Pejzaż z Chełmońskiego
Kraczące stado wron oblega zaśnieżone pole
Ich krakanie odbite od ściany pobliskiego lasu
Płoszy gromadę saren – dezorientacja
Siedzę z lornetką na pieńku skryty za krzakiem jałowca
Być może przy biurku pisząc wiersz
Nie ma to żadnego znaczenia
choć słowa odbijane od ściany sosen
wracają echem
Sarny przebiegają obok kryjąc się w lesie
Jakby tam w głębi nie było zła
jego powszechności
Zdarzeń odleglejszych od naszych pragnień potrzeb
I nadziei
Drobinami opada śnieg z gałęzi potrącanych przez biegnące sarny
Obraz natęża się kolorami
Wiecznie milczący od lat w tych samych ramach
I we mnie
Jego dotyk smak nie wypalają się nie obojętnieją
Zdziwienie które mnie dotyka unosi się wyżej i wyżej
Dobiega do stada wron
Cały pejzaż zapada się w siebie
Przerażone sarny zatrzymują się
Stado wron milknie oszołomione ilością światła
Nie do zaakceptowania
Lornetka wypada mi z rąk
Wycieram ją starannie zaśnieżonym rękawem
Nie potrafiąc zrozumieć dokąd mogę jeszcze dziś pójść
W ten wczesny poranek
pełen zdziwień snu i radosnego dziękczynienia