Janusz M. Paluch – A uszy miał ogromne muskularne…*

0
36

Co zrobić, gdy nieprawdopodobne staje się faktem? Jerzy Urban, wzbudzający właściwie tylko negatywne – przynajmniej w moim toczeniu – emocje w społeczeństwie polskim, zmarł niedawno, bo dwa lata temu, a już doczekał się biografii „Urban. Biografia”, której autorami są Dorota Karaś i Marek Sterlingow. Jakby tego było mało – przemówił do nas ze sceny krakowskiego Teatru Łaźnia Nowa, oczywiście szokując widzów słowami, zachowaniem, ekstrawagancją. Kiedyś powiedział o sobie, że zawsze mówił „wprost, a nie liturgicznym językiem socjalizmu”. Wszak liczy się tylko rozpoznawalność! W taki sposób pokazany jest przez Piotra Rowickiego, autora scenariusza, w spektaklu „Urban. Idę po was” w reżyserii Bartosza Szydłowskiego.

Teksty Jerzego Urbana czytałem od wczesnej młodości, choćby jako Kibica w zapomnianym już tygodniku „Kulisy”. Potem w tygodniku „Polityka” kierowanym przez Mieczysława Rakowskiego, teksty w tamtych czasach zawsze ważne i często wizjonerskie, wzbudzające polemiki, a po stanie wojennym w tygodniku kierowanym przez Kazimierza Koźniewskiego „Tu i Teraz”, gdzie pisał pod pseudonimem Jan Rem. Gdy w 1981 roku został rzecznikiem prasowym rządu, zogniskował na sobie całą nienawiść społeczeństwa mającego dość komuny, stanu wojennego, kłamstwa i szalbierstwa socjalistycznej władzy. Jego znienawidzone konferencje prasowe stały się jak „czarne msze”… Odnosiło się jednak wrażenie, że wszyscy czekają na to co powie Urban, by potem lżąc go, rozszarpywać jego słowa jak padlinę! Można go było nie oglądać, ale magnetyzm znienawidzonego Urbana był mocniejszy. Podobna sytuacja była z założonym przez Urbana tygodnikiem „Nie”, od pierwszego numeru szokującego i znienawidzonego, na łamach którego obrażał, ośmieszał każdego, kleru nie oszczędzając. Nikt wśród moich znajomych nie przyznawał się do czytania tego – znienawidzonego podobno – tygodnika, ale wszyscy wiedzieli o czym tam jest napisane, bulwersowali się i wściekali. Często był problem, by „Nie” kupić, bo znikał szybko z kiosków. I rosły nakłady sięgające kilkuset tysięcy egzemplarzy! I chyba niewiele się zmieniło w podejściu do Urbana. Gdy pojawiła się informacja o spektaklu, pojawiły się też głosy sprzeciwu, uważające, że takie postaci jak Urban powinny być wręcz wymazane z pamięci… W rozmowie w Antyradio Jerzy Urban 3 lutego 2005 roku Aleksandrowi Ostrowskiemu powiedział: „Wszystkie obelgi jakie we mnie trafiają pamiętam, pamiętam i smakuję z wielką rozkoszą”… Tymczasem ledwie udało mi się kupić bilet na spektakl… Sala wypełniona po brzegi, głównie przez młodych ludzi, choć tu i ówdzie pojawiły się też pokryte siwizną głowy osób, które Urbana kojarzą jeszcze nie tylko z tygodnikiem „Nie”.

W rolę Jerzego Urbana doskonale wcielił się Adam Ferency, artysta zaliczany do czołówki polskich aktorów. Doskonałe wyczucie roli, sposób poruszania się, mówienia, nonszalancka wulgarność – nie każdy to potrafi, no i oczywiście wygląd – dzięki charakteryzacji i kostiumom, łącznie z nienaturalnie odstającymi uszami – w tym przypadku pozłacanymi. Nie wiem, czy wśród aktorów znalazłby się ktoś inny, który potrafiłby ze złotego grobowca wyprowadzić i ożywić na kilkadziesiąt minut tę niezwykle charakterystyczną i kontrowersyjną postać. Po jego pogrzebie, zastępca Urbana w tygodniku „Nie” miał podobno ubolewać, że podczas uroczystości funeralnych nie było wystarczająco głośnych protestów… No cóż – przed Teatrem Łaźnia Nowa też nikt raczej nie protestował…

Spektakl zaczyna się od fragmentu skandalicznego wywiadu Jerzego Urbana, zapytanego przez dziennikarza, co robił 2 maja 2005 roku o godz. 21.37, w chwili śmierci papieża Jana Pawła II… Odpowiedział, że siedział na sedesie, a podsumowując kwestię stwierdził, że jest „czas umierania i czas srania”… Zabolało? Mnie tak… „Ja jestem samobieżne narzędzie do drażnienia. Przyrząd do wkurwiania. Wiem, gdzie dotknąć. Dźgnąć i ukłuć.” – mówi Urban.

