Był on z zawodu bandytą
„W Sztokholmie w starej, wytwornej kamienicy przy parku Humlegården mieszkali ludzie zamożni, jak na przykład pochodzący z Finlandii Oiva Juntunen. Był on z zawodu bandytą.”
Prawda, że ładnie się zaczyna? Bo to fajna książka jest…
Ten bandyta przy pomocy dwóch innych przestępców, Heikki Sutinena, pseudonim Piącha, i byłego technika ekonomisty Hemmo Siira, dokonał zaboru złota Norweskiego Banku Centralnego. Juntunen obmyślił plan, dwaj pozostali go realizowali. Złota było co nie miara. Warunek był taki, że tamci dają się złapać, idą siedzieć, a po kilku latach, już na wolności dostają swoją część, która zapewnia im dostatek do końca ich dni. Będą się mogli pławic w alkoholu, hazardzie, napawać ciałami pięknych kobiet.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Złoto znalazło się w rękach właściwego człowieka. Ten wiedział, co z nim zrobić. Znaczy ukryć w gnoju. Bo kto będzie szukał złota w gnoju?
I byłoby więcej niż dobrze, gdyby… gdyby nie termin zwolnienia tamtych dwu. Bo po kilku latach nasz bandyta doszedł do wniosku, że ten równy podział… no, niekoniecznie mu się podoba. Z technikiem ekonomistą poradził sobie prosto. Przedterminowe zwolnienie trwało dzień, a później gościnne progi więzienia znów otworzyły przed nim swoje podwoja. Gorzej było z tym drugim. Bo Piącha był mordercą i gotów był twardo walczyć o swoje.
Juntunen uznał, że zanim tamten wyjdzie z pierdla, powinien zniknąć. Znaleźć miejsce, którego nie da się odnaleźć. Ameryka miała swoje uroki, ale… ale niewystarczające. A na pewno, mimo że to duży kraj, nie była pewnym schronieniem.
I znalazł. Przynajmniej tak się zdawało. W Finlandii.
Tu pojawia się inny bohater powieści, major Sulo Armas Remes, „prawdziwy wieprz”, który przede wszystkim lubił się upijać. Major Remes musiał jednak przygotować plany obrony fińskiego terytorium. Jako, że rzecz się dzieje za czasów Układu Warszawskiego, te plany obejmowały komunistów, NATO no i rodzimą armię. W tych planach ktoś miał atakować jednego dna, ktoś inny kolejnego, jak to na ćwiczeniach. Ale major się upił i o jeden dzień wyprzedził plany. Dzielna fińska armia pokonała i jednych i drugich niemal natychmiast.
Tyle, że… Tyle, że w jednym miejscu nie udało się ustawić stanowiska ogniowego, bo jakiś szaleniec postanowił go bronić. Wyjął nawet finkę.
Dalej poszło jak z płatka. Zaintrygowany Remes poznał Juntunena (bo, co oczywiste tym szaleńcem był Juntunen). Major wziął roczny urlop. zamieszkali w leśnej chacie. Zaczęli poszukiwać złota, płukać je w strumieniu. Dziwnym trafem znajdował głównie bandyta. Jakiś czas potem prawda wyszła na jaw. „Prawdziwy wieprz”, za sowite wynagrodzenie został… Nie, nie wspólnikiem, raczej jednak służącym.
Leśna chata szybko zmieniła się w przyzwoitą rezydencją wyposażoną w sprzęt nowej generacji, skuter śnieżny, wannę. Potem pojawia się Naska, najstarsza Skoltka jaką znały władze fińskie. Tyle, że zamiast wolności chciały ją uwięzić w domu opieki. Staruszka wywinęła się z opresji, trochę pobłądziła, koło setki to się może zdarzyć, i trafiła tam, gdzie trafiła, do dwóch naszych ananasów. Mieli z nią sporo kłopotów, nie dała się wywieźć, a kąpiele w wannie polubiła. I ta „ważąca czterdzieści pięć kilogramów baba pod derkami produkowała co najmniej piętnaście, a kto wie, może i dwadzieścia woltów ciepła.” Zaprzyjaźnili się, gotowała im obiady. Poradziła też radosnym chłoptasiom, że powinni zacząć polować na lisy. Remes pozakładał wnyki, w nich umieścił parówki, dodał pisemne ostrzeżenie dla ludzi. Ten opis ma znaczenie…
Był też policjant, który nękał kłusowników. Dał się obłaskawić
A potem jeszcze dwie „zamówione” panienki ze Sztokholmu, które przyjechały w wiadomym celu. I wszystkim było więcej niż dobrze.
A co z Piąchą? Morderca przecież też wyszedł z więzienia. I się wściekł, gdy nie zobaczył swojej części łupu. Wściekł się bardziej niż wścieka się nasz premier. Po nitce do kłębka. Te panienki były wskazówką. Ruszył w podróż do Finlandii i grzał się myślą słodkiej zemsty. Tyle, że zamiast Juntunena pierwszy kontakt złapał z Remesem. Ten mu przyłożył tak, że nie bardzo wiedział, gdzie się znajduje. Gdy się ocknął… był w więziennej celi. Tak, tak, w tej leśnej chacie była też więzienna cela. Negocjacje weszły w wyższe stadium po kilku dniach bez jedzenia. Ilość złota dla mordercy się zmniejszyła, ale wciąż miał szansę godnego życia.
Los chciał inaczej. Najwyraźniej Suitinen najpierw działał, potem czytał.
Była jeszcze Pięćsetka, która w trakcie dziania się tej historii z małego kosmatego szczeniaka przerodziła się już niemal w dorosłą liszkę. I niemieccy turyści, których interesowały wyschnięte parówki.
Czytajcie „,Las powieszonych lisów” będziecie się śmiać, to pewne!
Ale jest też, piszę to zupełnie poważnie, w tej powieści informacja, która rodzimych obrońców zwierząt musi wprawić w osłupienie. Nie tylko ich zresztą. Wiecie ile w Finlandii corocznie zabijają łosi? Nie wiecie! Wtedy sześćdziesiąt tysięcy. Dzisiaj – sprawdziłem – czterdzieści tysięcy. Niewiarygodne!
Arto Paasilinna – Las powieszonych lisów, przekład Karolina Wojciechowska, Książkowe Klimaty, Wrocław 2024, str. 312.