Wrażliwa Elżbieta Hadley Richardson do ostatnich chwil życia matki wiernie jej usługiwała. (Ojciec nie żył od siedemnastu lat). Po jej śmierci w październiku 1920 roku Hadley była wyczerpana duchowo i przemęczona. Tego miesiąca otrzymała od koleżanki ze studiów, Katie Smith, zaproszenie do odwiedzenia jej w Chicago. Ucieszyła się, że na chwilę wyrwie się z zamkniętego kręgu spraw rodzinnych, że nie popadnie w załamanie nerwowe, jak to się stało kilka lat temu podczas podróży po Europie z matką i siostrą, Florence, po ukończeniu z wyróżnieniem prywatnej pensji dla dziewcząt Mary Institute. Pozostałe siostry, Jamesa i Dorota, były od niej o ponad dziesięć lat starsze i nie mieszkały już w rodzinnym domu.
Dwudziestodziewięcioletnia Hadley nie należała do oszałamiających piękności, choć nie była brzydka. Posiadała wiele atutów; miała gęste rude włosy, dobrze grała w tenisa i na fortepianie. Wyróżniała się inteligencją, nauczyciele nawet twierdzili, że ma talent literacki, w co nie wierzyła, tak jak nie wierzyła w siebie, co było jedną z przyczyn, że wciąż pozostawała panną. Kiedy żyła matka, nie potrafiła wyzwolić się z jej dominacji. Zdarzało się, że tygodniami nie wychylała z domu nosa.
Z rodzinnego Saint Louis Hadley przyjechała do Katie. Tego dnia wieczorem w jej domu pojawiło się niewielkie grono dziewczyn i chłopaków. Poza jej bratem, Billem, byli Don Wright, Bobby Rouse, Bill Horne i Ernest Hemingway. Spośród zaproszonych dziewczyn najbardziej w pamięci Hadley utkwiła Doris Connable, ponieważ nieznośnie kokietowała Ernesta. Ten wysoki czarnowłosy chłopak podobał się wszystkim pannom, nie wyłączając Katie, która ponoć z nim romansowała, o czym Hadley wówczas nie wiedziała. Mimo, że Ernest był od niej młodszy o osiem lat, nie przeszkadzało mu to, aby się nią zainteresować. Wemedge, jak nazywał go Bill Smith, był błyskotliwy i oczytany. Dowcipnie opowiadał o baseballu, boksie, spływach kajakowych, łowieniu ryb i najnowszych przeczytanych książkach. „On zaprzecza mojemu stereotypowi, że ktoś wysportowany jest tępym mięśniakiem, a erudyta chuderlawym molem książkowym – myślała zaskoczona, słuchając jego opowieści. – Mam już na karku trzydziestkę, a wciąż, głuptaska, nie znam życia. A ten chłopak opowiada z takim znawstwem, z taką swadą, jak najlepszy gawędziarz. I sprawia wrażenie, jakby był starszy ode mnie, choć jestem przekonana, że jest młodszy”.
Ernest zakończył historię o łowieniu pstrągów.
– Proszę cię, mów dalej – Dorota zwróciła się do niego przymilnym głosem. – Tak fajnie opowiadasz…
– Może jednak dajmy szansę innym – Hemingway spojrzał na Katie, nie reagując na komplement Doroty. – Ja tymczasem łyknę zakazanego Burbona, bo mi zaschło w gardle.
– Zakazany owoc lepiej smakuje – Katie rzuciła wyświechtany stereotyp.
Ernest uśmiechnął się do niej z obowiązku, po czym przerzucił wzrok na najcichszą z towarzystwa Hadley, która odwzajemniła jego zainteresowanie miłym spojrzeniem. – Po chwili podszedł do niej z dwoma szklankami alkoholu. Stuknęli się i wychylili po łyku.
– Czuję, że to nie jest podróba pędzona pokątnie w stodole przez wujka Smitha – zaśmiał się głośno.
Jego uwagę usłyszała Katie.
– Butch, to oryginalny burbon prosto z Kanady – odrzekła.
Hadley, usłyszawszy jego nowy przydomek, ośmieliła się przemówić.
– Bill mówi do ciebie Wemedge, a teraz słyszę Butch. O co chodzi? – zapytała zdziwiona, patrząc mu w oczy. – Czy Ernest nie brzmi ładnie?
– Owszem – dotknął ją za łokieć i poprowadził do przeciwległej części salonu, siadając obok niej na kanapie. – W szkole i klubie obdarzano mnie setką żartobliwych, na szczęście nie złośliwych, pseudonimów: Hem, Hemmie, Nesto, Portos, Butch, Eoinbones, Hemingstein, a nawet Stein.
– To znaczy, że byłeś lubiany.
– Może… – odrzekł zagadkowo. – Wychylmy więc toast za Steina, którego nie da się nie lubić. I oczywiście za ciebie.
Wypili po dużym łyku i poczuli, jak ciepło rozeszło się im przyjemnie po ciele. Oboje lubili alkohol. Hemingway już jako nastolatek poznał jego smak; znajomy kowal, Jim, parę razy częstował go mocnym jabłecznikiem. Kiedy zaś z kolegami pił piwo i wino, odnosił wrażenie, że jest dorosły. Natomiast Hadley miała mało okazji do picia, ale z tych kilku zapamiętała, że czuła się wyjątkowo; pierwszy smak był nieprzyjemny, lecz w miarę upływu czasu, gdy moc napoju pobudzała umysł, doznawała ekscytacji. Po wypiciu kilku szklanek, byli lekko odurzeni, co sprawiało wrażenie przebywania w lepszej rzeczywistości.
– Kiedy alkohol był dostępny, nie interesował mnie w ogóle – zauważyła. – Zaczął mi smakować dopiero po wprowadzeniu prohibicji. Właściwie nie sam smak, ale to fantastyczne uczucie po…
– Ze mną jest podobnie – zgodził się.
– Sięgając po drinka odnoszę wrażenie, że jestem córką bardziej taty, niż matki. Mimo, że zmarł, kiedy miałam dwanaście lat.
– Tak się czujesz nie pomimo, lecz właśnie dlatego, że go nie ma.
– Wiesz… – popatrzyła mu w oczy – chyba masz rację.
– Widzę, że mamy podobne przeżycia rodzinne. O swojej matce nie chcę gadać – rzekł oschle. – Co do ojca… Wszystko co dobre, zawdzięczam jemu. Matka jest osobą irytującą, zafałszowaną… Poniża starego. Sorry, miałem o niej nie mówić.
– Z moją byłam mocno związana. Dopiero po jej odejściu uświadomiłam sobie, że była to chorobliwa więź. Nie potrafiłam jej zerwać. Reszta rodzeństwa nie miała tych rozterek. Mam do niej żal, że kazała mi zrezygnować ze studiów. Stwierdziła autorytatywnie, że na ich dokończenie zabraknie mi sił – jej oczy zamgliły się.
– Jak to dobrze, że nie studiowałem… – odrzekł nonszalancko.
– Poważnie? – zdumiała się. – Po tym, jak ciekawie opowiadałeś, byłam przekonana, że skończyłeś co najmniej dwa college’e – uśmiechnęła się życzliwie.
– Dla mnie najlepszą szkołą jest praktyka. Ściślej mówiąc pisanie.
– Ja sporo gram na fortepianie i ćwiczę tenis.
– Uwielbiam sport, a najbardziej baseball i boks. Stoczyłem kilka walk. Jedną z zawodowcem. Mimo, że złamał mi nos, boksowałem do końca – fantazjował.
– Przecież masz prosty nos – przyjrzała mu się. – I to całkiem zgrabny – kokietowała go.
Hemingway, przyłapany na kłamstewku, poczuł się nieswojo. Nie zwrócił uwagi na jej pochlebstwo.