Spektakl kończy się wyimaginowanym i nierozstrzygniętym, pojedynkiem z Jezusem, który „ufa sobie”. Najpierw walczą na wyzwiska. Gdy Urban krzyczy do Jezusa „Ty żydzie!”, też dziwi się – wszak jest Polakiem… Wszystko znika nagle jak senna mara. Urban pozostaje na scenie sam, zupełnie samotny. Jak w życiu?

Akcja rozgrywa się w interesującej scenografii (Małgorzata Szydłowska, także projekt kostiumów). Obrotowe sześciany, jakby pomieszczenia, w których zastajemy Urbana w różnych momentach życia… Złota sala ze złotym sedesem i lustrem, do którego mówi i pije, to grobowiec. Jak twierdzi, schronił się tam czasowo… W pewnym momencie, jakby trochę znudzony, stuka w ścianę i woła: Daniel!… Mietek!… Panie Generale!… Nikt się nie odzywa – cisza… W drugim – fotel. Jest tam wzywany przez pielęgniarkę słowami: „Panie Jerzy, czas na morfinę…” Po chwili dochodzą stamtąd odgłosy uprawianego seksu… W końcu trzecie – to pracownia, w której znajduje się biurko i maszyna do pisania, z której spływają strony słynnego „Alfabetu Urbana”, książki, która stała się przysłowiową „kurą znoszącą złote jaja”. Towarzyszą mu na scenie Barbara Jonak i Paweł Smagała. Doskonałym uzupełnieniem, jakby filmem ukazującym najważniejsze i najdramatyczniejsze momenty w życiu Urbana są projekcje multimedialne (Paweł Penarski) i operowanie światłami, podkreślającymi dramaturgię spektaklu (reżyseria światła Małgorzata Szydłowska). I oczywiście muzyka na żywo, nadająca tempa i niezwykłej barwy toczącej się na scenie akcji – to zasługa zespołu Salkers.


Dla mnie jest to ważny spektakl. Przypominający niezwykłą postać, która jako dziennikarz aktywnie uczestniczyła w życiu społeczno-politycznym Polski na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Co dla niego charakterystyczne, zawsze stawał po przeciwnej stronie. Wyrzucany z czasopism, za czasów Gomułki z zakazem publikowania – pisał używając pseudonimów. Mówił, że od początku był w opozycji… Jako bezpartyjny kierował w tygodniku „Polityka” działem krajowym. Gdy w 1989 roku wszyscy uciekali z PZPR, on złożył deklarację przystąpienia do partii. Podobno nie zdążył, nie został przyjęty… Postać, o której Kuba Wojewódzki, witając go w swoim programie w roku 2004 powiedział: „Polska jest krajem totalnych historycznych paradoksów, bo nagle się okazuje, że modelem skutecznego polityka w Polsce jest Andrzej Lepper, że modelem wolności słowa jest Radio Maryja, a modelem chociażby katolika jest Roman Giertych, i w tym paradoksie modelem walczącym o wolność słowa, walczącym o demokrację, walczącej z korupcją, walczącej z aferami jest (…) Jerzy Urban”. Spektakl nie odbrązawia Urbana, nie staje w jego obronie, ale też dodatkowo nie oskarża. Raczej nie o to chodzi twórcom przedstawienia. Obnażają go jeszcze bardziej, pokazując to, co dla niego było najważniejsze i do czego dążył przez całe życie i za każdą cenę. W dodatku z sukcesem! Dla Jerzego Urbana najważniejsza była rozpoznawalność do ostatniego dnia życia i ten – przysłowiowy – jeden dzień dłużej. Czy rzeczywiście taki był? Czy warto być jak Jerzy Urban? Ocenicie sami, zapewne długo oklaskując spektakl!

Janusz M. Paluch

Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie: „Urban. Idę po was” na podstawie książki Doroty Karaś i Marka Sterlingowa „Urban. Biografia” (Wydawnictwo Znak, 2023), scenariusz – Piotr Rowicki, reżyseria – Bartosz Szydłowski, scenografia, kostiumy i reżyseria światła – Małgorzata Szydłowska, multimedia – Paweł Penarski, muzyka na żywo – Zespół Salkers. Obsada: Adam Ferency, Barbara Jonak, Paweł Smagała. Premiera 19 kwietnia 2024 roku.

* Tytuł zaczerpnąłem z tekstu piosenki Macieja Zembatego „Uszy”, którą śpiewał na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w roku 1965 wraz z zespołem „Filipinki”. Czy już wtedy autor miał na myśli Jerzego Urbana i jego nieograniczone możliwości?

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko