Jak tu się wchodzi, to jak do raju
Marzenie. To słowo pewnie będzie się cisnąć na usta każdego „pożeracza” książek. Bo czyż nie jest marzeniem książkowych „wariatów” mieć do nich nieograniczony dostęp? Stały, o każdej porze dnia i nocy. Do tych tysięcy przeczytanych i nieprzeczytanych tomów.
Stanisław Karolewski bez wątpienia jest takim „wariatem”. Osiemnaście lat temu zaryzykował, otworzył we Wrocławiu antykwariat „Szarlatan”. Ma tam nie tylko książki, także porcelanę, meble, winylowe płyty, drewniane sowy, stare przedmioty. Tysiące.
Pytanie podstawowe: czy miłość do staroci może stać ponad ich wartość handlową? Nie wierzę za grosz autorowi „Sekretów antykwariusza”. Może! Jestem pewien, że są przedmioty, których Karolewski by się nie pozbył za żadną cenę. No dobra, nie ma żadnego „za żadną cenę”.
Więc? Co jest podstawą, przecież to nie sklep z mydłem i powidłem, w antykwariacie. Pewnie są dwie szkoły, obie tak samo prawdziwe. Pierwsza: duży obrót albo druga: mały ale za wysokie kwoty. Pisze Karolewski na przedostatniej stronie: „Praca antykwariusza jest ciężka i często niewdzięczna. Niejeden antykwariusz przez lata balansuje na wąskiej krawędzi ubóstwa, przechylając się niebezpiecznie raz za razem w stronę otchłani bankructwa”. Co wiec decyduje o sukcesie albo jego braku? Mam wrażenie, niech to zabrzmi brutalnie, ale dobra wycena nabywanych przedmiotów. Tak, ten motyw często jest poruszany w książce. „Napiszę jeszcze dosadniej, przepis na sukces to: trzeba wiedzieć, co, komu i za ile sprzedać. A potem zrobić to. I tak milion razy. I tylko pierwsza część tego równania, czyli „co”, odnosi się do wiedzy i miłości. Pozostałych trzeba się nauczyć., zwłaszcza ostatniej – „zrobić to”.”
Ale przecież są tysiące innych, może mnie ważnych, ale istotnych uwarunkowań.. Na przykład? Relacje z kolekcjonerami, kajecik z ich numerami telefonów, obustronne zaufanie, które buduje się kolejnymi transakcjami.
Dalej? Spokój. Cierpliwość.
A właśnie: cierpliwość. Ta świetnie, dowcipnie napisana książka, pokazuje, że bez niej ani rusz. Dziesiątki przykładów, że warto z potencjalnym klientem posuwać się krok po kroku. Nie, nie zawsze te relacje zakończą się umową. Ale za rok, może dwa, klient wróci.
Co w tych zapiskach fascynuje? Poszukiwanie świętego Graala. Tak, tak, dziesiątki, setki sprzedawców obiecują cuda, coś wyjątkowego, jedynego w swoim rodzaju. W 99 na 100 przypadków zamiast psałterza z XVII wieku antykwariusz dostanie Harlequina wydanego ćwierć wieku temu. Ale ten jeden raz, nadzieja na złoty strzał, czyni z antykwariusza narkomana na głodzie. Będzie szukał: w piwnicy, na poddaszu, w brudzie, kurzu, w innym mieście i wreszcie… Tak, czasami się uda.
Karolewski nie jest handlarzem starzyzną. Bo przecież taki nie pamięta każdego klienta, każdego sprzedanego przedmiotu. A on pamięta! Kojarzy twarz z artefaktem. Niebywałe! Profesjonalizm? Fotograficzna pamięć?
Co jeszcze? Setki, tysiące osób. Pisarze, filmowcy, kolekcjonerzy, bibliofile, amatorzy „przeceny”. Rozmowy. One zawsze są ważne, czasami traci na tym rodzina. Czasu nie da się rozciągnąć.
W tym fachu łatwo o nerwy. Wzywają cię, ponaglają, obiecują złote góry, a na koniec okazuje się, że posiadacz „skarbów” chciał jedynie ich wyceny i najchętniej doprowadziłby do licytacji kilku antykwariuszy.
Nerwy to za dużo towaru, dla którego nie ma już miejsca. Więc czasami robisz coś, czego nie powinieneś. Wyprzedajesz. Zbyt tanio!
Innego rodzaju nerwy. Aukcje. Dziesiątki godzin pracy przy opisach, zdjęciach i niepewność czy ktokolwiek będzie zainteresowany. Głęboki oddech, gdy „poszło”.
Czas! On jest wartością. Każdy powinien sobie to uświadamiać. Wliczony w cenę książki, mebla, antyku. Rzadko kto o tym pamięta! I o marudnych klientach. Zabiorą go w nadmiarze. Nie kupią nic albo za grosze. Gorzej, gdy 10 złotych okazuje się zawyżoną dla nich ceną. Ale przecież kto inny zrównoważy: „Jak tu się wchodzi, to jak do raju.”
„- Dzień dobry, taka książka do produkcji wina bardziej.”
Komputer w głowie. Albo jedno słowo w tytule. I jeszcze pomylone. Moja mama mawiała: „bądź mądry i pisz wiersze”. Czasami uda się odnaleźć zagubiony wers.
Czyta się tę książkę, nie, to złe słowo, pochłania. Mnie 255 stron wyrwało z kalendarza półtora dnia (szczęśliwie głównie w podróży na wieczór autorski). Ale przecież sięgną po nią pasjonaci (to ten target). Ilu z nas, czytelników „Sekretów antykwariusza”, zdecyduje się konkurować z Karolewskim? Pewnie nikt. Do tego trzeba twardej ręki, umiejętności odrzucania, panowania nad namiętnościami. Trudna sztuka…
Stanisław Karolewski vel Szarlatan – Sekrety antykwariusza. Czy w raju pachnie kurzem, Biblioteka Słów, Warszawa 2024, str. 255.