– Skrzywił mi tylko chrząstkę, którą lekarz wyprostował jednym wprawnym ruchem – skorygował swoją fantastyczną opowiastkę. – Kość pozostała nietknięta – brnął dalej.
– A ta blizna też od boksowania? – spojrzała na prawą nasadę jego dłoni.
– Och, dziewczyno… – rzekł tonem wyższości zaprawionym męską dumą. – To drobiazg. W pobliżu wybuchła mina i podmuch o sile tornada odrzucił mnie na kilka metrów. Spadając asekurowałem się rękami i tą dłonią – podniósł ją do góry – rozbiłem jakąś szybę.
– Ładny drobiazg… – stwierdziła z uznaniem. – Nie wiedziałam, że byłeś na wojnie.
– Spójrz… – Ernest podciągnął prawą nogawkę spodni, pokazując rany odniesione w lipcu 1918 roku na froncie włoskim.
Hadley przyjrzała się bliznom.
– Straszne! – przeraziła się.
– Na froncie w Fossalta di Piave na północ od Wenecji odłamki moździerza ugodziły mnie. Prawa noga była w opłakanym stanie. Nie wiem jak to zrobiłem, ale na plecach zaniosłem jeszcze ciężko rannego Włocha do punktu medycznego.
– Jesteś bohaterem – rzekła z uznaniem.
– Nie przesadzajmy. Każdy, kto znalazł się w ogniu walki, jest bohaterem – odrzekł ogólnikowo sugerując, że walczył z karabinem w ręku. W rzeczywistości porucznik Hemingway był członkiem Amerykańskiego Czerwonego Krzyża i jako kierowca dostarczał artykuły oddziałom włoskim walczącym na pierwszej linii, co trwało tylko miesiąc. – Podczas operacji wyjęto mi z nóg nieskończoną ilość żelastwa – kontynuował. – Z największego odłamka kumpel zrobił sobie sygnet. Po operacji pół roku byczyłem się na rekonwalescencji w Mediolanie – zarechotał. – Poruszałem się o kulach. Po powrocie do domu na początku roku dziewiętnastego jeszcze przez pewien czas chodziłem, podpierając się laską.
Nie wiadomo jak to się stało, że urodziwy młodzian zakochał się bezgranicznie w znacznie starszej pannie. Łączyło ich kilka spraw: pociąg do alkoholu i relacje rodzinne; niechęć do matki i uwielbienie dla ojca. Kolejnym spoiwem były przeciwieństwa; młody chłopak szukał w dojrzałej dziewczynie matczynej miłości, której brakowało mu w domu. Była to dla niego typowa kompensata uczuciowa. Znalazł ją u dojrzalszej dziewczyny, ona zaś odnalazła się w tej roli. Ponadto Hadley, uważająca się za kopciuszka, trafiła na księcia, który obdarzył ją pierwszym dorosłym uczuciem. Podobieństwa łączyły ich, przeciwieństwa podniecały.
Panna Richardson pozostała w Chicago jeszcze trzy tygodnie. Spotykała się z Ernestem codziennie. Zakochali się. Była w siódmym niebie, że wreszcie nieprzychylny los odwrócił się od niej. „O, Boże, nie mogę tego zrozumieć, a właściwie… nie chcę – myślała podekscytowana, idąc na kolejną randkę. – To prawdziwy cud, że mając już tyle lat trafił mi się taki chłopak. Chyba mnie kocha – poczuła mocne ukłucie w dołku. – Siostry mi nie uwierzą… Tatuś bardzo by się ucieszył, a mama… ech, szkoda słów. Mam nadzieję, że skończy mi się to nijakie, monotonne życie, że wreszcie odczepi się ode mnie ten stary doktor…”. Był nim Loe Loeb, prawie pięćdziesięcioletni lekarz, który od kilku miesięcy zabiegał o jej względy. Hadley z braku chętnych przyzwalała mu na umizgi, choć w głębi serca marzyła o kimś młodszym.
Wracając pociągiem do Saint Louis, panna Richardson nie mogła ochłonąć z przeżytych wrażeń. Była już pewna, że najprzystojniejszy chłopak, jakiego w życiu poznała, zadurzył się w niej. Jednocześnie ogarnął ją niepokój, że może go utracić. „Ta laleczka, Doris, bezczelnie łypała do niego, aż było to żenujące. Zauważyła to także Katie. «Schrupałaby go w całości…» – szepnęła mi do ucha, gdy Dorota wyszła do łazienki. Zresztą moja droga Katie też go delikatnie emablowała. Podejrzewam, że mógł między nimi być jakiś romansik. Zaczynam fantazjować. Jestem niedobra – zgromiła się w duchu. – Zaprosiła mnie, dzięki niej poznałam wspaniałego chłopaka, a teraz snuję jakieś idiotyczne podejrzenia. Nie wolno mi. Przecież ona ma Odgara, więc po co miałaby sięgać po kogoś innego? No tak, ale Odgara nie zaprosiła na spotkanie. Dziwne…” – zamartwiała się. Po chwili rytmiczny stukot kół pociągu utulił ją do snu.
Po krótkim czasie Hemingway napisał do Hadley list, informując, że wciąż mieszka w Chicago z dwoma kolegami w siedmiopokojowym mieszkaniu drugiego brata Katie, Yeremego Kenleya, którego żona wyjechała na studia do Nowego Jorku. Nadmienił także, że w najbliższą sobotę wybiera się z Katie na potańcówkę. Hadley zmartwiła się tym. W myślach przeklinała przyjaciółkę i jednocześnie wychwalała ją za to, że dzięki niej poznała Ernesta. W odpowiedzi nie pisała o rozterkach. Delikatnie dała mu do zrozumienia, że jest zainteresowana podtrzymaniem znajomości. Na początku 1921 roku zaprosiła go listownie do siebie.
Przyjechał do niej w marcu w nowo zakupionym garniturze, by wyglądać poważnie. I dobrze się zaprezentować przed jej siostrą. „On się we mnie naprawdę zabujał – myślała uradowana, gdy na peronie dworca Saint Louis Union ujrzała go w eleganckim ubraniu pod krawatem. – Gdyby tak nie było, nie jechałby do mnie ponad 300 mil. Chyba oszaleję z radości” – dokończyła myśl, gdy się z nim czule ściskała. Tego jesiennego dnia siedzieli w przytulnej knajpce. Wspólne rozmowy utwierdziły ich, że są sobie przeznaczeni. Wyznał jej stremowany – dopiero po kilku miesiącach znajomości – że ma zaledwie dwadzieścia jeden lat.
– Powiedziałeś to nieco wstydliwie – zauważyła. „Dobrze czułam, że jest młodszy, choć nie przypuszczałam, że aż tyle…” – pomyślała lekko zawiedziona.
– Wśród kolegów na podwórku, podczas gry w baseballa, czy w wojsku zawsze byłem beniaminkiem. Nawet jeśli w rzeczywistości tak nie było, czułem się jak gówniarz. To mój kompleks.
– Nie myśl o tym. A jeśli możesz, wyrzuć to z siebie.
– Nie wiem, czy potrafię – powiedziawszy to, wychylił jednym haustem pół szklanki drinka i poprosił kelnerkę o następnego.
– Mnie też nachodziły rozterki, że jestem już stara. Ale tak bardzo tym się nie zatruwałam. Teraz, gdy znamy się lepiej, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Czujesz, że ślemy ku sobie fluidy?
– Które w mig odczytujemy…
– Chciałabym, żeby różnica lat nas nie dzieliła. Więcej spraw nas łączy, niż dzieli.
– To podstawa naszych wspólnych częstotliwości – wziął spory łyk.
– Hemmie – rzekła łagodnie, głaszcząc jego dłoń. – W życiu przeszedłeś znacznie więcej ode mnie; w tym wieku powinieneś być dumny, że jesteś dojrzałym facetem. Powiem więcej, życiowo jesteś dojrzalszy ode mnie.
– Więc mam przestać czuć się szczeniakiem? – upewniał się naiwnie.
– Po prostu nie udowadniaj wszystkim, że jesteś starszy, niż jesteś.
– Ale wąsów nie zgolę.
Na ustach Hadley zagościł pełen zrozumienia uśmiech.
Po trzech dniach pobytu Hadley odprowadzała go na dworzec.
– Obiecaj mi, że nie będziesz się już więcej umawiał z dziewczynami na tańce – zrobiła aluzję do Katie.
– Chcę mieć z nią dobre stosunki. Tak samo, jak z Billem i Yeremym. To moi przyjaciele. Ona pomogła mi w pozbyciu się scholastycznego ducha religijnego moich starych, którzy codziennie odprawiali nudne modlitwy, śpiewali pieśni, uczęszczali na nabożeństwa i nieustannie żarli się, a ściślej wredna Grace – tak nazywał matkę – znęcała się nad ojcem.
– Obiecaj! – powtórzyła mocniejszym tonem nie zwracając uwagi na jego wyjaśnienia.
– Ok.
– Dobre relacje możesz utrzymywać bez konieczności zabierania jej na potańcówki.
Tuż przed odjazdem pociągu Ernest niespodziewanie zapytał ją podekscytowany:
– Kiedy przyjedziesz do mnie?
– Zaskoczyłeś mnie – zrobiła duże oczy iskrzące nadzieją.
– Jutro, najdalej pojutrze – mówił gorączkowo.
– Wariatuńcio – pocałowała go.
– No to za tydzień? – nalegał.
– Mam ważny mecz w tenisa. I umówione lekcje muzyki. Poza tym muszę coś sobie kupić, bo z pewnością zaprowadzisz mnie do rodziców.
– Więc w następnym tygodniu – zadecydował.
Po dwóch tygodniach Elżbieta Hadley Richardson przyjechała do Chicago. Na tę okazję kupiła sobie drogą satynową sukienkę z haftem okalającym dekolt. Na dworcu rzucili się sobie w objęcia.
– Nie widziałem cię długie czternaście dni – Ernest mówił stęskniony, całując ją kilkakrotnie.
– Też ciągnęły mi się w nieskończoność.
– Dzisiaj i jutro mamy czas dla siebie. Pojutrze musimy odrobić pańszczyznę.
– To znaczy? – zapytała zlękniona.
– Wspominałem ci w liście; skoczymy do Oak Park.
– Cieszę się, że zobaczę dom twego dzieciństwa.
– Który już nie jest moim – uzupełnił. – Ale niczego się nie obawiaj. Ojcem będziesz zachwycona.
– O jego reakcję martwię się najmniej. Wiesz dobrze, co mnie trapi…
– Jestem dziwnie spokojny, że swoim urokiem rozbroisz Grace.
Panna Richardson zamieszkała w oddzielnym pokoju apartamentu, który Ernest dzielił z kolegami. Myślał o niej poważnie, więc nawet nie zasugerował, by spali w jednym pokoju. W niedzielę wybrali się do jego rodziców. Hadley z rozpuszczonymi lśniącymi włosami do ramion i nowej sukience wyglądała zjawiskowo, lecz nie wyzywająco. W trakcie obiadu ojciec, Clarence Hemingway, żartował z nią, co spowodowało, że atmosfera spotkania była przyjemna i lekka. Hadley zauważyła, że Ernest jest z twarzy i sylwetki podobny do ojca, który wciąż był przystojnym mężczyzną. Ku jej zaskoczeniu matka była wobec niej życzliwa. Hadley nie dziwiła się jej wyszukanemu słownictwu, o czym uprzedził ją Ernest. Raz tylko ujawniła swoją zgryźliwość wobec niego:
– Mam nadzieję, synku, że tym razem nie zrobisz nam numeru, jak z tą aktoreczką Mae’ą Marsh.
Ernest w mgnieniu oka poczerwieniał. Hadley spojrzała na niego zmieszana.
– Matka, daj spokój – zainterweniował Clarence. – Bodaj pół roku temu Ernie zaskoczył nas sensacyjną wiadomością, że się zaręczył z gwiazdą Marsh – spojrzał w stronę zawstydzonej przyszłej synowej. – Grace w to uwierzyła, ja zaś, znając jego skłonność do żartów, miałem pewne wątpliwości.
– Na początku też uwierzyłeś – Ernest zaśmiał się, rozładowując napięcie.
Hadley uniosła wymuszenie kąciki ust.
– Mimo, że nie jesteśmy zaręczeni, nasza przyjaźń na pewno nie jest żartem – odpowiedziała poważnie, za co Hemingway mocno ją przytulił. Po sekundzie uświadomiła sobie, że wypowiedziała słowo, które nie padło w trakcie ich kilkumiesięcznej znajomości. Zmartwiła się, że niepotrzebnie je palnęła.
– Fakt, nie jesteśmy zaręczeni – Ernest podjął wątek – ale może wkrótce to się zmieni? – spojrzał na nią z ufnością.
– Nie wtrącam się do waszych spraw, ale sprzyjam wam – skomentował ojciec.
Przed zbliżającą się porą kolacji młodzi pożegnali się. Po powrocie do apartamentu rozmawiali o wizycie u rodziców.
– Ojczulka totalnie omotałaś swoim czarem – Hemingway uśmiechnął się radośnie, otwierając butelkę wina i rozlewając je do lampek.
– To miłe. Pan Clarence jest cudowny – rzekła zadowolona. – Ale bardziej interesuje mnie zdanie twojej matki. Zauważyłam, jak ci coś szepnęła.
– Że wywarłaś na niej dobre wrażenie – Ernest pocałował ją w policzek.
– Rozumiem, że nie będzie się tobie sprzeciwiać.
– Nawet, gdyby chciała mnie wydziedziczyć, to i tak bym się nie dał – powiedział zdecydowanym tonem.
– Nie jesteś zbyt kategoryczny?
– Jej zdanie nie ma dla mnie większego znaczenia, choć cieszę się, że się jej spodobałaś. Ważne, że ojciec nam sprzyja. – Po krótkim wahaniu zdecydował się zapytać: – O tych zaręczynach rzuciłaś celowo?
– Wymsknęło mi się. Przepraszam, nie pomyślałam, że nie powinno się używać słów, które mają ciężką wagę.
– Wiesz, że jestem silny i taki ciężar mogę udźwignąć. Musimy o tym pogadać.
– No to gadajmy – rzuciła niespodziewanie.
Ernest wypił pełen kielich wina.
– Wyjdziesz za mnie? – zaproponował. Postawiwszy na stole kielich, uklęknął, całując ją w obie dłonie.
– Mój kochany Hemmie. Tak! – objęła jego głowę.
Kilkudniowy pobyt Hadley u Ernesta stanowił pieczęć ich związku. Podczas kolejnego spotkania, późną wiosną, zaręczyli się. W czerwcu uszczęśliwiona Hadley ogłosiła zaręczyny. Rozmawiała o nich z siostrą, z którą dobrze się rozumiała.
– Coś mi w nim nie gra – Florence powiedziała otwarcie.
– Konkretnie co? – Hadley zlękła się.
– Nie potrafię tego nazwać. Intuicyjnie czuję, że nie jest dla ciebie.
– Za młody? Za przystojny?
– Może coś w tym jest. Przyszło mi na myśl przysłowie, które usłyszałam od znajomej Polki z Avondale: Kto bierze nadobną dziewicę, ten sieje dla wróbli pszenicę.
– Nie jestem piękna, ani się za taką nie uważam.
– Siostrzyczko, czytaj à rebours.
Hadley zmartwiła się opinią Florence, jednak postanowiła nie brać jej pod uwagę w swoich dalszych krokach prowadzących do małżeństwa.
Na kolejnym spotkaniu narzeczeni ustalili datę ślubu na trzeciego września 1921 roku. Pobrali się w protestanckim kościółku w Horton Bay w pobliżu jeziora Michigan. Po powrocie z miodowego miesiąca w domku letniskowym rodziców, wynajęli mieszkanko w Chicago. Cały czas pisał opowiadania i wiersze.
W pierwszych dniach wspólnego gospodarzenia rozmawiali o domowym budżecie. W tym czasie Hadley otrzymała pismo z kancelarii prawnej.
– Po podziale spadkowych pieniędzy po rodzicach przypadnie mi trzy tysiące dolarów rocznie – rzekła zadowolona, pokazując dokument Ernestowi.
– To fortuna – zawołał przesadnie. – Ja też będę miał trochę grosza z gazety. Nie tyle co ty, ale wystarczy nam na pobyt w taniej Europie. Jeśli przekonam sekretarza redakcji, żebym został korespondentem zagranicznym, otrzymam rocznie tyle samo, co ty i jeszcze zwrot wydatków związanych ze zbieraniem materiałów.
– Możemy więc zwiedzać Europę.
– Na początek proponuję Włochy. Pokażę ci miejsce, gdzie zostałem ranny i szpital, w którym się leczyłem.
– A potem Paryż? – klasnęła w dłonie.
– Najpierw Paryż – zmienił zdanie. – Jest tam dużo naszych.
– Świat jest więzieniem, z którego razem się wyrwiemy – zawołała entuzjastycznie.
Pod koniec roku Hemingway został zatrudniony, jako korespondent zagraniczny w dzienniku Toronto Star. Zaraz potem oboje powzięli decyzję o wyjeździe do Paryża.
Rok wcześniej, zimą 1920 roku, Hemingway poznał pisarza Sherwooda Andersona na przyjęciu u Yeremy Kenleya Smitha. Był nim zachwycony; zarówno jego osobowością, młodzieńczym usposobieniem (choć miał już 45 lat), ciekawymi przygodami, kolorowym ubiorem, jak i pisarstwem. Wkrótce Anderson popłynął do Paryża. Po kilku miesiącach wrócił i ponownie spotkał się z Hemingwayem. Wiedząc, że Ernest zamierza wyjechać do Europy, przekazał mu paryski kontakt do Sylwii Beach, właścicielki angielskojęzycznej księgarni Shakespeare and Company.
– Ona pozna cię z Gertudą Stein i Jamesem Joycem – stwierdził Sherwood.
– Wooow! – Ernest zawył emfatycznie, słysząc nazwisko znanego pisarza. – A co to za księgarnia?
– Nie słyszałeś…? – zapytał w formie zawoalowanej nagany. Jednak po chwili zreflektował się. – No tak, nie dziwię ci się, ona powstała zaledwie półtora roku temu. – Robi się Mekką amerykańskich pisarzy i poetów, a niedługo będzie kolebką nowoczesnej literatury.
Na początku grudnia 1921 roku Hemingway otrzymał od Sherwooda listy polecające nie tylko do Sylwii Beach, lecz także do Jamesa Joycea, Gertrudy Stein, Ezry Pounda i Lewisa Galantierea, dziennikarza i sekretarza Międzynarodowej Izby Handlowej. W połowie grudnia wypłynęli z Nowego Yorku i tuż przed Bożym Narodzeniem przybili do Francji. Dzięki Lewisowi wynajęli dwupokojowe mieszkanie w Dzielnicy Łacińskiej. Po ulokowaniu się Hemingway wynajął w tanim hotelu pokój na pracownię, w której codziennie pisał, napaliwszy uprzednio w piecu kaflowym. Jeśli nie chciało mu się wspinać na piąte piętro i rozpalać w piecu, pisał w kawiarni.
Wieczorami wychodził z Hadley na spacery. Uczęszczał na walki zapaśnicze i wyścigi konne w Enghien i Auteuil. Dużo rozmawiał z właścicielami koni i dżokejami, szlifując język francuski, którym już dobrze się posługiwał. Obserwowanie wyścigów i obstawianie zakładów zaczęło go bardziej pochłaniać, niż pisanie. Stał się nałogowym graczem, jednak po pewnym czasie udało mu się wyzwolić z niebezpiecznego nałogu. Przebywając często w księgarni Sylwii Beach, zaprzyjaźnił się z nią, a także z Jamesem Joycem i Ezrą Poundem. Byli oni jednymi z nielicznych literatów, z którymi nigdy się nie pokłócił, ani ich nie obsmarował w utworach pod przykrywką fikcyjnych bohaterów.
W połowie listopada 1922 roku pojechał do Lozanny sprawozdawać obrady z konferencji pokojowej w sprawie sporu granicznego między Grecją i Turcją. Hadley, z powodu przeziębienia, została na miejscu. Po zakończeniu konferencji planowali spędzić urlop w Alpach w Chamby koło Montreux. Po wyzdrowieniu Hadley szykowała się do wyjazdu. Spakowała swoje rzeczy do jednej walizki, do drugiej włożyła niemal wszystkie rękopisy i maszynopisy Ernesta przypuszczając, że podczas niesprzyjającej pogody będzie chciał z nich korzystać. Na dworcu w Lyonie Hadley poprosiła bagażowego o zaniesienie walizek do przedziału. Po dwóch, może trzech minutach, kiedy do niego weszła stwierdziła z przerażeniem, że walizka z rękopisami została ukradziona. Poszukiwania nie przyniosły rezultatu.
Małżonkowie spotkali się na dworcu w Lozannie. Zapłakana Hadley wyjaśniła, co się stało. Ernest zacisnął ze zdenerwowania szczęki.
– Nie prosiłem cię, żebyś wzięła rękopisy – krzyknął.
– Chciałam zrobić ci niespodziankę – mówiła przez łzy. – W czasie niepogody mógłbyś nad nimi pracować.
– A kopie? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Zapakowałam razem z oryginałami.
– Ratunku, pomocy! – wydarł się. – Cały dorobek. Ja chyba śnię?
– Chciałam dobrze… – mówiła przerażona.
– A wyszło wielkie gówno! Najgorsze są dobre chęci – nie mógł się opanować.
– Hemmie, proszę… Nie gniewaj się.
– Zmarnowałaś rok mojej pracy. Nienawidzę cię! Jedź sobie sama na narty. Wracam do Paryża.
– Po co?
– Może znajdę jakieś odrzucone rękopisy.
– Co ja tu będę bez ciebie robiła? Błagam cię… Przyjedziesz? – płakała.
– Nie – syknął przez zęby. – Po chwili, widząc ją szlochającą, zmiękł: – Chyba, że coś znajdę.
W paryskim mieszkaniu na dnie szuflady biurka znalazł rękopis opowiadania W Michigan, które krytycznie oceniła Gertruda Stein. Pod nim leżały brudnopisy wiersza. Nic więcej. „Jak mogła mi to zrobić” – pomyślał wściekły, choć w duchu ucieszył się, że coś znalazł. Na szczęście czasopismo Poetry przyjęło do druku sześć innych wierszy, natomiast redakcja Cosmopolitan posiadała jedno opowiadanie, co do którego nie podjęła jeszcze decyzji. Tego wieczora upił się z rozpaczy. Koło południa odwiedził Gertrudę Stein i jej partnerkę Alicję Toklas. Panie po matczynemu pocieszały go. Wieczornym pociągiem pojechał przez Lozannę do Chamby, gdzie była już Hadley ze znajomymi.
W Chamby Hemingway otrzymał długi list od Agnes von Kurowski (starszej o siedem lat), amerykańskiej pielęgniarki z Czerwonego Krzyża z czasów wojny. Pod jej opieką w mediolańskim szpitalu dziewiętnastoletni porucznik kurował się po operacji. I zakochał się. Po powrocie do Stanów marzył, by się z nią ożenić, jednak panna von Kurowski odpisała mu jednoznacznie, że kończy związek. Później się nie spotkali. Teraz Agnes usprawiedliwiała się ze sposobu zakończenia przyjaźni. Była dumna, że Ernest jest pisarzem i na końcu wyrażała nadzieję, że będą korespondowali. Prosiła także o przekazanie pozdrowień żonie. (Agnes wciąż była panną, wyszła za mąż w 1928).
Ernest siedział rozluźniony w fotelu. Czytał list, uśmiechając się co chwila do siebie. Po chwili pojawiła się Hadley.
– Od kogo to, kochanie? – zaniepokoiła się, widząc jego rozpromienioną twarz.
– Ze Stanów – odpowiedział wymijająco.
– Zapytałam: od kogo? – rzekła stanowczo.
– Od pielęgniarki ze szpitala, gdzie leczyłem rany. Mówiłem ci kiedyś o niej.
– Z którą chciałeś się żenić?
– To były młodzieńcze fantazje. Rozstaliśmy się… – Po sekundzie dodał wstydliwie: – Zerwała ze mną.
– Zerwała, a teraz pisze? – była zirytowana.
– Pozdrawia cię – wskazał palcem na końcową linijkę listu. – Przeczytała moje teksty i… napisała.
– Martwi mnie to – powiedziała szczerze, wskazując dłonią na list.
– Daj spokój – lekceważył jej słowa.
– Obiecaj mi, że nie będziesz z nią utrzymywał znajomości.
W lutym Hadley zdecydowała się zakomunikować mężowi ważną wiadomość.
– Kochanie, jestem w ciąży – powiedziała neutralnym głosem.
– Przecież miałaś zachowywać ostrożność – Ernest zdenerwował się.
„Ja miałam być ostrożna, a ty, pan i władca, nie!” – pomyślała, tłumiąc w sobie złość. Po chwili uspokoiła się.
– Nie cieszysz się? – starała się wpłynąć łagodząco na jego nastrój.
– Szczerze? Nie potrafię. Mieliśmy jeszcze trochę nacieszyć się sobą. Bez zbędnych trosk. Bez obciążeń – mówił podminowany.
– Przekroczyłam już trzydziestkę.
– Daj spokój. Najpierw zgubione rękopisy, teraz ciąża – był skupiony na własnych sprawach. – Wszystko wali się na mój łeb, nie wiem, jak to wytrzymam – mówił histerycznie. – Nie mamy pieniędzy na większą rodzinę.
– Hemmie, nie martw się. Wystarczy nam, co mamy.
– Ech… – zniechęcony machnął ręką.
– Chcę, żeby dziecko urodziło się w Ameryce – rzekła niepewnie.
– To najlepsza wiadomość, którą dziś usłyszałem – na chwilę poprawił mu się humor.
Hemingway długi czas był rozgoryczony. „Jestem za młody na bycie ojcem – myślał, ślęcząc z piórem w ręku nad czystą kartką papieru. – Ta jej nieprzezorność, nieuwaga. I niestety moja niefrasobliwość, a raczej głupota. Będę zajmował się zasranymi pieluchami, pisanie będzie leżało odłogiem. Kiedy znajomi pisarze będą mnie wyprzedzali w drodze do czytelników i laurów, ja będę kołysał berbecia. Koniec z nartami, boksem, baseballem i pstrągami” – lamentował w duchu.
W okresie ciąży atmosfera między małżonkami nie była dobra. Przed wyjazdem do Zagłębia Ruhry, skąd miał relacjonować wydarzenia związane z wkroczeniem wojsk francuskich (w reakcji na opóźnienie niemieckich dostaw węgla w ramach reparacji), odwiedził Gertrudę Stein, której żalił się na żonę z powodu ciąży. Po zakończeniu pobytu w Niemczech Hemingwayowie pojechali do Szwajcarii. Wypoczywając w Rapallo i Dolomitach wyciągał ją na długie spacery, mecze tenisowe i jazdy na nartach, nie przejmując się jej ciążą.
Swoje rozdrażnienie załagodził wycieczką do Hiszpanii z wydawcą Robertem McAlmonem, który zafundował mu pobyt. Walki byków, o których pierwszy raz usłyszał od Alicji Toklas, zachwyciły go. Po powrocie do Paryża szlifował teksty do pierwszej książki Trzy opowiadania i dziesięć wierszy, którą w 1923 roku wydał McAlmon. Po krótkim pobycie nad Sekwaną Ernest zapragnął powrócić do Hiszpanii.
– Corrida jest bardziej męskim sportem, niż boks, czy baseball – Ernest przekonywał żonę, gdy siedzieli w kawiarence, popijając wino.
– Nie spodziewałam się, że hiszpańskie walki byków urzekną cię bardziej niż amerykańskie sporty.
– Alicja powiedziała mi, że najciekawsze walki odbywają się w lipcu w Pampelunie – relacjonował żonie. – Trwa tam fiesta San Fermin. Pojedziemy?
– Chętnie. Podróż nie powinna mu zaszkodzić – Hadley położyła dłoń na brzuchu. Była już w piątym miesiącu, czuła się dobrze, ani razu nie miała mdłości.
Oboje byli przekonani, że będzie to chłopiec.
– Oglądane przez nas walki byków i uliczna gonitwa wzmocnią go – rzekł serio.
Tydzień spędzony w Pampelunie poprawił ich relacje. Byli szczęśliwi, jak podczas pierwszych tygodni pobytu w Paryżu. Hemingway pozostał na zawsze fanatycznym wielbicielem corridy. Na czyjeś pytanie, dlaczego dał się tak opanować temu sportowi, udzielił odpowiedzi w korespondencji dla Toronto Star, pisząc że corrida nie jest sportem, jest tragedią symbolizującą walkę człowieka z bestią.
Pod koniec sierpnia małżonkowie wypłynęli z Cherbourga do Kanady. Zamieszkali w Toronto. Hadley była w ósmym miesiącu ciąży.
– Powiadomiłeś rodziców, że spodziewamy się dziecka?
– Na pewno ich nie powiadomię – odrzekł kostycznie. – Ta suka nie zasługuje na to – syknął przez zęby.
– Hemmie, proszę cię, nie mów tak o matce! Nawet jeśli wciąż czujesz do niej uraz.
– Zmieńmy temat – odburknął. – Może… – łamał się – może ty napisz do nich.
– Żebyś wiedział, napiszę – powiedziała stanowczo. – Dziadkowie powinni wiedzieć, że będą mieli wnuka.
Kiedy Ernest chciał towarzyszyć żonie w dniach planowanego porodu, jego szef działu złośliwie zlecał mu więcej zajęć reporterskich w terenie. W przeddzień porodu wysłał go do Nowego Jorku do obsługi wizyty byłego premiera Wielkiej Brytanii Lloyda George’a. Ernest był wściekły, lecz nie miał wyboru. W pociągu, krótko przed przyjazdem na miejsce, otrzymał depeszę o narodzinach syna, który urodził się dziesiątego października 1923 roku. Małżonkowie wcześniej uzgodnili jego imię: John Hadley Nicanor, choć później nazywali go Bumby i Jack. Trzecie imię nadane zostało na cześć najlepszego torreadora Nicanora Villalta, którego nazwisko widnieje wśród wycinków prasowych na okładce drugiej książki Hemingwaya W naszych czasach (In Our Time) wydanej w Paryżu w 1924. John Nicanor został ochrzczony wiosną, matką chrzestną była Gertruda Stein.
Na Boże Narodzenie pisarz pojechał sam do rodziny w Oak Park. Był krótko, więc nie zdążył pokłócić się z matką. Spotkał się ze starszą siostrą Marceliną, która przyjechała z mężem, Sterlingiem Stanfordem. W okresie dzieciństwa i wczesnej młodości rodzeństwo nie darzyło się sympatią. Kiedy rodzice przebywali w innym pokoju, Ernest rozmawiał z siostrą i szwagrem w bawialni.
