Pięknie się prezentuje budynek Teatru Polskiego w Bielsku Białej… Ten szkatułkowy gmach wzniesiony został w stylu eklektycznym w 1890 roku według projektu pochodzącego z Wiednia architekta Emila von Förstera. Na fasadzie znajdują się posągi Apolla oraz towarzyszących mu muz – Melpomeny i Talii. Plac przed budynkiem zdobi replika fontanny z 1895 roku. No i ławeczka zakochanych z uroczym amorkiem i towarzyszącymi mu świerszczami.
Pierwszy raz byłem w Teatrze Polskim w Bielsku Białej. Kiedyś obejrzałem spektakl „Mistrz i Małgorzata” w reżyserii Andrzeja M. Marczewskiego, który powstał w 1998 roku, za czasów dyrektorowania w teatrze bielskim Henryka Talara, podczas gościnnych występów w Krakowie. Wprawdzie Bielsko Biała to nie tak znowu daleko od Krakowa, a jednak inne atrakcje tamtych okolic – raczej górskie, nie dawały okazji do wizyty w tej miłej przestrzeni teatralnej.
Okazja w końcu się nadarzyła. To niezwykle ważny spektakl Tadeusza Różewicza „Do piachu”, uważany przez wybitnego krytyka teatralnego prof. Jana Kotta za jeden z trzech najważniejszych dramatów scenicznych powstałych w Polsce po II wojnie światowej. A Tadeusz Łomnicki, który jako pierwszy wystawił ten dramat na scenie warszawskiego Teatru Na Woli w roku 1979, po jego lekturze w 1974 roku nazwał go „diamentem bezużytecznym”. Trzeba bowiem wiedzieć, że przez lata żadne wydawnictwo nie chciało tego dramatu opublikować. Ukazał się dopiero w miesięczniku „Dialog” w 1979 roku, ze wstępem – uzgodnionym z Tadeuszem Różewiczem – Tadeusza Łomnickiego. W 1975 roku, w czasie pracy nad spektaklem „Pluskwa”, Tadeusz Łomnicki (grał w spektaklu główną rolę) przekazał maszynopis dramatu Różewicza Konradowi Swinarskiemu. „Następnego dnia, – wspomina Łomnicki – pobladły i drżący, mówił mi w jakimś korytarzu teatru: „To jest niesamowite. Ja byłem roztrzęsiony czytając tę sztukę. Niesamowite.” Przedstawienie budziło kontrowersje i protesty środowisk kombatanckich. Po ośmiu miesiącach zostało wycofane z repertuaru. Kiedy w roku 1990 spektakl został ponownie zrealizowany, tym razem w reżyserii Kazimierza Kutza, w Teatrze TVP, zarzucono mu „brak patriotyzmu i niszczenie narodowych wartości” i zwolniono go ze stanowiska dyrektora ośrodka TVP Kraków.
Spektakl „Do piachu”, pokazany przez Teatr Polski, w reżyserii Witolda Mazurkiewicza i Janusza Opryńskiego, jest właściwie repliką tego, co twórcy zaprezentowali w lubelskim Teatrze Provisorium w 2003 roku. Wówczas poeta Tadeusz Różewicz specjalnie dla nich zdjął „zapis” z dramatu, który już nigdy nie miał być pokazany na deskach teatru. Po 20 latach, ze specjalną zgodą wnuczki Tadeusza Różewicza, twórcy podjęli niełatwe wyzwanie, zaprezentowania tego dzieła w zupełnie nowych warunkach nie tylko scenicznych, ale i społeczno-politycznych.
Na mrocznej, jakby chaotycznie oświetlonej scenie, tak wygląda las jasną nocą, gdy przez korony drzew przebija się światło księżyca, spotykamy przemieszczający się oddział partyzancki. Na scenie oglądamy elementy oryginalnej scenografii pochodzące ze spektaklu Teatru Provisorium i Kompanii Teatr, zrekonstruowane w pracowniach bielskiego Teatru Polskiego. Partyzanci, a to drzemiący pod pniami drzew, to znowu umykający – czyżby w panice – przed niewidzialnym wrogiem, gdy nagle padają strzały, w popłochu skupiają się, jak osaczone przez lisa kury. Wyglądają okropnie, jak straszydła pokryte błotem, kurzem, zarośnięci i brudni, odpychający. Doskonałe kostiumy według projektu Witolda Mazurkiewicza pogłębiają traumatyczność akcji na scenie, a doskonale prowadzone światła wyłaniają i podkreślają wydarzenia na cały czas ciemnej, o nieprzeniknionym mroku tła sceny (reżyseria światła – Jan Piotr Szmryk). Przy drażniącym dźwięku liry korbowej, wędrowny ślepiec – w tej roli Adam Myrczek – opowiada widzom monotonnym śpiewem o partyzantach. Nie jest to piękna ballada o walczących bohaterach, których pamięć czcić winniśmy. Dlatego też kombatanckie środowiska partyzantów protestowały przeciw takiemu obrazoburstwu twórcy. Musieli jednak mieć świadomość, że kapral podchorąży Tadeusz Różewicz ps. „Satyr” wiedział o czym pisał, bo sam był przecież partyzantem oddziału obwodu radomszczańskiego Armii Krajowej. Podobnie reżyser pierwszej inscenizacji „Do piachu” – Tadeusz Łomnicki – w latach okupacji związany z „Szarymi Szeregami”, był także w oddziałach AK. Mamy więc obraz oddziału leśnego żyjącego w ciągłym strachu i stresie, wciąż zmieniającego miejsca postoju. Brud, wszy i łachmany, do tego powszechny alkoholizm, wulgaryzm, to codzienność. Partyzanci na każdym kroku, przy byle okazji, najmniejszym problemie do pokonania, klną, dominuje słowo wytrych „kurwa mać” wielokrotnie powielane. Początkowo odnosi się wrażenie, że to jest jedno słowo wśród różnych pomruków, chrząków, którymi się porozumiewają, które jesteśmy w stanie zrozumieć, słowo mające bardzo szerokie znaczenie. Czy to szokuje? Dzisiaj nie, ale kiedyś, gdy z tekstem zmierzał się Łomnicki, musiało być to niezwykle szokujące. Przypomina mi się tekst Melchiora Wańkowicza o słowach wytrychach – będących „przywilejem prostaczków”, o których pisał w swej „Karafce La Fontain’a”. Gdy pewien ogniomistrz instruował żołnierzy z baterii działek przeciwpancernych, w jaki sposób obsługuje się tę broń: „Odpieprzacie zawór, przepieprzacie lufę wyciorem, wpieprzacie pocisk, przypieprzacie iglicę, zapieprzacie zawór, napieprzacie na cel, wypieprzacie pocisk, podpieprzacie drugim i czołg – rozpieprzony. Jak spieprzycie, to już was porucznik opieprzy.” Oczywiście delikatność pana Melchiora, a i pewnie ówczesna cenzura, spowodowały, że czasownikiem „pieprzyć” zastąpił inny czasownik „właściwszy wojsku, bardziej plastyczny”. Dzisiaj takimi subtelnościami nawet na scenie nikt się nie przejmuje.
Spektakl złożony jest jakby z obrazów ukazujących codzienność partyzanckiego życia. Oddział słucha pogadanek politycznych, uczestniczy w polowych mszach, modląc się bez wiary w jutro. Wszak w każdej chwili mogą zginąć w przypadkowej strzelaninie. Czekają, ciągle na coś czekają, unikając starć z wrogiem, co daje im szansę na dłuższe przetrwanie. Nie chce się wierzyć, że najważniejszymi problemami jest to, czy w oddziale powinno się używać sformułowania pan, czy obywatel. Albo, czy oficerowie powinni mieć tą samą latrynę. A ich walka, to wykonywanie wyroków na prostytutkach puszczających się z Niemcami. Pijany i rozżalony Marek (Piotr Gajos) opowiada, jak to posłali go „żeby zastrzelić jedną kurwę, co się z żandarmami puszczała.” Ulitował się nad nią, bo młoda była. I stało się, że „przespaliśmy się, przyrżnąłem, a dopiero rano zastrzeliłem. A co się okazało! Zaraziłem się. Wysłali mnie, Marka, na zarażoną.” Musieli też zapewnić oddziałowi aprowizację, pozbawiając miejscową ludność żywności. Nie ma w tym obrazie krzty heroizmu ani mitu odważnego i romantycznego partyzanta idącego polem, lasem z pieśnią na ustach: „Partyzancka idzie wiara z piosenką na ustach w świat. / Z pieśnią pragnie, by powrócić do swoich rodzinnych chat.” Brzmią za to wulgarne śpiewki… Choćby ta śpiewana przez jednego z nich – filozofującego masażysty czy rzeźnika przygotowującego dla oddziału wędliny – Sfinksa (Tomasz Lorek): „na kapuście zgniłe liście / nie dam dupy komuniście / komunista wszystkim powi / jeszcze dupe upaństwowi…”
