Danuta Sut-Karykowska – TRYPTYK WŁOSKI

0
20
Ryszard Tomczyk

CORSO VANNUCCI

Dziś rano, niedługo po wstaniu z łóżka, gdzieś w czasoprzestrzeni (to znaczy pomiędzy przedpokojem a śniadaniem), pojawiły mi się w głowie dwa słowa: Corso Vannucci. Zabrzmiały głośno i wyraźnie w moim umyśle. Co to znaczy? Skąd?? Dlaczego??? Powtórzyłam je sobie kilka razy i naprawdę musiałam zastanowić się dłuższą chwilę, zanim dotarło do mnie, że to nazwa najsłynniejszego deptaka w Perugii, stolicy włoskiej Umbrii, w której dane mi było spędzić pewne lato mojego życia.

            Przyznam szczerze, że zupełnie nie rozumiem, dlaczego podświadomość „wyrzuciła” mi ten koncept, hasło (bo przecież nie od razu wspomnienie), akurat dzisiaj, po prawie 35 latach. Było to tak dziwne, abstrakcyjne, wręcz niedorzeczne, że wobec niemożności ustalenia przyczyny tego zjawiska (Przyśniło mi się i nie pamiętam? Marzę o podróżach i zazdroszczę, patrząc na zdjęcia znajomych na fejsbuku?), postanowiłam nadać mu choć odrobinę sensu i opisać, jak za przyczyną dwóch słów nagle odżyło w mojej pamięci całe uniwersum wspomnień wizualnych, słuchowych, smakowych, węchowych, a nawet taktylnych.

            Zamykam oczy i widzę szeroką ulicę bez samochodów, pełną ludzi, głównie młodych (bo wakacje, bo jedną z wizytówek Perugii jest Università per Stranieri, no i jest lipiec, a jak lipiec w Perugii, to jest i Umbria Jazz, a wśród tegorocznych gwiazd – Urszula Dudziak (!), Sting (!!) i orkiestra Gila Evansa!!!). Jest gorąco i głośno. Mieszają się różne języki, ale i tak najgłośniejsi są Włosi: czarnowłosi, z błyszczącymi oczami i włosami. Śmieją się głośno, gestykulują i nie marnują żadnej okazji, żeby zaczepić dziewczyny. Bolą mnie nogi. Nie wiem jak doszłam aż tutaj ze stancji na Via Eugubina w plastikowych butach (koszmar!). Kapituluję i zdejmuję je. Teraz czuję pod stopami chłód wybrukowanej ulicy. To przyjemne, ale po chwili moje nogi pokrywa kurz. Trudno – wybieram wygodę i idę dalej. W powietrzu unosi się zapach pizzy. Już zawsze będzie mi się kojarzył z bazylią i sosem pomidorowym… Zaczynam tęsknić za przestrzenią i ciszą , więc przyśpieszam kroku i dochodzę do Giardini belvedere. Walczę ze sobą, żeby nie przysiąść na jednej z ławek. Ciągnie mnie do kamiennych barierek, za którymi rozpościera się przepiękna panorama etruskiego miasta. Łagodna symfonia cykad zastępuje jazzowe improwizacje. Zaczyna się ściemniać. Do świateł Perugii dołączają gwiazdy na niebie. Mogłabym tak trwać bez końca. Jest któryś tam lipca 1988 roku. Jestem szczęśliwa.

            Corso Vannucci stało się dziś dla mnie czymś więcej niż wspomnieniem. Niczym słynna magdalenka Prousta, przywołało całą lawinę bogatych doznań, na wiele lat zaklętych w dwóch prawie zapomnianych słowach… 

VIA EUGUBINA

Na stancję dotarła nieco przed północą. Już na dole kamienicy przy Via Eugubina usłyszała głośną muzykę. No pięknie – pomyślała – znowu impreza i znów sąsiedzi będą się skarżyć na hałas. No i wykrakała. Pod windą stało starsze małżeństwo Włochów i narzekało na cudzoziemców spod dziesiątki. Postanowiła wejść schodami, aby uniknąć konfrontacji. Zapomniała, że na Corso Vannucci zdjęła plastikowe sandałki, które tak dały jej się we znaki podczas spaceru. Nie umknęło to uwadze ciekawskiej sąsiadki.

– Va bene? – spytała, wskazując na jej stopy.

Spojrzała w dół i zamarła. Do wysokości połowy łydki jej nogi były pokryte błyszczącym od potu, czarnym kurzem. Matko, jaki wstyd!

– Sì, sì. Grazie! – rzuciła z uśmiechem i szybko skryła się na klatce schodowej. Usłyszała jeszcze jaka ta dzisiejsza młodzież jest głośna i ekstrawagancka, a potem już całkowicie pochłonął ją gorący rytm przeboju lata 88’. „Alzati la gonna, fammi vedere cosa c’è da fare”* – darł się Massimo Riva ze Steve Rogers Band. Co za ambitny tekst – parsknęła rozbawiona, pociągając za klamkę. Oczywiście, drzwi nie były zamknięte na zamek. Jak zwykle. Można było okraść ich ze wszystkiego. Chociaż… co właściwie ktoś miałby im zabrać? Konserwy z Polski, z mielonką turystyczną, pasztetem drobiowym i paprykarzem szczecińskim na czele? Podniszczone plecaki i walizki? A może tych parę letnich ciuchów zza żelaznej kurtyny? Najcenniejszym elementem wystroju trzypokojowego mieszkania była wieża Hi-Fi, ale ta akurat znajdowała się w bezpiecznym epicentrum dzisiejszego „trzęsienia ziemi”. Powiesiła torbę listonoszkę na wieszaku w przedpokoju i znieruchomiała. Tę czarną, skórzaną kurtkę poznałaby na końcu świata, pośród setek innych. I ten zapach… Lawendowa woda po goleniu. Oparła czoło o chłodną skórę i wciągnęła głęboko powietrze. Gdzie on jest? Wpadła do pokoju chłopaków, skąd teraz dobiegała składanka francuskich (nomen omen) przebojów z różnych epok. Liczne towarzystwo było już nieźle rozbawione. Młodzi ludzie różnych narodowości rozsiedli się na łóżkach pod ścianami i przed nimi. Parę osób poruszało w rytm muzyki na środku pokoju. Pachniało winem i arbuzami, których ogromne głowy dziewczyny wykorzystały do zrobienia oryginalnych lampionów na świeczki. Rozglądała się w półmroku, gdy jakiś podchmielony facet złapał ją za rękę.

– Mógłbym się w tobie zakochać – wybełkotał – Od razu widać, że masz romantyczną duszę.

– I co cię powstrzymuje? – spytała zimno, wyrywając dłoń z jego spoconej ręki.

– Jestem żonaty. A moja żona to straszna zołza – zawodził żałośnie.

– No to rzeczywiście masz pecha – stwierdziła współczująco, wycofując się z pokoju.

U dziewczyn, ani w jej „jedynce” też go nie było. W łazience ktoś czule obejmował klozet, bojąc się oddalić od jedynego w tej chwili nieruchomego miejsca we Wszechświecie.  Została kuchnia, ale i tam, pomimo zapalonego światła, było pusto. Opadła zmęczona na krzesło i oparła ręce i głowę na białym stole. Trwała tak przez chwilę, gdy powoli zaczęły do niej docierać jakieś szmery z balkonu, stłumione śmiechy i zduszone odgłosy rozmowy. Zerwała się na równe nogi i podbiegła do balkonowych drzwi. Jakaś para, oparta o barierkę, konwersowała sobie w najlepsze po francusku. Musiała zmrużyć oczy, żeby go rozpoznać. To był on. Wysoki, postawny, w opiętym, białym T-shircie i dżinsach. A obok roześmiana, z rozwianym blond włosem, śliczna Jana. Niech to szlag! Cholerne Czeszki. Krew uderzyła jej do głowy.

– Co ty tutaj robisz? – krzyknęła gniewnie w odpowiedzi na jego szeroki uśmiech.

– Przyjechałem do ciebie. Tak jak obiecałem – powiedział po francusku.

– Pytam, co tu robisz z nią!

– Nic. Czekam na ciebie. Spotkałem Jane w centrum. Spytałem czy wie może gdzie jest Via Eugubina. Powiedziała mi, że właśnie się do was wybiera, bo u Polaków są najlepsze imprezy. No i przyprowadziła mnie tutaj. Czy to nie jest niesamowite? – kontynuował z tym samym radosnym uśmiechem. Jana musiała wyczuć, że coś jest na rzeczy, bo odsunęła się na bezpieczną odległość.

– Nie wiedziałam, że jesteście razem – powiedziała po włosku.

– Jeszcze nie jesteśmy, ale to tylko kwestia czasu – odpowiedziała i pomyślała, że Jana jest nie tylko ładna, ale również inteligentna. E. nie znał włoskiego. Patrzył raz na jedną, raz na drugą, nie rozumiejąc o co chodzi.

– Bye. See you later – powiedziała Czeszka przeciskając się pomiędzy nią a drzwiami balkonu – And good luck – rzuciła im przez ramię na odchodnym.

*”Podnieś spódnicę, pokaż mi, co jest do zrobienia” – fragment piosenki Steve Rogers Band z 1988 roku.

VILLA BORGHESE

– To gdzie jest ta willa? – spytał E., rozglądając się po parku.

