Wojciech A. Wierzewski – Laur UNESCO dla poety z Miasta Wiary

0
50

Tegoroczna  wiosna okazala sie szczegolnie przyjazna dla naszego poety Adama Lizakowskiego, ktorego spotkalo duze wyroznienie, i to ze strony Polskiego Komitetu do Spraw UNESCO w Warszawie. Cialo to doszlo do slusznej konkluzji, ze nadszedl chyba czas aby przyznawanym rok rocznie laurem poetyckim obdarzyc tym razem dzialajacego na emigracji autora, ktory opuscil kraj w ciezkim okresie proby, przed prawie trzydziestu laty, ale nigdy o nim nie zapomnial. Szczegolnie w ostatniej dekadzie kolejne tomiki poetyckie Adama Lizakowskiego swiadczyly dobitnie, w coraz wiekszej mierze o tym, jak wazne sa dla niego korzenie, wiazace go z kraina dziecinstwa i mlodosci, Pieszycami i Dzierzoniowem czyli stronami tamtejszych Gor Sowich. Jak rosnie w nim samym zafascynowanie tradycja tych miejsc w ktorych wzrastal i ktorych znaczenia, wlasnie dla samego siebie, nie byl wowczas do konca swiadom. Sadze,ze ta poglebiajaca sie bardzo nostalgia za dawnymi stronami, wyrazona w „ Legendzie o poszukiwaniu ojczyzny”, a nastepnie w „Dzieciach Gor Sowich” zostala w kraju zauwazona i wlasciwie doceniona, niezaleznie od walorow, jakimi przemawialy zbiory wczesniejsze, zwlaszcza „Chicago miasto nadziei”, a takze niedawny album poetycko – fotograficzny „Chicago City of Hope”.

W ramach  przyznanej nagrody UNESCO wydano takze Adamowi Lizakowskiemu nowy tomik sponsorowany przez wspomniany komitet, „Chicago miasto wiary – Chicago City of Belief”, w ktorym 40 nowszych wierszy poety pojawia sie w polskim oryginale i angielskim tlumaczeniu ( dzieki pomocy Thomasa Pietrzyka ). Ukladaja sie one wyraznie w wymowne cykle. Pierwszy – w ktorym pojawia sie „Jesien 1981”, „Nie pytaj co ojczyzna…”, „Sprzataczki” czy „Osiemnasty rok” stanowi gest spojrzenia wstecz, ku epoce, w ktorej dojrzala w naszym poecie owa determinacja do opuszczenia kraju, a zarazem znalazly sie raz jeszcze „drzazgi pamieci”, momenty, jakie sklocily go skutecznie z tamta rzeczywistoscia. To przypadek „bohaterow naszych czasow”, ktorzy „wyjechali z ojczyzny glodni, bez pracy i nadziei na lepsze zycie”, podobnie  jak sarkastycznie wypominane casusy z innej talii kart, tych co rzadzili,a teraz „pierwsi biegaja ze zmiotka aby szybko posprzatac” z utworu „Grzeczny i uprzejmy”. Jest tu refleksja o swojej formacji, tych emigrantach, ktorych twarze zapamietal jako „ bijace wesolym blaskiem, rozjasnione usmiechem, bez trwogi w sercu” ktorzy, jak on sam. „nie rozumieli wtedy jeszcze co nastapi”. Stwierdzajac post factum, ze doprawdy nie wiemy, na dobra sprawe, jak naprawde potoczyly sie ich dalsze losy, bo „ na razie ojczyzna i historia o tym milcza – a moze ich pomina uwazajac za owoc wyrosly na jalowej ziemi – kwasny”,autor proponuje w tym tomie wlasne, intuicyjne hipotezy i przeczucia.

Otwiera to drzwi cyklowi nastepnemu, stanowiacemu probe niecierpliwego bilansu dawnych decyzji i przebytych na emigracji drog. Sklania do tego epizod stanowiacy punkt wyjscia wiersza „Wszyscy podrozujemy” o wymownych spotkaniach z dawnymi znajomymi na dzierzoniowskim rynku : Jan pijacy piwo pod parasolem rzuca z usmiechem „Ja teraz mieszkam w Londynie”.Jurek na ktorego napotyka w kawiarni „wrocil na wakacje do starego kraju” z dalekiej Grecji.  Okazuje sie, ze Jola mieszka w Paryzu, a Krzysiek w Norwegii, Andrzej w Niemczech, Beata w Toronto… Jak w pamietnej piosence Jacka Kaczmarskiego „Nasza klasa”.

„Podrozujemy, wszedzie jestesmy – snuje swoj moral poeta – i nigdzie nas nie ma. Mieszkamy tu i tam/ i nigdzie nas nie ma”. Warianty tego rosnacego w sercu poety niepokoju widac zarowno w  „Sredniowiecznych kronikach”, „Rekach za lud walczacych…”,czy wymownych „Drzwiach”. Traktuja one o gorzkiej konstatacji emigranta po latach zmagan na obcej ziemi, jak nikly okazac sie moze bilans tamtej decyzji.” „O wszystko musia; na nowej ziemi tak/ samo ciezko walczyc jak na starej/ wszystko zdobywal nadludzkim wysilkiem/ lozko,koc,lyzke,prace, mieszkanie/ wszyustko bylo mu obce, z wyjatkiem drzwi/ Dlatego zastanawial sie, gdy umrze, czy aby/trumna nie bedzie zrobiona z tych samych desek/co drzwi.”

W serii trzeciej znajdujemy sie znow w starym, dobrym Chicago, ktore bylo opiewane juz przez niego jako „miasto nadziei”. Teraz zmienia sie jakby optyka, a zarazem tonacja w „ Marshal Fields”, „Moscie na ulicy Michigan”, czy w  gorzkiej jak piolun „Slubnej obraczce”. Kto wie czy nie bardziej niz w ”God Bless America” ,gdzie mieszane malzenstwo „przy przeprowadzce do innej lepszej dzielnicy/ duzo rzeczy z garazu wyrzucilo do smietnika”, w tym takze „srebrne zakurzone polskie orly w zlotych koronach na glowach” i „lalki w strojach ludowych”.Hej, lza sie w oku kreci ! Nie obca jest tez poecie niewesola „finalowa opcja”, co widac chocby z obrazka „Cmentarz Graceland w Chicago” czy „Dom pogrzebowy zyczy…”. Otoz ow dom wysyla „najlepsze zyczenia” z okazji okraglych urodzin, zauwazajac, ze wskazuja one na fakt zblizania sie delikwenta do pewnej refleksyjnej granicy, oferuje wiec korzystna znizke za wczesniejsze zadeklarowanie intencji „spopielenia zwlok Panskich”, badz „zabukowania”  miejsca w „ladnym, slonecznym miejscu na naszym cmentarzu”.To takze Chicago, to rowniez Ameryka, dlatego poeta snuje dalej swoj watek : „smierc zawsze o nas pamieta,jakie to mile/ kiedys, nie tak dawno, bo czterdziesci lat temu/ chcial wiedziec jak skoncza swe zycie zlodzieje czeresni/ slawni w trzech sadach, na trzech podworkach”. „Teraz moze ju sie domyslac”, konkluduje Lizakowski. Ale znajdziemy tu takze i przede wszystkim „tamtego poete” z „Chicago, miasta nadziei” w calej zreszta serii utworow oferujacych nam rownie refleksyjne, choc zabarwione swoista wiara w zycie i jego madrosc, okolicznosciowych miniaturek.

To wiersze przypominajace tonacje „Zlodziei czeresni” czy „Wspolczesnego prymitywizmu” w soczystych obrazkach zycia twardego jak pajda chleba, ale nie pozbawionego wigoru ani smaku, z „barmanka z baru pod Kogutem”, ktora ma swoich mezczyzn, ale uwaznie ich wybiera. „Najchetniej wybieram tych co milcza,ktorzy niczego nie obiecuja,zadnych bajek nie opowiadaja”.

Jest w ciazy, mysli o synu i jego przyszlosci. „Ojciec jest wazny dla rodziny, dlatego musze/ byc ostrozna,wybrac tego z najlepszych”. Zbiera wyznania i nadzieje dawnych, przypadkowych rozmowcow i kompanow, w ktorych filozofii znalazl owe ziarno soli. Raz bedzie to „czlowiek, ktoremu w zyciu wszystko sie ukladalo”, o ktorego poeta wciaz sie boi, by w koncu nie przegral, bowiem sam  wowczas „stracilby wiare w czlowieka i Boga”.To znow bedzie nim „stary osiol” emigrant i zawalidroga, ktory dzis jako emeryt siedzi przed domem starcow i snuje swoje filozoficzne sady jak zmienilo sie zycie od czasow „kiedy nie bylo na swiecie komputerow”. „Kiedy o tym mysle, przyznaje poeta „to pamietam siebie,mlodego mezczyzne wysiadajacego z samolotu/ szukajacego pracy, szukajacego ojczyzny”.Ten sam narrator pojawia sie w „Czekaniu na dusze”: „mieszka w Chicago juz siedemnascie lat/ cialem, z wielka nieciepliwoscia oczekuje/ na moment, w ktorym jego dusza wyladuje na O’Hare”. Jak i w „Patrzy na Chicago” ,gdzie stara sie zglebic tajemnice „aktorstwa tych ludzi”.”A moze to zwykle kuglarstwo – odpowiada sobie – potomkowie nieudacznikow/ z Europy i innych czesci swiata/ otwarci, naturalni, prosci, mowiacy kazdego / dnia o  kazdej porze how are you ? „

 Okolicznosciowy tomik zamyka charakterystyczna seria „Emigracyjny poeta…”pisze o swoim zyciu”, „mysli o swojej poezji”, „rzuca urok na poete emigracyjnego”, „zastanawia sie” czy „pisze jezykiem codziennosci”.

A zatem seria bardzo osobistych wyznan na niemal intymne kwestie dla naszego autora ? Lizakowski w istocie wchodzi w literacka gre, ktora niekwestionowanie lubi, w ktorej czuje sie najlepiej. Nic nie jest tu do konca autorytatywne i niepowazalne, raczej, sugeruje „jest tak, jak sie panstwu zdaje…”. Poecie ktory za wiele duma nad najlepszym z trafnych rozwiazaniem swego zadania „pisania o nowym zyciu” pojawia sie „ubrany w biel” Pan Bog z palcem na ustach, aby przypomniec mu, ze cokolwiek by nie zrobil….bez pomocy boskiej nic z tego nie bedzie”. Kiedy ow poeta zaczyna zastanawiac sie „jak wyzyc z poezji i pisania wierszy” oczyma wyobrazni widzi listonosza niosacego solidny czek na prawdziwe, amerykanskie dolary i rzuca zonie  „ zrobmy dzis porzadny obiad, zjemy moja poezje/ wolno ja trawiac, popijajac brandy”. Wreszcie zmagajac sie z opisem nowego swiata, w ktorym sie znalazl, dochodzi do smutnego wniosku iz „nie wiadomo dlaczego nie narodzila sie w nim tesknota/ za tym co bylo/ Dlaczego nie narodzilo sie pragnienie za tym,co bedzie/ za tym co jest,co mozna dotknac palcem reki, podeszwa buta”. Inaczej poezja stanie sie „doslowna, nasiaknieta oberwacja szczegolow o rzeczach codziennosci”, zapisem glosu, „ktory mial byc mu obcy, a stal sie tak bardzo znajomy”.

Dopelnia calosci utwor wienczacy go nader charakterystyczna pointa, zaczynajacy sie od „ Emigracyjny poeta zastanawia sie…” w ktorym Lizakowski, pol zartem pol serio, przedstawia swoje rozterki „czego w jego poezji nie ma” i „jak ja wzbogacic”. Odbywajac swoja kwerende od wieszcza Adama i wiecznie zywego Norwida po Milosza i Iwaniuka, dochodzi do sceptycznej konkluzji: „ A moze nie potrzeba juz poetow emigracyjnych / Moze zawsze byli niepotrzebni ? „Zanim przezyje on moment iluminacji : „Eureka !” wyrastajacy z odkrycia prawdy, iz „od starej ojczyzny niczego nie mozna chciec/ a od nowej niczego oczekiwac” dokona Lizakowski lezacego mu nie od dzis na duszy srodowiskowego obrachunku. Z tymi zwlaszcza „kolegami po fachu”, ktorzy powrocili przed nim na lono ojczyzny z wieloletniej emigracji, a ktorzy dzis  „kase robia na lewo i na prawo/ podrozuja po calym swiecie, fotografuja sie/ wypowiadaja sie o tym i o tamtym/ Odbieraja miedzynarodowe nagrody w euro/ i co im bieda zrobi ? Nic.” Dochodzi do gleboko nurtujacego go pytania: „ Wiec jak pisac i o czym pisac, jakich uzyc slow ? skoro tylu przed nim/bylo emigrantami i zadnemu z nich nie udalo sie/ opisac emigracji, tym czym ona zyje.”

Nie ulega kwestii,ze nasz odbiorca Lauru UNSCO nie spoczal dotad na laurach i spoczac na nich nie zamierza ( pomimo otrzymiana tej bardzo prestizowej nagrody ). Trawi go wciaz dawny niepokoj nie tylko o znalezienie odpowiedzi na wlasne pytania, ale rowniez, i nade wszystko o etyke swojej misji i obranego, poetyckiego fachu. To dobry znak, bo jak pisal w swoim czasie Pier Paolo Pasolini, artysta nie moze i nie powinien wyladowac obiema stopami na ziemi, by spokojnie ,ba statycznie stanac w miejscu. Poki czlowiek piora mysli i zyje, dopoki zamierza tworzyc, przypominac z koniecznosci musi lancuchowego niedzwiedzia bolesnie tanczacego na czubkach palcow, bowiem plyta na ktorej go postawiono, podgrzewana jest  nieustannie plomykami ognia i bliska bywa czerwonosci. Dopoki jednak ten bolesny taniec trwa, zyje pasja, panuje tworczy niepokoj i w zasiegu reki wciaz pozostaje sztuka. Takze –  ars poetica !

Wojciech A. Wierzewski

Adam Lizakowski : „Chicago City of Belief – Chicago miasto wiary”
Wydawnictwo ksiazkowe IBIS, Polski Komitet do Spraw UNESCO, Warszawa 2008, stron 112. 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko