisko jako poety było w Ameryce nieznane i niekiedy przedstawiano mnie jako tłumacza poezji Herberta. (…) Tak więc w latach siedemdziesiątych, kiedy nikt (ani ja) upadku komunizmu nie mógł przewidzieć, zwracałem się ku przyszłości, ta jednak ma to do siebie, że szybko nas dogania i jakiekolwiek przepowiednie są zbędne. Przeniosłem się myślą poza następne sto czy dwieście lat, a tu nie tylko komunistyczny totalizm minął, ale i moja wzmianka o moich prawdopodobnych ustrojach teokratycznych znalazła karykaturalne potwierdzenie w państwach wojującego islamu. Tak czy owak, zaglądanie w przyszłość nie jest istotną treścią książki.”
(Dla ścisłości: chodzi tutaj nie o „Zdobycie władzy”, to komentarz do „Ziemi Ulro”.) Ale to był rok 1999. Polska jest wolna, od kilku lat rząd wybierany jest w systemie demokratycznym i tylko, klątwa skrzywdzonego węża zamyka Miłoszowi usta i poeta odkłada pióro, gdy rzeczywistość wymaga dalszego rozdziału jego eseju o zdobyciu władzy. Czy jest jeszcze komuś potrzebny wieszcz? Późno dostrzegłem tę drugą stronę naszej roboty z lat osiemdziesiątych. A jednak w moich coraz częstszych i dłuższych pobytach w Kraju staję się sentymentalny i wychwytuję echa tamtego czasu, gdy jeszcze nic nie było pewne i wszystko było możliwe. Więc co to jest, co tak boli!? Wszędzie, gdziekolwiek jestem, wschodzi dla mnie słońce i wszędzie zachodzi, a droga stąd do Polski, choćby najbardziej zaśnieżona, jest jedna, prosta. Dopiero w Polsce rozwidla się i kluczy. I tylko wśród wielojęzycznego zgiełku wielkiego niemieckiego miasta otwartego na licznych azylantów wyławiam niewybredne epitety zwaśnionych obozów politycznych wolnej Polski, walczące o moją duszę.
__________________________
Abstrakt dla moich przyjaciół z tamtych lat:
Jest nie tak…
…jest nie tak; na białym sztandarze rozsypane
niegdyś spójnie krwią wypisane litery.
Głosu Boga nie słychać w kakofonii fałszów.
Więdną bukiety poezji pisanej na świadectwo prawdy.
Żywimy się ścierwem tamtych, dawno zapomnianych,
powstałych z ich wielkości i zatraconym z własnej pychy;
z ruin wygrzebujemy ich miraże dopisując im chwałę i czyny.
Jawimy się, by z sybillińskich źródeł czerpać słodkie soki,
płynące z krynicy, której nie ma, lecz chcemy w nią wierzyć
ciągle jeszcze, zanim piasek klepsydry nie zasypie nam mózgów.
Niezgoda dana nam była od Boga, a teraz boi się podać nam ręki,
stworzonym po to zaledwie, by krzyknąć i oddać się wiatrom;
za późno strach nas przenika i chce się nie klękać lecz zakląć…
Niemcy, Frankfurt n.M., grudzień 2021
1 Rozmawiam z moim przyjacielem z młodych lat, Tadeuszem Kwiatkowskim-Cugow. Urodził się w Wilnie w roku 1940. Był synem oficera Wojska Polskiego zamordowanego w Katyniu. Poeta, prozaik, aktor, redaktor lubelskiej „Kameny”. Dzieciństwo i młodość przeżył we Włocławku. Zmarł 6 czerwca 2008 roku w Lublinie.
2 Zbigniew Herbert – Ze szczytu schodów; „Po prostu”, nr 12, (12. marzec 1957). Wiersz był skonfiskowany przez cenzurę, zresztą tak samo, jak wcześniejszy artykuł programowy Leszka Kołakowskiego: Czym jest socjalizm.
3 Trochę inaczej przypomina to sobie Tadeusz w swojej książce Stodólna 40, str. 212. Miałem z nim rozmawiać jeszcze na ten temat, ale… odszedł.
4 Stefan Pastuszewski. (dziś sekretarz miesięcznika literackiego „Akant”, działacz PiS.
5 Jarosław Wenderlich. (dziś w biurze Prezesa Rady Ministrów, aktywista PiS.
6 Inż. Tadeusz Grudzień, wówczas dyrektor do spraw produkcji w Zjednoczeniu Przemysłu Papierniczego w Łodzi, a więc członek partii, polecił dostarczyć papier pod wskazany adres.
6 Zygmunt Krasiński(z Psalmu żalu)
7 „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (10.10.1980)
8 Günther Wirth, „Süddeutscher Rundfunk“ (Monachium). Audycja z 13.04.1959, [w:] Lekcja ciszy w glosach krytyki niemieckiej. W 50-lecie I wydania przełożył i do druku podał Marek Zybura, Gajt, Wrocław 2009, s. 45.
1 1 Marcel Reich-Ranicki, Chętnie chwalona, jednak rzadko czytana. Przedmowa do antologii „Sechzehn polnische Erzähler” [1962], także w: Najpierw żyć, potem igrać, przeł. Elżbieta Herden, Wrocław Ossolineum 2005, s. 13n.
1 2 Mowa o eseju: Wo man Dichter wie Könige bestattet; esej o roli pisarza w Polsce powstał na podstawie dwóch prelekcji wygłoszonych przez Marcela Reicha-Ranickiego w programie Radia Heskiego („Hessische Rundfunk”) 17 i 24 lutego 1959 roku. W druku ukazał się po raz pierwszy w zbiorze Definitionen. Essays zur Literaturpod redakcją Adolfa Frisé; wydanego przez: „Verlag Vittorio Klostermann“, Frankfurt am Main, 1963. Potem wielokrotnie przywoływany przez wielu autorów publikacji na temat literatury polskiej.
1 3 Te „bydgoskie” noszą logo: WYDAWNICTWO BIBLIOTEKI LITERACKIEJ – Warszawa 1981. Czas po ich otrzymaniu biegł szybko, konspiracyjne wydawnictwa były zamykane, a wydawcy internowani. Dziś nie nie jestem już w stanie zidentyfikować tego logo, a bardzo bym chciał.