Temat artykułu podsunął dyrektor Sławomir Pietras , który w przeszłości zawiadywał większością polskich teatrów operowych. Szczególną okazją było natomiast wysłuchanie młodego polskiego tenora Piotra Buszewskiego w dwóch realizacjach Opery Lipskiej, Rosenkavalier Ryszarda Straussa i Rigoletto Giuseppe Verdiego.
Piotr Buszewski [na zdj.] nie ma stałego zatrudnienia ani w Polsce, ani w Lipsku czy gdzieś za granicą. Jako 32-letni mężczyzna, a do tego przystojny artysta, jest zapraszany do różnych prestiżowych scen operowych, i w ten sposób gruntuje swą pozycję. Podobnie postępuje spora grupa polskich śpiewaków operowych, którym udało się wybić poza nasze rodzime opłotki. Oni też nie szukają etatów, bo poszczególne kontrakty są wystarczająco lukratywne. Wszyscy mają przed oczami wzór naszego czołowego śpiewaka, Piotra Beczały, o którego walczą dyrekcje najważniejszych teatrów Europy i Ameryki.
A gdzie mają szlifować swoje umiejętności młodsi, którzy jeszcze się uczą, albo kilka lat temu zdobyli dyplomy Akademii Muzycznych? Kto się nimi zajmie, da jakąkolwiek szansę, skoro w większości polskich oper skasowano etaty dla solistów-śpiewaków? Ponoć jeszcze utrzymuje tę archaiczną formę zatrudnienia Opera Śląska w Bytomiu. Są jakieś etaty w Operze Nova w Bydgoszczy, ale i Śląsk, i Bydgoszcz mają swoje uczelnie muzyczne, które każdego roku opuszcza nowa grupa gotowych do pracy artystów. A pozostali? Dyrektor Pietras mówi- bezrobocie.
Pamiętam czasy, gdy Warszawską Operą Kameralną kierował Stefan Sutkowski. Jego zdaniem była to “największa opera kameralna na świecie” , bo zatrudniała ponad 200 muzyków. To było swoiste przegięcie, ale z tego grona rekrutuje się wielu artystów, którzy już na etaty nie liczą i mają wypełnione kalendarze na 3 lata do przodu.
Na szczęście działa przy Teatrze Wielkim-Operze Narodowej Akademia Operowa mająca ciekawe kontakty po całym świecie i dająca szansę dalszej kariery początkującym śpiewakom – do 29 roku życia. Organizuje się też konkursy wokalne, gdzie największą nagrodą jest jakaś obietnica zaproszenia albo nadzieja, że ktoś coś zaproponuje. Czy jednak w ten sposób ma się tworzyć przyszłość polskich teatrów operowych? W końcu wykruszą się już artyści, którzy krążą stale między Łodzią, Wrocławiem, Krakowem, Gdańskiem, Bydgoszczą, stolicą itd, a kolejne pokolenie zdąży już porzucić wyuczoną profesję.
Bronisław Tumiłowicz