Coś mi się ostatnio ten świat nie podoba. To pandemia na nas spada, to wojna, jedna, druga, dalej inne. Wreszcie kryzys ekonomiczny, kolejny, gdy poprzedniego nie odwołano. Do tego wybryki ekologów, każących ponoć jadać karaluchy. Mamy więc nieustanny niepokój, lęk, a na dodatek narasta fala wzajemnej niechęci, by nie rzec, nienawiści pomiędzy ludźmi. Jak tu żyć? Jak być szczęśliwym?
Takich przeszkód w drodze do szczęścia popularne podręczniki z lat 90. nie przewidziały. Jesteśmy chyba wszyscy zmęczeni i wystraszeni. Już nam nie wystarczą hasła terapii, aby pokochać siebie, bo to prowadzi do egoizmu, zblazowania oraz roszczeniowości. Ani usprawiedliwienie, że mamy prawo być nieprzystający do innych, bo to tylko lekki autyzm. Wkoło nas wiele ludzi samotnych, niezakładających rodziny z lęku, że nie potrafią, wielu rozwiedzionych, bo się im nie udało. A jaki jest los dzieci z takich rodzin? Wielu beztrosko podsuwa ideał rodziny patchworkowej, gdzie zmieniają się dziecku kolejni tatusie, mamusie, rodzeństwo. Jak w kalejdoskopie. Takie dzieci często trafiają do poradni psychologicznych z opinią: dziecko trudne – z rozbitej rodziny. I jak tu takiemu pomóc?
W dodatku wszystko psuje wzajemna niechęć pomiędzy ludźmi. Wręcz nienawiść, co widać po hejcie w internecie, ale nie tylko. Czegoś takiego dawniej nie było.
Zaglądam czasem do małej książeczki; „Dworek Marii Konopnickiej w Żarnowcu” W. Dubisa i Z. Łopatkiewicza, bo niedawno mieliśmy Rok, tej poetce poświęcony. Mam zresztą stamtąd miłe wspomnienia. Za każdym razem uderza mnie najbardziej to, że wtedy w 1902 roku z okazji jubileuszu Konopnickiej, podzieleni w trzech zaborach Polacy, zdobyli się na wspólny dar narodowy, aby zakupić poetce dworek pod Krosnem w ówczesnej Galicji Zachodniej. Cytuję z powyższej książki: „Ta sprawa poruszyła serca i umysły znacznej większości społeczeństwa, a szczególną aktywnością wyróżniali się działacze oświatowi, postępowa inteligencja, ucząca się młodzież oraz działacze i przywódcy Stronnictwa Ludowego. Podczas zebrań, w tym celu organizowanych, wywiązywały się gorące dyskusje, padały rozmaite propozycje.” Tak wypracowano plan i zebrano pieniądze pod przewodnictwem Lwowskiego Komitetu Jubileuszowego.
Czy społeczeństwo roku 2024 zdobyło by się na taki wspólny wyczyn? Nie mówię o materialnym docenieniu wielkiej poetki, ale o działaniu we wspólnocie poza podziałami w zaborach. Chyba nie tylko ja mam co do tego wątpliwości.
Pozwolę więc sobie być nieco naiwną romantyczką i rozważyć, czy pogodzenie antagonizmów w naszym społeczeństwie jest możliwe?
Zawsze u nas możliwe w obliczu niebezpieczeństwa, klęski, czegoś strasznego. Wtedy potrafimy łączyć siły do walki ponad podziałami. Ale tego nie daj Boże! Dotąd rozkopujemy groby poległych, ciągle obchodzimy smutne rocznice. Chciałoby się trochę pożyć w beztroskim spokoju jak w Szwajcarii.
Kiedyś po klęsce powstania styczniowego głoszono, że dość przelanej krwi, trzeba zacząć inaczej. Wychować społeczeństwo od pozytywnych podstaw. Czy w XXI wieku to by chwyciło? Powstrzymam swe wątpliwości, bo ważniejsze robić cokolwiek, aby jeden na drugiego przestał ziać nienawiścią niczym smok wawelski.
Zacznie skromnie. Od wpajania właściwych postaw życiowych dzieciom. Niech nie będą to dzieci, którym się nic nie chce, a wszystko mają za nic, bo zapracowani rodzice wychowali je bezstresowo. Dawali im tylko coraz droższe prezenty, ale nie mieli czasu czytać im bajek przed snem, kopać z nimi piłki. Wozili je do szkoły coraz droższym autem i niczego nie wymagali. Niech one mają to swoje szczęśliwe dzieciństwo.
Jaki efekt to przyniosło najlepiej mówi tytuł książeczki dla dzieci Agnieszki Kazały „JA NIC NIE MUSZĘ”. Tak myśli mały bohater w wieku przedszkolnym – Mateusz, ale podtytuł brzmi: „mała książeczka o obowiązkach”.
Bardzo pożyteczna książeczka. Mądrzy rodzice, a nawet siostra Mateusza – Zuzia, wdrażają chłopca w jego obowiązki domowe oraz powinności wobec innych.
Najpierw mały, jak to dziecko, Mateusz myśli, że on może się tylko bawić i mieć przyjemności, a starsi mają obowiązek mu dogadzać. Powoli rozdział za rozdziałem, ktoś z rodziny odkrywa mu, co on musi zrobić. I co będzie, gdy coś zaniedba. Dla lepszego zapamiętania mały czytelnik ma w książeczce stronę, podzieloną pionowo, gdzie po lewej ma wpisać prawa i obowiązki swoich rodziców, a po prawej – swoje. To dobry sposób wdrażania czytelnika w te sprawy, bo zastanawiając się nad tym i pisząc, pogłębia świadomość tych spraw i lepiej zapamiętuje.
Uczy się w ten sposób porządkować swe zabawki, ale też dbać o własną higienę, mycie zębów, jak i właściwe ubieranie się na różne okazie.
Autorka mądrze podsuwa dzieciom szersze aspekty ich pożytecznej działalności, jak sprzątanie i segregowanie śmieci. Uczy też, jak ważne jest kształtowanie od najmłodszych lat pewnych cech charakteru, jak prawdomówność, uwypukla obrazowo na przykładach, co jest dobre, a co złe. Robi to również, wprowadzając bajki, opowiadane dziecku na dobranoc, oraz sny, niepokojące dziecko, kiedy mija się z wytycznymi wychowania. Wprowadza nawet – niby niemodne już – poczucie sumienia, które gryzie, kiedy dziecko się wieczorem nie umyło dokładnie, a w dodatku kłamie, że to zrobiło. To tak skuteczne, że Mateusz wraca do łazienki się umyć.
Bardzo to mi się podoba.
Całość uzupełniają piękne ilustracje autorki, która jako plastyczka, ma do tego dryg.
Książeczka jest nieduża – ma niecałe 100 stron, ale dla dziecka wystarczy, aby zasiać w nim myśl, że i ono coś musi, aby w rodzinie było dobrze i w szerszym świcie dziecka. Najważniejsze, że książka ta ukierunkowuje pozytywnie myślenie dziecka. To bardzo ważne, gdy wiele się teraz mówi o prawach dziecka, a o obowiązkach mniej.
Tu przypomina mi się, że moja wychowawczyni, przedwojenna nauczycielka, wywiesiła w klasie hasło BĘDZIEMY KARNI. Natomiast pani od polskiego, która też karierę zaczynała przed wojną, wywiesiła na korytarzu cytat z Żeromskiego, co cytuję z pamięci: „Nauka jest, jak bezmierne morze. Im więcej z niego pijesz, tym bardziej jesteś spragniony”. I te hasła na pewno kształtowały moją osobowość.
Współczesna młodzież pewno by podobne hasła wyśmiała. Nie pozwoliła sobie nic narzucać. Na to mam odpowiedź w postaci ostatnio czytanej książki: „Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza Himalajów” Autor: Harley Rustad. To reportaż o życiu syna „dzieci kwiatów” – pokolenia hippisów lat 60. XX wieku, które chciało być we wszystkim wolne, a potem ten ich syn nie mógł znaleźć sensu życia. Był zagubiony i zagubił się w Himalajach.
Krystyna Habrat