– TO jest Villa Borghese. Ten park tak się nazywa. To znaczy, tam dalej jest ten biały pałacyk, ale tam raczej nie będziemy spali. Tam jest muzeum – mówiła coraz bardziej niepewnie, patrząc jak jego oczy robią się coraz bardziej okrągłe ze zdziwienia.

– Nie będziemy chyba spali w parku?! – to już nie brzmiało jak pytanie, lecz jak oskarżenie w stylu: „A więc taki nocleg załatwiłaś dla nas w Rzymie?”

Najlepszą obroną jest atak, pomyślała. Nabrała powietrza, uśmiechnęła się i wypaliła:

– A dlaczego nie? Jest lato, noce są gorące, dla ochłody mamy fontannę…

– Oszalałaś? To niebezpieczne! Tu na pewno grasują złodzieje.

Teraz to ona rozejrzała się ostentacyjnie.

– Widzisz tu jakichś złodziei?

– To zabronione – powiedział stanowczo.

– Daj spokój! Pochodzę z kraju, gdzie wszystko jest zabronione. Ja i ty już jesteśmy nielegalnym zgromadzeniem. Nawet jeśli przyjdą carabinieri, to co nam zrobią? Zastrzelą nas? Jakoś ich przekonamy, żeby dali nam spokój. Jestem tu od półtora miesiąca, robiłam wiele zakazanych rzeczy, a nawet mandatu nie dostałam.

– Ty jesteś kompletnie nieodpowiedzialna. Gdybym wiedział, co wymyśliłaś, nigdy bym się na to nie zgodził – stwierdził.

– Przecież mówiłam ci, że będziemy spali w Villa Borghese.

– Ale une villa, to willa, dom, a nie park! To tak jak z tą ciężarówką, którą nazwałaś samochodem. Un camion to nie to samo, co une voiture.

Zapamiętam do końca życia, pomyślała. Dobrze, że udało jej się zatrzymać na stopa chociaż tę ciężarówkę. Może nie było super wygodnie, ale dojechali z Perugii do Rzymu? Dojechali. A ten się czepia i marudzi jak stary dziad.

– Teraz już raczej nic nie znajdziemy – rzuciła pojednawczo – Więc zamiast się kłócić, może urządzimy sobie piknik?

– Czyli kolacji w restauracji też nie zarezerwowałaś – powiedział smutno.

– Nie, ale mamy melon, szynkę parmeńską, gotowane jajka, pyszny ser i świeżą bagietkę – wyliczała, wyciągając po kolei produkty z przepastnego plecaka. Zrobiło się jej go żal. Jej książę z bajki pewnie nigdy nie był na pikniku w obcym mieście, po godzinie dwudziestej. Nie każdy miał szczęście urodzić się w kraju, gdzie od dziecka uczono sztuki przetrwania w ekstremalnych warunkach.

Już po chwili E. poprawił się humor. Najwyraźniej „przez żołądek do serca” działało w każdej szerokości geograficznej i niezależnie od ustroju politycznego. Trochę jeszcze ponarzekał na wytrawne wino popijane prosto z butelki, ale bardziej dla zasady pod tytułem „Spożywanie alkoholu jest zabronione w miejscu publicznym”, niż z przekonania. Jednak Francuz to Francuz.

Śmiali się i wspominali podróż i zwiedzanie wiecznego miasta, celowo unikając tematu nieuniknionego rozstania, które czekało ich następnego dnia. Tymczasem zrobiło się całkiem ciemno. Posprzątali więc po kolacji i przenieśli swój prowizoryczny obóz w inne miejsce, żeby nie zjadły ich mrówki, ewentualnie zwabione resztkami jedzenia. Rozłożyli ręczniki na trawie, a cieplejsze ubrania przeznaczyli do przykrycia się. Leżeli obok siebie i patrzyli w gwiaździste niebo. Było cicho, nie licząc cykad, które urządzały wieczorny koncert. Wsunęła rękę w jego dłoń.

– Zimno mi – skłamała.

– To przytul się do mnie – powiedział.

Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Przewróciła się na bok i mocno wtuliła się w jego ramię. Tak naprawdę było jej ciepło – sierpień, wino i miłość były bardzo gorącą mieszanką. Poczuła się błogo zmęczona. Starała się zrównać swoje oddechy z jego falującym torsem. Po chwili usłyszała leciutkie chrapanie. No i nici z romantycznej ostatniej nocy – pomyślała.

***

Obudziły ją odgłosy szamotaniny i francuskie przekleństwa. Zerwała się na równe nogi i ujrzała E. trzymającego za kołnierz małego Włocha, szarpiącego się na wszystkie strony. Było już zupełnie jasno. Odruchowo spojrzała na zegarek. Szósta piętnaście.

– Non ho preso niente* – zawodził chłopak, składając ręce jak do modlitwy na potwierdzenie swoich słów.

– Sprawdź czy nic nie zginęło – zarządził E.

Portfele, dokumenty, bilety – wszystko było na miejscu. Widocznie złodziejaszek dopiero zaczynał swoje łowy.

– Chyba niczego nie brakuje – stwierdziła.

– Co z nim zrobimy? – spytał.

– Wypuść go. Nie chcę się tłumaczyć przez smarkacza przed włoską policją.

E. wymierzył złodziejowi siarczystego kopniaka, ku przestrodze i na pożegnanie, po czym zwolnił chwyt. Nieletni ruszył jak rakieta, oglądając się za siebie, klnąc jak szewc i pokazując im gesty powszechnie uznawane za wulgarne i obraźliwe.

– Co za niewdzięczny gnojek – zaśmiała się zgorszona.

– Mówiłem, że tu mogą być złodzieje – powiedział z nieukrywaną satysfakcją.

– Tak, tak, ty zawsze masz rację – odpowiedziała – Jak się spało?

– Bardzo dobrze – teraz ona pozwoliła sobie na minę w stylu: „A nie mówiłam?” – Tylko co teraz? – ciągnął – musimy się jakoś ogarnąć przed podróżą. No i coś zjeść.

– Spokojnie, ze mną nie zginiesz – puściła do niego oko – Spakujemy się i pójdziemy do muzeum. Galeria co prawda jest jeszcze zamknięta, ale na pewno jest tam jakiś portier. Poprosimy go ładnie i na pewno pozwoli nam skorzystać z łazienki. A później kawa, śniadanie.

Coś na kształt podziwu i niedowierzania pojawiło się na jego twarzy. Ale ona myślała już o godzinie „W”, albo raczej „R”, jak rozstanie…

***

– Nie płacz, to tylko „do widzenia” – próbował pocieszać ją, gdy płakała jak bóbr, wychylona przez okno pociągu, trzymając kurczowo jego rękę.

– Do widzenia? A kiedy będzie następny raz? Za pół roku? Za rok? – szlochała.

– Kochasz mnie? – spytał niespodziewanie.

– Tak – odpowiedziała zawstydzona.

– Więc wszystko będzie dobrze – powiedział spokojnie, patrząc jej w oczy.

Pociąg ruszył i w końcu musiała puścić jego rękę. Stali, on na peronie, a ona w korytarzu pociągu, aż zniknęli sobie z widzenia. Pomyślała, że to dobrze, że ona odjeżdża pierwsza, bo gdyby to ona została sama na peronie, to chyba rzuciłaby się pod pierwszy nadjeżdżający pociąg. Wróciła zapłakana do przedziału. Musiała wyglądać jak siedem nieszczęść, bo jakaś kobieta zaczęła ją pocieszać, że przecież jest młoda i ma całe życie przed sobą. Słowa nieznajomej były dla niej w tamtym momencie tak samo bez sensu jak pocieszanie Momo po śmierci ukochanej pani Rozy**. Usiadła zrezygnowana przy oknie i otworzyła plecak, właściwie nie wiedząc po co . Na samym wierzchu, pod klapą plecaka, leżała czarna, skórzana kurtka! Przez pomyłkę włożyła jego kurtkę do swojego bagażu! To znak – odetchnęła z ulgą, wyciągając kurtkę i tuląc ją do piersi. Co prawda nie powiedział jej, że ją kocha, ale teraz na pewno będą musieli się spotkać, żeby odzyskał swoją ulubioną skórę.

KONIEC

*Nic nie wziąłem

**Życie przed sobą, (La vie devant soi), Romain Gary, Wyd. Cyklady, 2016

Danuta Sut-Karykowska


Danuta Sut-Karykowska – absolwentka filologii romańskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, romanistka z trzydziestoletnim doświadczeniem. Autorka przekładów poezji na język francuski w książce „Wybór wierszy / Poèmes choisis” Krzysztofa Jelenia, wydanych przez Studio ECHO Grzegorz Fryga w październiku 2020 roku, oraz w książce wydanej przez Fundację Poetariat „Wwierszowzięci. Ostatni romantycy. Rocznik liryki miłosnej 2022. Edycja polsko-francuska” / « Les Versenchantés. Les derniers romantiques. Recueil de poésie amoureuse 2022. Édition polono-française ». Jej wiersze ukazały się w „Antologii wiosennych wierszy. Primavera”, wydanej przez Fundację Poetariat wiosną 2023 roku, oraz w polsko – włoskiej edycji „Wwierszowziętych. W imię miłości. / I Versincantati. In nome dell’amore” (Wydawnictwo Fundacja Poetariat, 2023), a opowiadania były publikowane w Piśmie Literacko – Artystycznym „Bezkres”. Laureatka II nagrody w Konkursie Głównym 29. Głogowskich Konfrontacji Literackich (12 -14 października 2023).

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko