Tomasz Miłkowski – Lista naszych strachów

0
34

Drugi tydzień 44. Warszawskich Spotkań Teatralnych okazał się listą polskich strachów – pisze Tomasz Miłkowski:

Spektakle z Łodzi, Kielc/Krakowa, Gdańska, Szczecina i Bydgoszczy, jeden po drugim odsłaniały miejsca bolące, niezabliźnione, budzące lęk. Wielu z nas nie wie, jak reagować na „odmieńców”, jak pomoc chorym, umierającym w straszliwych cierpieniach, jak wybić się ponad przeciętność bez względu na to, czy ktoś widzi w nas grubych albo głupich, jak skutecznie obronić utracone prawa kobiet, jak uchronić się przed władzą niebezpiecznych tumanów. Zapewne nie są to nowe lęki, nigdy niestawiane pytania, teraz dopiero odkryte. Ważne, że są z odwagą zadawane, nawet jeśli nadzieja na odpowiedź, namysł, refleksję może być zawodna. Pewnie od tego (także) jest teatr.

Zaczęło się od Dobrze ułożonego młodzieńca Jolanty Janiczak  w reżyserii Wiktora Rubin, spektaklu Teatru Nowego w Łodzi [na zdj. – mat. Teatru], kontynuującego teatr wrażliwości społecznej Kazimierza Dejmka. Od niepokojącego pytania o płeć i prawa do jej wyboru – problemu nieraz wyszydzanego przez czołowych polskich polityków. To bodaj najlepszy scenariusz cenionej autorki dramatycznej, która nie po raz pierwszy nawiązuje do autentycznej historii. Tym razem w centrum jej opowieści znajduje się osoba walcząca o uznanie swojej wewnętrznej płci. O jej bohaterze, Eugeniuszu Steinbarcie pisano jako „kobiecie wyglądającej dokładnie jak mężczyzna”. Dzięki fałszywym dokumentom miał za sobą nawet ślub kościelny, wychowywał z żoną dziecko, ale został „zdemaskowany” przez policję i uwięziony. Ten niełatwy temat poprowadzony został z taktem i znajomością niełatwej drogi tranzycji. Zaowocował spektaklem, w którym widz solidaryzuje się z bohaterem, czując przypływ dobrej energii. Niemały w tym sukcesie udział Edmunda Krempińskiego, wykonawcy tchnącej autentyzmem roli tytułowej.

Temperaturę lęków podniósł następny spektakl, Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję Mateusza Pakuły w reżyserii autora, koprodukcja  nowohuckiej Łaźni Nowej i Teatru Żeromskiego w Kielcach, spektakl piekielnie odważny i ważny – już na krakowskiej premierze (20 stycznia 2023) przyjęty z wielkim wzruszeniem burzą oklasków jak przystało na opowieść o umieraniu ojca, o odchodzeniu pełnym doznawanego bólu fizycznego, cierpień i bezradności najbliższych.

Scenariusz opiera się na przejmującej powieści Mateusza Pakuły, ale spektakl różni się od powieści nieoczekiwanym akcentem komediowym, niemal slapstickowym. Szymon Mysłakowski, występujący w epizodach kilkunastu pobocznych postaci obojga płci, niemal jak w paradach z komedii dell’arte, wprowadza do spektaklu – w swym nurcie podstawowym pełnym powagi i pasji walki o godne umieranie – element swoistej „dywersji”, osłabienia efektu przerażenia, jaki wzbudza ta opowieść. Może nawet wydawać się, że to niestosowne – takie właśnie połączenie radykalnie odmiennych stanów: obezwładniającego cierpienia i odrywającego od niego rozluźnienia – wesołości, ironii, złośliwej obserwacji. Jak to w życiu. Jednak decyzja Mateusza Pakuły o tym niełatwym, a nawet ryzykownym związku tragedii i farsy okazała się artystycznie i psychologicznie trafna.

W pewnym sensie przeciwieństwem spektaklu Pakuły – niezwykle starannego pod względem oprawy scenograficznej i muzycznej, o wysokiej klasie aktorskiego wykonania była prezentacja niemal anarchicznego stand-upu Very Funny. To opowieść o dwóch dziewczynach związanych na śmierć i życie z teatrem, które szukają swego miejsca, usiłują się przebić i wciąż trafiają na nieprzezwyciężalne przeszkody. Same, prezentujące się jako duet Gruba i Głupia – Patrycja Kowańska i Dominika Knapik podejmują ryzykowną grę z konwencjami teatralnymi i sposobem istnienia na scenie, nawiązując do malarstwa Boscha i walcząc z własnymi ograniczeniami fizycznymi i psychicznymi. Jak dalece można się posunąć – pytają performerki, dając w zakończeniu swego nietypowego spektaklu całą serię parodystycznych nawiązań do obrazów Boscha, a na koniec kolekcję kobiecych aktów budzących skojarzenia z historią malarstwa. Mimo nie zawsze wycyzelowanej formy (m.in. wątpliwej jakości improwizowane dialogi o sztuce) udało się im przekonać widownię, która najpierw z rozbawieniem witała ich popisy, aby pod koniec w napięciu i ciszy śledzić ich zmagania z własną cielesnością.