– Czytuję twoje teksty – powiedziała z pewnym uznaniem. – Nawet podobają mi się.
– Nawet… – zauważył kąśliwie. – Ale dziękuję ci, Celinka.
Udała, że nie zauważyła jego tonu.
– Chciałeś zawsze zostać pisarzem. Jednak nie wydałeś jeszcze książki?
– Poczekaj… – Ernest pobiegł do swojego pokoju i przyniósł Trzy opowiadania i dziesięć wierszy. Tomik położył jej na kolanach.
– Ooo! – wydała odgłos zachwytu. – Jesteś więc pisarzem.
– Gratuluję – włączył się Sterling.
Marcelina zaczęła kartkować książkę i zatrzymała się na opowiadaniu W Michigan.
– Proszę, nie czytaj teraz – Ernest zmieszał się. – Przeczytasz, jak wrócisz do domu.
– Pochwaliłeś się rodzicom?
– Nie zamierzam. Zrobi to za mnie wydawnictwo.
Po powrocie do Toronto Hemingway poprosił oficynę o przesłanie książki rodzicom. Wydawca wysłał im najpierw formularz, na podstawie którego Clarence zamówił sześć egzemplarzy. Po zakończonej lekturze rodzice Ernesta byli oburzeni opowiadaniem W Michigan. Najbardziej zbulwersowała ich scena, w której bohater, weteran wojenny (alter ego Ernesta), zaraził się chorobą weneryczną.
– Nie będę tolerowała w swoim domu takich brudów – Grace rozpłakała się.
– Wstyd, wstyd – poparł ją mąż.
– Dlaczego zamówiłeś aż tyle tego – powiedziała z obrzydzeniem.
– Chciałem pochwalić się rodzinie, znajomym, sąsiadom…
– Wyrzuć je – krzyknęła.
Tuż po rozmowie Clarence zaczął pakować książki do odesłania.
– Zostaw chociaż jedną – Grace zmieniła zdanie.
– Przecież kazałaś wyrzucić.
– To pierwsza książka syna. Jeden egzemplarz powinien zostać w domu.
– Nie – odrzekł ostro.
Clarence Hemingway zapakował książki i odesłał je do paryskiego wydawnictwa.
Marcelina, po przeczytaniu opowiadań, była również oburzona. „Zawsze uwielbiał się popisywać. Dla osiągnięcia efektu opisał nawet ból po stosunku i chorobę weneryczną; to, co go patologicznie nęciło. Zakamuflowany ekshibicjonista. Wstydzę się go” – myślała poirytowana.
Z końcem 1923 roku Ernest zrezygnował z pracy w Toronto Star. W styczniu młodzi Hemingwayowie z dzieckiem przypłynęli do Francji. Wynajęli tanie mieszkanie bez elektryczności przy ulicy Notre-Dame-des-Champes. Pisał w domu, lecz gdy płacz dziecka stawał się nie do zniesienia, wychodził do kawiarni, by kontynuować pracę. Pieniądze im topniały, musieli oszczędzać. Wieczorami Ernest dorabiał jako sparring partner w klubie bokserskim, otrzymując dziesięć franków za rundę.
W czasopiśmie The Quartet opublikował sześć opowiadań (wysłał dziesięć, czterech nie przyjęli do druku). Był to okres, w którym mocno odczuwał ignorowanie go przez harwardczyków, absolwentów najlepszych amerykańskich uczelni. Młody pisarz odcinał się im w artykułach oskarżając ich o bezpłodność artystyczną, impotencję i homoseksualizm.
Bumby przeszkadzał mu w pisaniu i prowadzeniu swobodnego życia, jakie nad Sekwaną wiodła artystyczna amerykańska cyganeria. Czuł, że dziecko oddaliło go od żony. Jednak wmawiał sobie, że Hadley, mimo iż po porodzie przytyła, wciąż była atrakcyjna. Kochali się coraz rzadziej. I coraz częściej uświadamiał sobie, jak bardzo jest od niego starsza. Po pewnym czasie miłość w nim wygasła. Przeżywał to mocno, pisząc opowiadanie, którego kanwą była sytuacja jego znajomego, Krebsa Frienda, mającego żonę starszą o pokolenie.
Po kolejnym pobycie w Hiszpanii w sierpniu 1924 roku Ernest powrócił do Paryża. W tym czasie pisał intensywnie powieść pod roboczym tytułem Fiesta, która ukazała się jako Słońce też wschodzi (The Sun Also Rises). Męczył się nad nią wiele miesięcy, nieustannie poprawiając. Wiedział, że zbierające się w nim napięcie nie przeniknęło do utworu. Po skończeniu książki popadł w depresję. Czuł w sobie pustkę. Był samotny. Pożądał dziewczyny, a raczej panienek. „Oddawałem się bez reszty łajdaczeniu” – wyznał w liście Bernardowi Berensonowi, znajomemu historykowi sztuki.
W marcu następnego roku na przyjęciu w mieszkaniu pisarza, Harolda Loeba, Hemingway poznał starszą od niego o cztery lata Paulinę Pfeiffer i jej młodszą siostrę Jinny. Obie były szczupłe, niewysokie, miały ciemne krótkie włosy. Początkowo Ernestowi bardziej podobała się Jinny, po pewnym czasie dowiedział się, że jest lesbijką. Paulina ubrana była w elegancką sukienkę, włosy miała zaczesane do tyłu. Nosiła się modnie, co było m.in. związane z jej pracą dla magazynu stylowego Vogue. Starała się zwrócić na siebie uwagę przystojnego pisarza.
Kilka dni później siostry gościły w mieszkaniu Hemingwayów. Paulina robiła wszystko, aby pozyskać względy Ernesta. Popisywała się erudycją i dobrą znajomością kulisów redakcyjnych Vogue i Vanity Fair oraz środowisk związanych z pismami. Po kilku miesiącach umizgów Pauliny, Hemingway czuł się rozdarty. „Jeżeli ta sytuacja nie wyjaśni się do świąt… – myślał rozedrgany – a uczucie, jeśli ono we w mnie jest… – zastanawiał się. – Ale jakie uczucie? – Zląkł się. – Stare, czy rodzące się? Nie ważne. Jeśli moje uczucie nie przechyli się zdecydowanie w którąś stronę, zwariuję, albo palnę sobie w łeb!”. Dowodem na jego wewnętrzne rozchybotanie była dedykacja: „Dla Hadley Richardson Hemingway” umieszczona na stronie tytułowej ponownego wydania książki W naszych czasach, która ukazała się w listopadzie 1925 w Nowym Jorku. Na tylnej stronie okładki zamieszczone zostały pozytywne opinie kilku krytyków i pisarzy, wśród nich Sherwooda Andersona. Po krótkim czasie rozstrojony nerwowo Ernest postanowił odciąć się od Andersona, ponieważ – jak mniemał – w powszechnej opinii uchodził za jego ucznia. Zaplanował napisać parodię jego najnowszej książki Mroczny śmiech,uważając ją za kiepską. Wiosenne potoki (The Torrents of Spring) – tak brzmiał tytuł nowej książki – Hemingway zaczął pisać w listopadzie. O jej idei rozmawiał z żoną.
– To nie jest dobry pomysł – stwierdziła.
– Nie chcę i nie mogę wiecznie uchodzić za jego ucznia – usprawiedliwiał się.
– Nie jest to opinia wszystkich krytyków. Bodajże tylko Rosenfeld o tym wspomniał. Sherwood jest twoim wiernym literackim przyjacielem. Udzielał ci mnóstwo cennych rad, zawsze okazując życzliwość.
– Nie będę go ośmieszał. Zrozum, to ma być tylko parodia.
– Niegodziwy pomysł. Nie jest możliwe, żeby parodiując książkę, nie dotknąć jej autora. Jeśli ja to wiem, to tym bardziej ty.
– Nie zgadzam się – Hemingway upierał się, choć w duchu przyznał jej rację.
Paulina Pfeiffer, rywalizując z Hadley o serce Ernesta, utwierdzała go w zamiarze pisania Wiosennych potoków. Obie kobiety czytały fragmenty powstającej książki, przekazując mu swoje sugestie. Najczęściej nie brał ich pod uwagę. Napisał ją wciągu dwóch tygodni. Powieść o autorze i jego kobietach przepojona jest czarnym humorem. Obie bohaterki (w domyśle Hadley i Paulina) miały zniknąć z życia bohatera. Późniejsze losy kobiet pokazały, że jego pisarstwo w tym przypadku było profetyczne. Książka została dobrze przyjęta przez krytyków.
Okres Bożego Narodzenia Hemingwayowie z dwuletnim synkiem spędzali w austriackich Alpach w Schruns. W styczniu, zgodnie z ustaleniem, dotarła do nich Paulina, zamieszkując w tym samym hotelu.
Ernest, zjeżdżając ze stoku na nartach, obserwował Hadley, która na dole ciągnęła na sankach Bumbiego. Po wykonaniu skrętu spojrzał w prawo na szusującą kilkanaście metrów od niego Paulinę. „Jestem pęknięty jak przepalony tygiel, w którym kipią zasady atakowane przez pokusy i ekscytacje. Czy tygiel wytrzyma napięcie? Koszmar – myślał podenerwowany. – Sytuacja dobra na wiersz. Szkoda, że już nie piszę wierszy. Zasady… – zastanawiał się w połowie zjazdu. – Jakie i czyje? Paula, katoliczka, każe mi chodzić do kościoła. Ma wobec mnie jakąś nadzieję, wobec mnie, człowieka nie rozumiejącego czym jest nadzieja w bezdusznym mechanizmie kosmosu. Groza. Żarliwa katoliczka przyjaźniąca się z Hadley po to, by ją znieczulić i zabrać mnie od niej. Ja, zakochany idiota, z chęcią jej ulegnę…” – zaśmiał się gorzko w duchu.
Pod koniec grudnia pisarz otrzymał telegram od Liverighta z wydawnictwa Boni & Liveright z Nowego Yorku, w którym ten poinformował go, że oficyna nie jest zainteresowana Wiosennymi potokami, natomiast czeka na dokończenie książki Słońce też wschodzi. Hemingway nie miał zamiaru wydawać Słońca… u Liverighta. Paulina namawiała go, aby wydał ją u Charlesa Scribnersa. Wykorzystując zapis w umowie z Liverightem mówiący, że jeśli wydawnictwo odrzuci dostarczoną przez pisarza jedną propozycję, umowa ulegnie rozwiązaniu. Po odrzuceniu Wiosennych potoków, Ernest miał wolne ręce. Musiał szybko pojawić się w Nowym Jorku, by załatwić sprawy wydawnicze. Paulina po krótkim pobycie w górach powróciła do Paryża, z którego często wysyłała oddzielne listy do Ernesta i Hadley. W jednym z nich zasugerowała żonie Hemingwaya, że mogłaby z nim popłynąć do Ameryki. Zaniepokoiło to Hadley. Z listem w ręku weszła do pokoju męża pochylonego nad maszyną do pisania.
– Wyjaśnij mi, Hemmie, co znaczy ta jej sugestia? – podminowana położyła mu list na klawiaturze maszyny, zaznaczając paznokciem interesującą ją linijkę tekstu.
Hemingway przeleciał wzrokiem wskazany fragment, rozpoznając charakter pisma Pauliny. „Po co ta idiotka pisze takie rzeczy – zdenerwował się, nie dając tego po sobie poznać. – Czy sądzi, że ta moja jest mało inteligentna i niczego się nie domyśli?”
– Pojęcia nie mam, co się jej roi w głowie. Musiałabyś ją o to zapytać – odrzekł wymijająco.
– Sądziłam, że interesują ją kobiety, podobnie, jak jej siostrzyczkę – rzekła ironicznie.
– Też tak myślałem – skłamał.
– Ale prawda jest zupełnie inna – uzupełniła.
– To chyba jeden z jej wielu dziwacznych pomysłów. Może wpadła na niego w związku z przygotowywaną nową kolekcją dla Vogue? – próbował ją usprawiedliwić. – Kochanie, bądź spokojna – stłumił w sobie emocje.
– Próbuję, lecz nie wiem czy mi się to uda – Hadley wytarła chusteczką nos ukrywając, że zbierało się jej na płacz. „Coś mi tu nie gra – myślała wzburzona. – Głupia elegantka sama się zdradziła… Zresztą dlaczego ciągle nas odwiedza? A ostatnio…, czy przyjechała do mnie? Do nas? Nie! Do niego. Chyba rację miała siostra, przytaczając polskie przysłowie…”.
Hadley wyszła energicznie z pokoju męża, zabierając list. Raz jeszcze rzuciła nań okiem i skupiła się na zdaniu, które wcześniej nie zwróciło jej uwagi: „Gdyby jednak mój wyjazd do N. Jorku nie doszedł do skutku, powitam go serdecznie w Paryżu, jako starego znajomego”. Hadley opanował gniew. „Zdaje mi się, że jednak ma wobec niego jakieś zamiary. Inaczej nie pisałaby tego. Zwyczajna znajomość nie wymaga informowania żony znajomego, że panna znajoma powita serdecznie w Paryżu jej męża. Chyba, że przygotowuje mnie na coś…” – przestraszyła się.
Zgodnie z podejrzeniami Hadley, Hemingway i Paulina zdradzili ją. On, jako mąż. Ona, jako przyjaciółka. Oboje spędzili noc w paryskim hotelu Venezia.
– Popłyniemy do Ameryki? – Paulina zapytała rozluźniona, gdy leżeli przytuleni.
– Niepotrzebnie o tym jej napisałaś – Ernest uniósł się. – Gdybyśmy pojechali razem, domyśliłaby się wszystkiego. Zresztą i tak coś podejrzewa.
– Chciałam być uczciwa – stwierdziła naiwnie.
– Uczciwość kochanki informującej żonę o planach wobec jej męża… – zaśmiał się sarkastycznie.
– Ernie, nie bądź złośliwy. Poza tym nie jestem kochanką, lecz twoją przyszłą żoną.
– Mhh – mruknął tajemniczo.
– Może dobrze, że to napisałam. Niech się domyśla. Prędzej czy później musimy jej o tym powiedzieć – zaproponowała.
– Na pewno nie ja – rzekł stanowczym głosem.
W Nowym Jorku Hemingway podpisał umowę na parodię Wiosennego potoku i powieść Słońce też wschodzi, za co otrzymał 1500 dolarów zaliczki i piętnaście procent z wpływów ze sprzedaży. Teraz czuł, że jego gwiazda na dobre zaczyna wschodzić. Po kilku tygodniach powrócił do Francji i od razu pojechał do Schruns, gdzie przebywała Hadley z Bumbym. Odwiedził ich John Dos Passos, który ostatni raz widział ich, jako małżonków.
Pod koniec zimy Hemingwayowie powrócili z gór do Paryża. Po pewnym czasie, gdy rozkwitała wiosna, pojechali na wycieczkę do doliny Loary w towarzystwie sióstr Pfeiffer. Minęło kilka dni, zanim Hadley zauważyła, że Paulina inaczej zachowywała się w stosunku do jej męża, niż przed jego ostatnim wyjazdem do Paryża i Ameryki. „Ma jakąś większą pewność siebie, większy luz – zastanawiała się, obserwując ich. – Nie kokietuje go jak nieśmiała panna, lecz peroruje z wyrafinowaniem zdobywczyni. I spycha mnie na drugi plan. Przede wszystkim boli mnie, że zwraca się do mnie z ostentacyjną wrogością”.
