Michał Piętniewicz – Proces i kara. Kilka zdań o filmie „Do granic”

0
65
Maria Wollenberg-Kluza


Wczoraj (środa), byłem z kolegami na filmie pt. “Do granic”. Zmęczony wcześniejszą, długą wyprawą rowerową z Agnieszką (Agnes), przysypiałem na niektórych fragmentach filmu (notabene, po seansie spałem jak zabity), ale nie na tyle, by nie ogarnąć pewnej całości i z tejże całości niektóre elementy wydobyć, czym chcę się pokrótce podzielić. Otóż, nie streszczając fabuły filmu, nadmieniając jedynie, że jest to film bardzo mocno steatralizowany i w zasadzie mógłby być spektaklem, dodam jedynie, że cała akcja dzieje się na lotnisku, na którym dwójka hiszpańskich imigrantów, chce dostać się do Stanów Zjednoczonych. Cała akcja filmu polega na wielogodzinnym przesłuchaniu rzeczonej pary, której kontekstem literackim mógłby być “Proces” Franza Kafki. Oto w ich relacji nagle pojawiają się bruzdy, załamania, zabrudzenia, matactwa, kłamstwa i oszustwa – idące, co ważne, jedynie z męskiej strony przedstawiciela omawianego związku, gdy kobieta raczej jawi się jako wrażliwa, uczciwa, krystalicznie wręcz czysta, której intencje są transparentne. To mężczyzna jest cwaniakiem, oszustem, kłamcą, manipulatorem, żerującym na niewieściej słabości i chęci pomocy. Agenci na lotniku, wykonując swoją pracę, przypominają jako żywych urzędników Sokratejskich, którzy metodą położniczą (maieutyczną), próbują wydobyć z tej relacji to, co ją naprawdę oświetla, a niestety oświetla ją najmocniej nie prawda, ale kłamstwo. Kłamstwo owo jednak nie przeszkadza, co pozwala wydobyć się prawdzie, której ekwiwalentem jest zaskakujące zakończenie filmu. Interpretuję je w sposób uproszczony i jednoznaczny: otóż gra, w której brała udział para bohaterów była nie na serio, choć urzędnicy miny mieli śmiertelne poważne a sposób wykonywania przez nich obowiązków nie był zbyt sympatyczny, co oczywiście jest eufemizmem. Ale ta mina śmiertelnie serio była chyba tylko po to, by wszystko skwitować żartobliwym gestem, który nie tylko, potocznie mówiąc, “robi sobie jaja” z owej pary, ale również widza, chciwie jak gdyby wyczekującego nadejścia sprawiedliwości i słusznego wyroku. 
I tak jak w “Procesie” Kafki, nie wiemy tak naprawdę niczego o winie. Czy była wina w ogóle? A jeśli tak to po której ze stron? I czy w ogóle coś takiego jak wina istnieje? A może nie. Może nie ma żadnej winy, a jest jedynie, przepraszam, wino, które pić będą wszyscy “złoczyńcy”, kiedy to i owo zostanie im przebaczone. Polecam gorąco ten filozoficzny moralitet z Kafkowskim przesłaniem koneserom X muzy spod znaku Kieślowskiego i Zanussiego. 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko