Recenzja dwóch książek Reginy Kantarskiej-Koper: „Wiersze codzienne” oraz „Ślad”
Kiedy coś sobie obiecam, muszę dotrzymać słowa – mówi. I podejmuje noworoczne postanowienie: będę codziennie pisać wiersz. Tak się zaczyna o wiele dłuższa niż rok poetycka przygoda, poddająca próbie nieugiętość słowności, wewnętrznej dyscypliny, pokonywania własnych słabości, walki o sens. `
Rodzą się z tego dwa tomy poezji: „Wiersze codzienne” i „Ślad”. Nie tomiki, ale rzeczywiście tomy – 146 plus 119 stron – o wymownych tytułach rozdziałów: „Dzień za dniem”, „Obce miejsce”, „Stara kobieta i pani Ś”, „Święci patroni moich bliskich”, „Dzień roku, w którym zadrżała ziemia” w pierwszym oraz „Na ścieżkach i bezdrożach”, „Inni – dalecy i bliscy”, „Pejzaż wewnętrzny”, „Podróżnicy w czasie”, „Słowo i milczenie (dialogi z poetami), „Wszystko już powiedziane?” – w drugim.
Przejdziemy teraz przez oba łącznie, nierozerwalny moim zdaniem poetycki i znaczeniowy dyptyk, wyławiając i śledząc główną myśl, myśl-kwintesencję, myśl-syntezę, łączącą wszystkie formy i wątki pomieszczonej tu poezji.
Zapis kolejnych dni roku – jednego z wielu, wyrwanego ot tak z kontekstu – dzień po dniu, tydzień po tygodniu, nieustępliwy i wierny, zmienia się bowiem w zapis wewnętrznej wędrówki przez życie, jego zgryzoty i perturbacje, radości i udręki. I jak wcześniej u tej samej Autorki „Boży rok z matczynymi przysłowiami” przeprowadzał w ciągu kolejnych pór roku przez przyrodniczy i liturgiczny cykl życia, w którym hasłem przewodnim mogłoby być dojrzewanie, tak tu naczelną myślą przeprowadzającą nas przez dwutomowy rok wydaje się być przemijanie.
Sugeruje się ta tematyka początkowo łagodnie, jednak konsekwentnie. Łagodnie, bo pozorna oczywistość takiej właśnie wymowy wierszy – z nazwami kolejnych miesięcy i dni tygodnia w tytułach, o przebiegu zgodnym z następstwem pór roku, a podsumowanym utworem go bilansującym – skupionych w rozdziale „Dzień za dniem”, pierwszym z dwutomowej serii, jak i sam tytuł rozdziału, niekoniecznie musi zostać poddana kontynuacji, skoro już następny jej segment sugeruje zatrzymanie poprzez jakiś rodzaj usytuowania w przestrzeni – fizycznej, mentalnej, normatywnej, duchowej.
Nie dajmy się jednak zwieść, to nawet nie przystanek na złapanie oddechu. Każdy z tych wierszy, dotykających tajemnicy zła obecnego w życiu człowieka, zła, które osacza i powoduje, że miejsce na ziemi nie okazuje się domem, ale pustynią, ciemnym tunelem, czarną ramą, czeluścią z zamkniętymi wszędzie wokół drzwiami: „obcym miejscem” – już od pierwszego z nich pokazuje, że tu właśnie nasze przemijanie jest realizowane.
I oto wchodzimy w problematykę starości i śmierci, w której to przemijanie się dopełnia. Jego kolejne fazy, jak w przyrodzie, prowadzą do przeistoczenia, które chociaż przewidywalne, jednak zaskakuje, gdy próbujemy dostrzec w swoim odbiciu w lustrze obraz dawnego czasu. Przeminął i nadal przemija, niwecząc marzenia, nawet jeśli snujemy je wciąż jeszcze w wieku stu lat na łożu śmierci.
Autorka diagnozuje to poczuciem braku „czegoś/ kogoś” – i może tu spotykamy właśnie wyczekiwany oddech, bo jest to poczucie niezależne od tego, ile już przeminęło, czy jesteśmy na skraju, czy w połowie. Diagnoza wiary dopowiada: „aż przyjdzie Bóg/ i nasyci nas pełnią”. I rozwija: „masz szansę rozkwitnąć w pełni// i stać się świętym”, wprowadzając nas w rozdział o mieszkańcach Nieba, wydawałoby się więc, że wreszcie nie o przemijaniu, a trwaniu, jednak i tu doczesna wędrówka, zanim się to trwanie osiągnęło, ale też niebiańska aktywność na rzecz jeszcze wędrujących, stają się pierwszoplanowe.
Są to albowiem patroni Autorki samej oraz członków jej rodziny. Zaangażowanie, czujność dynamizuje działanie świętych na rzecz osiągnięcia przez ich podopiecznych wiecznego szczęścia: „niechaj ich dusze będą (…) ocalone”. I byłyby to ostatnie słowa pierwszego z dwóch tomów, gdyby okoliczności pandemii covida nie skłoniły poetki do natychmiastowej silnej emocjonalnie poetyckiej reakcji i włączenia jej efektu do właśnie stającej się ciałem książki.
Mamy więc rozdział o społecznych i duchowych skutkach zamknięcia całych nacji w kleszczach lockdownu, o tym, jak destrukcyjnie izolacja wpływa na więzi, poczucie moralne, a nawet przeżywanie świątecznej radości. Przytłoczenie treścią tego bolesnego epilogu jest jednak również elementem procesu, jakim jest ludzkie życie, radzenia sobie z tym, jak niewiele pewników mamy wokół siebie, gdy wszystko może się w tak raptowny i nieprzewidywalny sposób zmienić.
Jednak dobroć, przebaczenie i zawierzenie, mimo ciężaru i nieuchronności przemijania, wyprowadzają wartość ludzkiego życia poza jego brzemię. Nadają też owemu przemijaniu nowego znaczenia, gdyż w jego toku właśnie, niejako wbrew wszystkiemu, osiągamy nieprzemijalność.
*
Pokazuje to już pierwszy wiersz kolejnego tomu, otwierający rozdział „Na ścieżkach i bezdrożach”. Autorka wysuwa w nim tezę: „kiedy rodzi się nowy człowiek/ już na zawsze zostaje ślad” i to ostatnie słowo powędruje na okładkę książki, by nawet jej tytuł stał się afirmacją przekonania o nieprzemijalności w przemijaniu.
A ono cierpliwie uczy nas przez szukanie własnego miejsca, przez pokój i walkę, przez samotność i relacje, przez stratę i pamięć. Potrzebna jest odwaga, „Ci, którzy żyją lękiem, błądzą w ciemności”, mamy uwierzyć „że możesz że warto”, że „wystarczy obudzić” „źródło szczęścia w tobie”, a proste radości dodadzą życiu piękna i „zobaczysz/ nie jesteś sam”. Podejście do przemijania staje się tutaj aktywne, coś w nas „popłynie strumieniem”, coś złagodzi „bezmiar cierpienia”, a jeśli ktoś sobie poplącze ścieżki lub się potknie, podniesie się i odnajdzie nowe.
Spotka innych, jak w tytule kolejnego rozdziału, dalekich i bliskich. Takich, którzy zjawiają się znikąd, powodując trzepotanie skrzydeł motyli, i takich, którzy kłują „ostem słów” i smagają pokrzywą, powołani do miłości koją samym swoim istnieniem albo też nie zawsze na nią odpowiadają, niszcząc przyjaźń i zaufanie. Wszyscy oni też przemijają, ale nadal potrafią skłonić pamięć do snucia wspomnień, a pióro do ocalenia ich w wierszu. Do przechowania śladu. Tych, którzy odeszli: ojca, matki, brata, ale też tych, o których trzeba się troszczyć nadal. Ludzi i miejsc. I do wezwania niezachwianego patrona i orędownika, św. Józefa, który potrafi nas przeprowadzić.
Przez co? Być może przez „Pejzaż wewnętrzny” z tytułu kolejnego rozdziału, słodko-gorzką historię wewnętrznego świata – mikroświata i zarazem makroświata – z kameralnymi radościami i niepokojem o każdy szczegół egzystencji i zarazem z odniesieniami do zmagań totalnych całego universum. Być może przez krnąbrność i pogodzenie się, przez kolejne próby pójścia do przodu, a zamiast tego docieranie do muru, przez jasne proste zasady i trudne decyzje, przez próby zrozumienia i oswojenia, przez szarość i kolor.
Jesteśmy przecież „podróżnikami w czasie”, jak w tytule kolejnego rozdziału, wędrujemy, zdobywając doświadczenia potrzebne w dalszej drodze. I wędruje sam czas, kolejne urodziny odbędą się może już następnego dnia. Wędrują pory roku, zawsze naprzemiennie odchodzą i wracają, wędrują noce i ich majaki, nocne pieśni, które pojawiają się i znikają, wędruje słońce, odsłaniając i zakrywając swoją twarz, cała przyroda jest w drodze.
Drogą także może być dialog, a nawet dyskurs. Poetka podejmuje go z innymi ludźmi pióra – dawnymi, a nawet bardzo dawnymi, ale też współczesnymi – odkrywając punkty zaczepienia, wokół których dynamizuje swoje środki wypowiedzi. Tak wchodzi w ostatni już, autotematyczny, rozdział o trudach podjęcia tej wypowiedzi przez ludzi, którzy się nią parają: „ty/ chory na rzeczywistość/ znoszone słowa przewracasz na nice/ i próbujesz wykroić nowy kostium na/ miarę swoich snów swojej jawy/ i swoich przeznaczeń”.
Tak boryka się aż do chwili, gdy „wkroczę na most/ pomiędzy światami”. Wówczas poprosi: „Milczcie o mnie”. Droga się dokona, przemijanie spełni, słowa, spisane w natchnieniu i bólu, osiągną dorosłość, by pójść w ludzi i już samodzielnie powiedzieć, co należy.
Ona zaś zwróci się ku Temu, który sam jest Słowem, rozumnym i rozumiejącym, kochającym i przygarniającym, który jest Miłosierdziem i Miłością:
„Ty który znasz
wszystkie moje
niepokojące sekrety
speszone tajemnice
i nie osądzasz
z nadzieją proszę Cię
o łaskę wybaczenia
światu i
sobie samej”
*
Dane mi było śledzić na bieżąco i wspierać proces pisania, układania pierwszego tomu, a potem drugiego, więc teraz jak matka chrzestna towarzyszę im, gdy już wyfrunęły z gniazda i szukają sobie miejsca w świecie. I z całą odpowiedzialnością tego towarzyszenia mogę zapewnić i przekazać dalej, że ten rok Reni, utrwalony zapisem kolejnych wierszy, który zaistniał jako element kultury poprzez ich opublikowanie, stał się Boży przez podjęte i zrealizowane postanowienie dania świadectwa życia, świadectwa wiary, nadziei i miłości.
Regina Kantarska-Koper, Wiersze codzienne, Książnica Podlaska im. Łukasza Górnickiego w Białymstoku, Białystok 2021
Regina Kantarska-Koper, Ślad, Nauczycielski Klub Literacki, Białystok 2023