Przy ściąganiu kontrybucji zdarzały się przypadki brutalności partyzantów wobec opornej ludności. W pewnym momencie partyzanci znikają, a zza sceny dochodzą oprócz strzałów krzyki przerażonej kobiety, a pojawiający się po chwili partyzanci niosą różne łupy. Wśród nich połówkę świni… Kluczową postacią spektaklu jest Waluś (świetnie w rolę wcielił się Sławomir Miska), prosty chłopak ze wsi, który marzy by pojechać do Krakowa. W ciemną bezsenną noc rozmawia o tym z Siekierką (Grzegorz Margas), który wspomina swój pobyt w Krakowie i swoje zadziwienie przed obrazem Jana Matejki „Hołd Pruski”, na którym „Modli się gad pruski i zdradę już knuje, a król zamiast łeb toporem uciupać, jeszcze ściska Krzyżaka, Polaki zawsze były takie, to teraz im plują w kasze…” Waluś przez dowódców został oskarżony o dokonanie rabunku i gwałtu na starszej kobiecie – gospodyni księdza, która zmarła. Nie przyznaje się do winy. „Gdzie bym taką starą rozwore pieprzył” – broni się. Mówi, że ją tylko palcem „tryknął”, a ona zemdlała. Przyznaje się tylko do kradzieży mąki i świni. I tak naprawdę nie dowiemy się, czy rzeczywiście był sprawcą, czy tylko „kozłem ofiarnym”, którego trzeba było przykładnie ukarać. Zostaje osądzony i skazany na śmierć. Ale zanim wyrok zostanie wykonany, oddział wykorzystuje go jak niewolnika do najgorszych prac. Traktowany jest w oddziale jak zwierzę, trzymany na łańcuchu, przy jakiejś budzie. W końcu zapada decyzja, by wykonać na nim wyrok sądu polowego. Jego strach jest porażający. Żal wszystkim chłopaka… Ale jest rozkaz. Do piachu!
Dramat Tadeusza Różewicza jest dla mnie – w dzisiejszych czasach – protestem przeciw bezsensownej wojnie i jej otoczce. Protest przeciw edukacji wpajającej fałszywe pojęcie patriotyzmu polegające na konieczności ofiary własnego życia, w której nie ma pokazywania konieczności unikania i zażegnywania konfliktów, także wojennych. Coraz mniej wśród nas świadków bohaterskich czynów partyzantów, ale i mniej tych pamiętających partyzancką bandyterkę. Historia nie jest czarno-biała, a posiada coraz bardziej poznawane odcienie szarości. Dzisiaj z przerażeniem słuchamy, oglądamy i czytamy relacje z tragicznych wydarzeń wojny między Ukrainą i Rosją. O gwałtach, rabowaniu mieszkań, znęcaniu się nad cywilami. To ostrzeżenie przed krążącym wokół nas widmie wojny… Wojny, do której powoli się przyzwyczajamy i zaczynamy bagatelizować ją.
Trudny to i niezwykle traumatyczny spektakl, zarówno dla widzów, ale jeszcze bardziej dla zespołu aktorów. Podziwiam ich grę, doskonałe wyczucie ról, przekazywanie widowni emocji, która od początku spektaklu, do ostatniego milknącego słowa w zapadającej na sali ciemności tkwi w stuporze. Widzowie nie wiedzą, co zrobić ze śmiercią Walusia, z całą przedstawioną w niezwykle mrocznych barwach sytuacją, w której się znaleźli… Gdy spektakl się kończy, na sali trwa przez dłuższą chwilę głucha cisza, zanim ktoś pierwszy odważył się uderzyć w dłonie, inaugurując trwające długo oklaski. Prawdziwie zasłużone! Na zmęczonych twarzach aktorów nie dostrzegłem, tak częstego po spektaklach, ulgi i zadowolenia. Opuszczając teatr współczułem im psychicznego ciężaru roli, przeżywania niezwykle dramatycznych wydarzeń, które przecież prawdziwie inscenizowali.
I jeszcze miałem cichą nadzieję, że spuszczona zostanie historyczna kurtyna, którą teatr się szczyci, że ujrzę ten hipnotyzujący „Taniec Nimf” namalowany przez Franciszka Rottonary’ego. I nie udało się… Szkoda – może następnym razem?
Janusz M. Paluch
Teatr Polski w Bielsku Białej, Tadeusz Różewicz „Do piachu”, reżyseria – Witold Mazurkiewicz, Janusz Opryński, scenografia i kostiumy – Witold Mazurkiewicz, reżyseria światła – Jan Piotr Szamryk. Wykonawcy: Michał Czaderna, Piotr Gajos, Tomasz Lorek, Grzegorz Margas, Sławomir Miska, Adam Myrczek, Grzegorz Sikora. Premiera: 23 marca 2024 r.