Po przemyśleniu sprawy powiedziała Jinny Pfeiffer o niechęci Pauliny do siebie.
– Nie rozumiem, o co jej chodzi – zakończyła wyjaśnienia.
– Ona już taka jest. W ten sposób zachowywała się całe życie – Jinny wyjaśniła prosto.
– Podejrzewam, że coś może ją łączyć z Ernestem – wypaliła oskarżycielskim tonem, choć nie miała zamiaru tego powiedzieć.
– Nie przesadzasz? – zapytała obojętnie.
„No tak, na pewno mi nie pomoże – Hadley myślała zasmucona. – Zresztą po co jej to powiedziałam. Siostry zawsze będą się broniły. Sama dobrze wiem, jaka jest tego przyczyna”.
W paryskim mieszkaniu, gdy Ernest, mówiąc o pobycie w dolinie Loary, przypadkowo wymienił imię Pauliny, Hadley nie wytrzymała.
– Kochasz się w niej – kończąc zdanie wybuchnęła płaczem.
– Chyba zwariowałaś – bronił się agresywnie.
– Kochacie się! – szlochała. – Mnie przez całą wycieczkę traktowała, jak piąte koło u wozu.
– Co za bzdury! – zawrzał oburzony.
– Zachowuje się, jakby była twoja.
– Kobieto, przestań wygadywać takie rzeczy!
– Nie zaprzeczyła temu nawet Jinny – Hadley skłamała.
– Dlaczego rozgadujesz te wyssane z palca brewerie. Po co jej to mówiłaś.
– A… Czyli Paulinka poskarżyła ci się?
– Wiem to od Jinny.
– Z nią w ogóle nie rozmawiasz poza „dzień dobry” i „do widzenia”. Jako lesbijkę traktujesz niczym gorszą i niegodną ciebie kobietę.
– Kolejna bzdura.
– Niestety, taka jest prawda.
– Mam prośbę – Hemingway zmienił ton. – Nie plotkuj na nasz temat, bo za chwilę cały Paryż i Nowy Jork dowiedzą się o naszych rodzinnych historiach.
– Więc tak przedstawiasz sprawę; ja jestem winna, bo powiedziałam Jenny prawdę, ty zaś jesteś świętoszkiem.
– Nie mogę, nie mogę…
– Zerwałam pieczęć milczenia i w tym jest moja wina – mówiła gorzko.
– Hadley, proszę cię.
– Nasza miłość straciła rację bytu – zapiszczała dramatycznym tonem.
W lecie, kiedy Ernest powrócił z samotnej wyprawy do Hiszpanii, Hadley podjęła ostatnią próbę ratowania małżeństwa. Spotkała się z nim w kawiarni. Podczas powitania wręczyła mu list.
– Co to? – zdziwił się.
– Gdybym się rozpłakała i nie mogła ci nic powiedzieć, przeczytasz sobie.
– Więc?
– Proponuję, żebyś nie utrzymywał z nią przez sto dni żadnych stosunków.
– Dobre… Po stu dniach Napoleon przegrał – kpił.
– Może będziesz lepszy od niego? Jeśli po tym okresie stwierdzisz, że nadal ją kochasz, zgodzę się na rozwód. – „Mam nadzieję, że podczas tej karencji stęskni się za mną i Bumbym. I powróci…” – myślała naiwnie. – Mogę cię o to prosić?
– Możesz – odrzekł bez wiary.
Hemingway nie miał zamiaru uczestniczyć w wymyślonym przez żonę eksperymencie, który był dowodem jej rozpaczy. Dla niego stał się furtką do nieskrępowanego współżycia z Pauliną. Wkrótce powiedział jej o propozycji żony.
– Przez te trzy miesiące z kawałkiem musimy uważać, żeby ona i znajomi nie widzieli nas razem – mówił konfidencjonalnie, trzymając jej głowę na owłosionej piersi.
– I tak by się wydało. Jej pomysł nie jest taki głupi.
– Co ty mówisz? – zdumiał się.
– Wyjadę na trzy miesiące do Stanów. I tak muszę tam załatwić parę spraw. Z redakcji wezmę urlop.
– Poważnie? – nie dowierzał.
– Jak najpoważniej. Tobie i mnie przyda się trochę samodyscypliny.
– Nie znam tego słowa – ironizował.
– Nie zapominaj, że jestem katoliczką.
Pod koniec września 1926 roku Paulina wypłynęła do Nowego Jorku. W liście prosiła Ernesta, aby starał się spełniać wszystkie prośby i żądania finansowe żony. Dzięki temu zabiegowi miała nadzieję, że jej ukochany – tego już nie napisała – szybciej uzyska zgodę na rozwód.
Po upływie dwóch miesięcy od złożenia propozycji Ernestowi, Hadley ponownie się z nim spotkała.
– Wkrótce mija dwie trzecie okresu, jaki ci zaproponowałam… – zaczęła nieśmiało.
– Dotrzymuję słowa – Hemingway przerwał jej, uśmiechając się cynicznie.
– Nie trudno ci dotrzymać, kiedy ona jest w Stanach.
– Nie boksuję się z faktami.
Hadley zamilkła, myśląc o czymś.
– Zastanawiałam się nad tym wszystkim i… – nabrała powietrza. – Wiesz…, nie chcę stawać ci na drodze do rozwodu – powiedziała z trudem.
Hemingwaya zamurowało. „Jesteś dobrym człowiekiem” – pomyślał, przyglądając się jej wilgotnym oczom.
– A… – chciał coś powiedzieć, lecz nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa.
– Jeśli chcesz ją poślubić, nie będę ci wrogiem. Stanę na uboczu, jako przyjaciółka.
– Będę prosił Boga, żeby wynagrodził ci cierpienia. – „…Które zadałem – dopowiedział w myślach. – Jesteś najszczerszą istotą, z jaką się zetknąłem” – dokończył refleksję.
W okresie największego nasilenia emocji związanych z małżeńskim kryzysem, w październiku 1926 roku ukazała się powieść Słońce też wschodzi. Odniosła ona niekwestionowany sukces. Półtora roku później Harper’s Magazine napisał, że Słońce… stało się biblią młodego pokolenia i że młodzi uciekają z Ameryki do Francji, by stać się wyznawcami nowego wyznania pod parasolami paryskich kawiarni.
W listopadzie Hadley złożyła pozew, w styczniu 1927 roku sąd udzielił im rozwodu. Ernest Hemingway i Paulina Pfeifer pobrali się w Paryżu dziesiątego maja. Przed małżeństwem pisarz zmienił wyznanie na katolickie (był kongregacjonistą). Mieli dwóch synów, Patryka (ur. 1928) i Grzegorza (ur. 1931). W roku urodzenia Patryka, w grudniu, ojciec Hemingwaya popełnił samobójstwo. Po trzynastu latach małżeństwa rozwiedli się w listopadzie 1940 roku z winy Hemingwaya, który zdradzał Paulinę z młodszą o dziewięć lat dziennikarką, Martą Gelhorn. Kilkanaście dni po rozwodzie wziął z nią ślub. Paulina zmarła w 1951 roku na nowotwór. W 1946 roku pisarz ożenił się po raz czwarty z dziennikarką, korespondentką wojenną, Mary Walsh (rówieśnicą Marty Gellhorn), która przeżyła samobójczą śmierć Hemingwaya 2 lipca 1961 roku we wspólnej posiadłości w górskim miasteczku Ketchum w północno-zachodnim stanie Idaho.
Elżbieta Hadley zmarła w styczniu 1979 roku.
Franciszek Czekierda