Opowieści babć szeptane córkom przez matki to dramatyczny komentarz do utraconych praw przez kobiety po obradach Okrągłego Stołu, mebla, o którym przypomniano sobie niedawno z okazji 35 rocznicy wyborów 4 czerwca 1989 roku. Spektakl szczecińskiego Teatru Współczesnego autorstwa rumuńskiej reżyserki Gianiny Cărbunariu początkowo odnosi się od rumuńskich realiów z czasów dyktatury Ceauşescu – nawet do pewnego stopnia wydaje się to irytujące, w widzu rodzi się podejrzenie, że zamiast komentować czy opowiadać o współczesnej walce polskich kobiet o ich prawa do dysponowania własnym ciałem, autorka ucieka do przebrzmiałych historii z dziejów dość odległej od naszych doświadczeń Rumunii.

Okazuje się jednak, że to celowy zabieg, bo niebawem wychodzi na jaw, że pronatalna polityka rumuńskiego dyktatora, jego antyaborcyjne obsesje i wprowadzane w czyn drakońskie prawo to poniekąd wzorzec (choć nieprzywoływany) dla autorów polskich przepisów, kształtowanych na wzór i podobieństwo pomysłów geniusza Karpat. Bodaj po raz pierwszy pada ze sceny tak jednoznacznie wyrażony zarzut, że w obradach Okrągłego Stołu zabrakło kobiet, że rozstrzygnięcia zapadały pod dyktando oczekiwań polskiego episkopatu, przynajmniej w kwestii ochrony tzw. życia poczętego, a kobietom zabrano wolność zdobytą w czasach PRL-u. Słowem, że przy okazji walki z wypaczeniami epoki minionej cofnięto zegar historii o dobre pół wieku, i całkowicie zlekceważono protesty organizacji feministycznych.

Niedawno świętowaliśmy sukces musicalu 1989, koprodukcji Teatru Słowackiego i Festiwalu Szekspirowskiego, w którym ani słowa o tych problemach wywołanych – jak powiadał o urzędnikach pana boga Boy – przez „naszych okupantów”. Musical zresztą powstał z inną intencją – tworzenia pozytywnego mitu. Jeśli 1989 to awers, to Opowieści babć można by uznać za rewers tego samego medalu. Nie po raz pierwszy okazuje się, że nie ma sytuacji ani spraw o jednoznacznej barwie. I że niekoniecznie każda zmiana niesie postęp – tak czy owak nie w tej sprawie.

Epilog do tego katalogu dodał wieńczący WST spektakl Teatru Polskiego z Bydgoszczy – Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceauşescu Julii Holewińskiej, odsłaniający upadek reżimu. Można było w nim usłyszeć absurdalne, ale przecież z uporem realizowane postanowienia oderwanego od rzeczywistości dyktatora i jego małżonki, która zresztą w przedstawieniu urasta do figury nienasyconej prowincjonalnej Lady Makbet, manipulującej swoim mężem (mocna rola Małgorzaty Witkowskiej). To ona, uznawana za wielki autorytet naukowy, choć zaledwie po kilku klasach szkoły podstawowej, przesądna i arogancka, wyznaczała standardy etyczne, kształtowała politykę zdrowotną i wytyczała plany rozwojowe. Wysłuchując jej tyrad czy komentarzy aż trudno uwierzyć, że tak było. Oczywiście, to scenariusz, wspierający się wiedzą zawartą  w dokumentach epoki, ale przede wszystkim spektakl, który staje się metaforą-przestrogą przed wielkim zagubieniem, jakie może przydarzyć się społeczeństwu, kiedy nie kontroluje (albo nie może kontrolować) swoich polityków. Tak więc ten spektakl pełen scen napawających trwogą to w gruncie rzeczy wprowadzenie na scenę podstawowego pytania dla każdej zbiorowości: jak dysponować swoimi środkami i siłami, aby nie popaść w niewolę obłąkańczych idei pozbawionych etycznej wrażliwości władców. Wojciech Faruga (reżyser) i Julia Holewińska stawiają więc pytanie o przyszłość, choć opowiadają o epoce już (czy aby na pewno?) zamkniętej.

Lista naszych strachów to ważny katalog lęków, z którymi się zmagamy. W teatrze czy w literaturze liczą się jednak nie tylko dręczące pytania, ale i sposób, w jaki się je zadaje. Spektakle tego „tygodnia pytań” znacznie różniły się od siebie pod względem artystycznym, czasem zatrącając o amatorskie przedstawienia, a czasem o dość przeciętną publicystkę.

To może także rodzaj przestrogi przed pochopnym podejmowaniem tematów gorących, ale niedopracowanych od strony formy. Spektaklem, który wydaje się idealnym wzorem scalenia treści i formy, którego jakość artystyczna  podnosi znaczenie postawionych pytań i diagnoz jest przedstawienie Mateusza Pakuły, wielokrotnie doceniane i nagradzane. Jego siła wyrazu, czystość intencji i wymowa wzmacniają się wzajemnie.

Prawda tej opowieści o umieraniu ojca na raka trzustki wydawała się nieprzekładalna na język teatru. A jednak powstał spektakl porażający swoją szczerością, piekielnie odważny i ważny. Budzi to szacunek dla zespołu za podjęcie trudnego tematu bez klajstrowania rzeczywistości i maskowania paskudnej obojętności Kościoła i systemu opieki zdrowotnej na ludzkie cierpienie. Budzi też nadzieję, że nawet najtrudniejsze tematy odnajdą dla siebie miejsce w teatrze i w sercach widzów, pod warunkiem, że uda się nadać im oryginalny, nośny, a wypadku tego spektaklu nawet porywający kształt artystyczny.

Tomasz Miłkowski

PS. O pierwszym tygodniu WST nie piszę, bo go nie widziałem – uczestniczyłem wówczas w Kongresie Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych w Brnie.

Reklama

LEAVE A REPLY

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko