Janusz M. Paluch – Nieustający wspomnień czar!

0
53

„Zapamiętane” – to tytuł książki Elżbiety Zechenter-Spławińskiej wydanej nakładem Wydawnictwa Austeria. Naszej ukochanej, krakowskiej poetki chyba nikomu nie trzeba prezentować. Znamy ją, czytamy jej książki poetyckie, z lubością słuchamy piosenek śpiewanych czy to przez Jana Wojdaka – barda podwawelskiego, czy artystów Piwnicy Pod Baranami. Książka, o której piszę, to siedem opowieści, lektura których pochłonie Was od pierwszej linijki,  poświęciła autorka ludziom w sposób szczególny jej bliskim. Osobom, które wywarły na jej życiu wyraziste piętno przyjaźni i miłości. Pozostały już tylko we wspomnieniach…

Pani Kazia Treterowa – pianistka i organizatorka opieki nad bezpańskimi zwierzętami w Krakowie, nauczyła autorkę czytania nut. Ecia – cioteczna siostra, prof. Ewa Żarnecka-Biały, była towarzyszką dziewczęcych zabaw, a później – czasem niebezpiecznych – wypraw w Tatry. Wisława Szymborska, o której pisał  żartobliwie, wspominając spotkania literatów przy ul Krupniczej, Maciej Słomczyński: „Pozostało tylko nas dwoje, ja i pewna młodziutka, prześliczna dziewczyna, która z umiarem popijała wódkę i pękała ze śmiechu słysząc teksty, od których zapłoniłby się każdy łotr recydywista. Nazywa się… niech sobie przypomnę… a tak, Wisława Szymborska”. Mam nadzieję, że przyjaźni z „Wisełką” pani Elżbieta poświęci osobny tom swych wspomnień. Mira Jaworczakowa – która okazała się Mirą Wiśniewską – autorką ulubionej w dzieciństwie książki „Mamrotek z gór”. Wśród bohaterów jej wspomnień znalazł się także Maciej Słomczyński – słynny tłumacz dzieł Szekspira czy „Ulissesa” Jamesa Joysa (jakaż to była sensacja, gdy w latach 70-tych XX w. w księgarniach ukazała się ta książka!), ale dla czytelników przede wszystkim autor kryminałów Joe Alex! Mieszkał z Lidią Zamkow – wybitną aktorką i reżyserką – w sąsiedniej kamienicy przy ul. Długiej. A w następnej mieszkał pisarz Jerzy Broszkiewicz. Ojciec autorki, Witold Zechenter  żartował: „Co dom, to literat!”.  Z Martą Stebnicką – popularną aktorką i pieśniarką, żoną poety Ludwika Jerzego Kerna – zaznajomiła się w dość dziwnych okolicznościach, jako uznawana już poetka… Za pośrednictwem ojca Marta Stebnicka poprosiła ją o spotkanie, podczas którego aktorka chciała zamówić u poetki dwa konkretne wiersze, z pogodną pointą, które miały rozpoczynać i zwieńczać przygotowywany przez nią monodram… „Odmówiłam. Nigdy nie pisałam «na zamówienie». Ależ to wielka szkoda, powiedziała, bo wie pani, taki na przykład Rembrandt, taki Leonardo da Vinci, oni malowali na zamówienie prawdziwe arcydzieła. Naprawdę żałuję, że pani nie potrafi napisać wiersza na tak pojemny temat, jak życie”. Oczywiście, po przemyśleniu, wiersze powstały, a Marta Stebnicka znalazła już na stałe miejsce w życiu poetki. W końcu tajemniczy Wiktor – prof.  Wiktor Golde z Politechniki Warszawskiej. Ileż w nim było romantyzmu, miłości, oddania!

„Zapamiętane” to książka bardzo osobista, momentami wręcz intymna. Mam nadzieję, że to początek przebogatych wspomnień krakowskiej poetki, wszak dorastała w otoczeniu ludzi – crème de la crème – krakowskiego świata kultury. Wspomina legendarną księgarenkę przy ul. Łobzowskiej 6, w której pracował w czasie niemieckiej okupacji jej ojciec – Witold Zechenter, „gdzie spotkało się w tych wojennych latach kilku pisarzy, na przykład, jako „subiekt” zatrudniony był Kornel Filipowicz, pracował też, do momentu aresztowania i zamęczenia przez Niemców, Ignacy Fik. Do księgarni, której kierow­nikiem był Ojciec przychodzili sami swoi, było to w miarę bezpieczne miejsce, gdzie można było wy­mienić się informacjami i niekoniecznie legalnymi broszurami”. Ignacy Fik – poeta i publicysta zamordowany przez Niemców został w 1942 roku. W księgarni częstym gościem był też Jan Wiktor – sławny pisarz, nieco już zapomniany. Było to miejsce dla małej Elżuni bardzo interesujące, bo były tam papier i ołówki i mogła oddawać się swej pasji rysowniczej… Kto wie, czy nie były to czasem produkowane w czasie okupacji przez znanego antykwariusza Stefana Kamińskiego w zakładzie przy ul. Karmelickiej? Hałas przy produkcji ołówków miał zagłuszać pracę konspiracyjnej drukarni umieszczonej w sąsiednich, ukrytych pomieszczeniach… Pani Elżbieta wspomina też egzamin u prof. Stanisława Pigonia – uchodzący za jeden z najtrudniejszych… Przed egzaminem ojciec powiedział jej, żeby absolutnie nie przejmowała się tym, że dostanie dwóję… Zadziwiło ją to, bo raczej nigdy z takim pobłażaniem dla słabych ocen ze strony ojca się nie spotkała. Zapytała skąd takie przedwczesne wybaczenie? I wtedy dowiedziała się, że ojciec po ukazaniu się książki Pigonia „Z Komborni w świat” jako recenzent bezlitośnie ją skrytykował na łamach prasy… Na egzamin poszła pogodzona z porażką, ale nie było tak źle… Z pytaniami sobie poradziła i dostała dobrą ocenę… Przy wpisywaniu oceny do indeksu profesor zastanowił się chwilę nad jej nazwiskiem… „Jestem córką Witolda Zechentera” – potwierdziła skwapliwie. Profesor spojrzał lekceważąco i powiedział, że wielkim „zaznajomionym pisarzem był Edmund Zechenter”. I tak przy okazji pani Elżbieta dowiedziała się o literackim znaczeniu dziadka, po którego twórczość sięgnęła dopiero po egzaminie… A skoro już padło słowo o dziadku, z którym Witold nie miał najlepszych kontaktów i po śmierci mamy, wychowywała go jej siostra – Teresa Klemensiewicz, dziennikarka, publicystka i pisarka… W tym miejscu też trzeba dodać, że Witold wzrastał wśród wielkich postaci Krakowa, jak Tadeusz Boy-Żeleński czy Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Pani Elżbieta mówi, że w książkach z biblioteki jej ojca znajduje się wiele wspaniałych dedykacji  „Z takiej – skażonej twórczością – rodziny pochodziłam…” – wzdychała pani Elżbieta podczas jednego ze spotkań poświęconych jej książce… Opowiedziała też wtedy historię swej mamy – wielkiej miłości ojca… Jeszcze przed maturą, Witold chodził Plantami do Gimnazjum św. Jacka, a ona – nieznajoma – do swej szkoły, w przeciwną stronę… Każdego dnia mijając się, wręczał jej kartkę z wierszem… Ona chowała te wiersze pod siennikiem w łóżku, co po pewnym czasie wzbudziło podejrzenie jej mamy. Gdy znalazła te miłosne wiersze, po przeprowadzeniu rozmowy z córką, która wiedziała do jakiej szkoły chodzi zauroczony nią poeta, co w tamtych czasach nie było trudne do stwierdzenia, bo młodzież chodziła w mundurkach szkolnych… Wiersze wraz mamą nieszczęsnej oblubienicy Witolda trafiły do dyrektora szkoły, który po wysłuchaniu utyskującej damy wezwał ucznia Witolda Zechentera żądając wyjaśnień… Nie było kajania się… Przecież ów młody człowiek miał już na swym koncie pierwsze publikacje… Padły słowa, których – jak twierdzi pani Elżbieta – nie byłaby w stanie powtórzyć, a w ślad za nimi Witold został z wyrzucony ze szkoły z „wilczym biletem” w całym krakowskim rejonie… Wtedy wyjechał do Torunia, gdzie kończył gimnazjum, maturę zdawał jednak w Krakowie, w gimnazjum Jana III Sobieskiego, gdzie języka polskiego uczył Zygmunt Klemensiewicz… Z Beatą de Myszka Chołoniewską spotkali się przypadkowo po latach w początku lat trzydziestych XX w. Miłość rozkwitła… Wbrew wszystkim przeciwnościom zostali małżeństwem… Przypominam sobie wzruszenia, jakie towarzyszyły mi przy lekturze książki napisanej przez panią Elżbietę „Malinowy tort” poświęconej Witoldowi Zechenterowi, w której zawarła wiele pięknych wspomnień, wierszy i fragmentów innych tekstów… Ech, dlaczego przeszłość zawsze jest kolorowa i ma smak, choćby malinowego tortu?…

Nie ukrywam, że z niecierpliwością czekam – pewnie nie ja jeden – na kolejny tom arcykrakowskich wspomnień Elżbiety Zechenter-Spławińskiej – podobno oczekuje w kolejce u wydawcy… Tempora mutantur et nos mutamur in illis… Czyli – czasy się zmieniają, a my wraz z nimi, wszak „za moich czasów” – jak to brzmi! – to czytelnicy ustawiali się w kolejkach po książki w księgarniach…

Janusz M. Paluch

Elżbieta Zechenter-Spławińska, Zapamiętane, Wydawnictwo Austeria, Kraków 2023

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko