Niespiesznie
Słowo jak pociągnięcie pędzlem po gładkiej fakturze. Farba nakładana szpachelką, odkrajana nożem, czasem wygładzana kciukiem zmoczonym śliną.
Olga Wójcik połączyła, zgoła nieprzypadkowo, esej z poezją, esej z odsłonami piękna, z barwą, kolorem, widzeniem.
To nie jest książka, która znajdzie tysiące odbiorców. Trudna? Nie ta kategoria. Przede wszystkim dlatego, że większość z nas nie ma rozwiniętego, tak jak mają malarze, zmysłu dostrzegania odcieni, przeżywania ich, odkrywania. W tych esejach nie ma ułańskich szarż – słowa, które mi się same narzucały przy lekturze, to spokój, cisza, jakieś głębokie wewnętrzne przeżycie. Tak, jak u jej mistrzów, tych których na swej drodze spotyka, nie w sensie dosłownym – w ich wierszach, tekstach, rytmach pracy: Mikołaj Rerich, Józef Czapski, Nicolas de Staël, Mark Rothko, Zbigniew Herbert. Do których nawiązuje lecz przecież ich nie kopiuje, nie naśladuje.
Dziwna to książka, w której czytelnik odnajdzie róże. Róże pory deszczowej, gorącą różę, białą różę, będzie rosa mystica i ta nie w pełni rozkwitła. Z kłującą łodygą.
Moje serce jest jednak jak róża
Coś kłuje w nim i nie daje zapomnieć
To „coś” zmusza do bliskości, do obserwacji, dotyku, do emocji i portretu róży.
Potem znajdzie dom, „nasz dom”. Ten wyróżnik „nasz” jest istotny. „Nasz” choć to dom przeniesiony. Dom, w którym ktoś mieszkał, którego emocje, słowa były utrwalone. Nie, Wójcik o tym nie pisze. To dom przeniesiony – rozebrany w innej rzeczywistości, załadowany, legary, deska po desce, belka po belce, złożony, dom, który został oheblowany, z którego usunięto spróchniałe cząstki. To rodzice, których zapewne był ten dom marzeniem, to przestrzeń wokół niego, źródło, wywiercona studnia, „Tata w kobaltowym swetrze, ja z włosami przetłuszczonymi.”
Dom to zapachy. Zwłaszcza taki. Zapach żywicy, to przeżycie pierwszego, ale i kolejnych, deszczy, burz, tych drobin wody ściekających, uderzających w blachę dachu, to odgłosy komarów, szerszeni, ptaków. Kota zimą…
Kot rozbłyska bielą
oślepiającą
na pniu siedzi
nie siedzi
To śnieg się skrzy
w słońcu
Dom został złożony w 1998 roku. Ma 26 lat, dostał drugie życie.
Tam, gdzie stanął, ten teren, miał swoje własne, nieuporządkowane życie. Rośliny, drzewa, osika, brzozy, dęby, orzech. Olga Wójcik ze sztalugą. Lubi je malować, wchodzi w intymną relację, zapomnienie, oderwanie od tego co dalej, od czasu.. Utrwala to co widzi, ale przecież najważniejsze jest oko. Odcień, odnalezienie go. Cyzelowanie barw. To przecież też słuch. „O drzewach można pisać w nieskończoność: o ich skrzypieniu, dziuplach, słojach i żywicach, pniach ze znakami pioruna.”
Prowadzi nas autorka „Odsłony piękna” do kapliczki, do wypełnionego sprzętami wnętrza, do kamer, które, niespodziewanie, po wybuchu wojny za naszą wschodnią granicą, wypełniły dom. Ale wszędzie będzie, jak brat bliźniak, maszerowało za nią światło „Ono to, wnikając przez szpary zabitego dechami okna, dawało niezapomniane zjawisko jasności rozpraszających się wśród kurzu i ciemności strychu […] A nad planem zdjęciowym krążyły szare chmury.” Były jeszcze sprzęty, stare wiadro, rdza, kolor podłogi, strużyna drewna…
Olga Wójcik zachwyciła się drzeworytami Hokusaia. Góry. Polskie. Szrenica, przecież nie najwyższy z polskich szczytów, którą nazwała „naszą Fudżi”. Patrzyła na nią z hotelowych okien. Oswajała się. Ona z nią, górą, a może odwrotnie. Może to górą pozwalała na siebie patrzeć. W odcieniach, w porach dnia, w pogodzie, słońcu, mgłach. Ostatniego dnia weszła na szczyt. Zrozumiała, że to góra patrzy na nią. Pisała wiersze o Szrenicy: „Widok góry w blasku”, „Groza góry”, „Ciemność góry”. To bliskie mi obrazy. W górach spędziłem sporo czasu. Patrzyłem. Zdawało mi się, że widzę… Te obrazy odpływają. Czasami wraca szczegół…
Malarka, która obcuje z mistrzami: Cranach Starszy, mój ukochany El Greco, van Gogh. „Gdy obcuję z najwyższym pięknem uczynionym ręką człowieka, gdy patrzę na obraz – mam wrażenie, że stoję na jednej nodze i wstrzymuję oddech.”
Wrażliwość. Spokój, cisza… Dodałbym: niespiesznie. Wędrujemy z wyobraźnią autorki, z jej przestrzenią, z kolorem, oddechem, poetycką frazą.
Cieszę się tą książką. Po ludzku, bez zazdrości, że to cudze dzieło, ale z pewnym rodzajem fascynacji. Bo to inne spojrzenie, inny filtr niż mój. Filtr, który poszerza widzenie, ukazuje inny obraz, inspiruje wyobraźnię.
Olga Wójcik – Odsłony piękna. O różach, domu i podróżach, Oficyna Wydawnicza imienia Wacława Skwarczyńskiego, Warszawa 2024, str. 107.