Wacław Holewiński
…a ja się ze Lwowa nie ruszę za próg
Maria Woś napisała książkę wspomnieniową o Lwowie. Ktoś może powiedzieć: powstały takich setki, co jeszcze można powiedzieć o tym arcypolskim mieście? Zwłaszcza, gdy przeżyło się w nim ledwie 12 lat i to, częściowo, w latach najtrudniejszych, latach obu okupacji sowieckich i tej niemieckiej (to lata 1934-1946). A jednak można.
Maria Woś, pisze, że to Lwów ją ukształtował, dał siłę charakteru, że nigdy nie zniknął z jej głowy. Pewnie to prawda. Bo to czas szybkiej edukacji – bez ojca, z matką, która za próbę przeprowadzenia małej Żydówki znika w więzieniu (cudem ocalona), z Sowietami strzelającymi do personelu szpitala.
W tym wszystkim jest też chór i muzyka. Są księża i głęboka wiara. Jest dziennik prowadzony na zmianę przez chórzystki, są lwowskie ulice i koledzy odnalezieni po latach. Są rekonstrukcje zdarzeń, fotografie z pomylonymi podpisami, ludzie, zdarzenia groźne i absurdalne (małpa u kochanki jakiegoś Niemca, którą przychodzą oglądać tłumy dzieci).
Przed laty, moja mama, urodzona w Baranowiczach, zapytana przeze mnie, stwierdziła, że natychmiast by tam wróciła. Maria Woś, najpewniej, na tak postawione pytanie: czy chciałaby pani wrócić? zapewne odpowiedziałaby identycznie. Bo Lwów to dla niej dalej Polska, jej najważniejsza część. Choć wyrwana z trzewi, w sercu, wciąż i wciąż tkwi. I lśni.
Maria Woś – LeoPolka. …a ja się ze Lwowa nie ruszę za próg… – PIW, Warszawa 2023, str. 584.
Piotr Müldner-Nieckowski
Piotr Wojciechowski: Lato świetlne
Piotr Wojciechowski działa głównie na czterech obszarach, które znamy, i zapewne na wielu innych, o których sza (jedną z nich są chyba lektury, niezliczone lektury). Co do pól głównych to chodzi o: prozę, poezję, rysunek, felieton. Po dziesiątkach lat kontaktów z tą na wskroś artystyczną osobą zaczynam podejrzewać, że te tak zwane pola działalności, to po prostu jedno i to samo duże pole działalności całościowej. Wiem to po sobie, bo jako lekarz i pisarz przestałem odróżniać, co jest medycyną, a co literaturą, i stało się to po ledwie dziesięciu latach koincydencji. A Piotr Wojciechowski ma jeszcze w biografii taternictwo i solidnie, na dobrych uniwersytetach, wystudiowane: reżyserię filmową, dziennikarstwo, geologię. Tego nie widać gołym okiem, kto jednak liznął trochę zwłaszcza tej ostatniej dziedziny, ten ją na pewno wyczuje, choćby tu:
Do baru wracasz. O rublach w ścianie goście plotą;
Mury grube. Nad barem ster z fenickiej łodzi,
Bo tu dno morskie kiedyś. Litery wyblakłe pod słotą,
Zatarte pismo. Szyld i złoto to podobno po nich.
(Piosenka Rudej)
Tak tak, nasza ziemia była ongiś dnem morskim jak nic. Stąd pewnie te nasze kopalnie soli. A tak sobie bezkrytycznie po niej chodzimy i na niej śpimy, siedzimy, śpiewamy. Jemy. Kochamy się. No, nie zawsze dosłownie:
Wyjdź na światło i zobacz, jak epoka kona;
Nikt jej ran nie namaści, ni winem nie zwilży.
Nikt jej wody nie poda, nie uczci marmurem
Grymasu bólu.
(Kurz w cukierni)
Gór nie ma, bo Geniusz skrył je w szarych płaszczach,
Ale ja w górach znowu.
(Znowu w górach, 1977)
Geologia to między innymi badanie ziemi, ale nie tylko tej, która leży martwa, czasem pod naszymi nogami. Poeci twierdzą, że także żywej, tej, która nas niesie, słyszy, kołysze. Która na jakiś czas oddaje nas życiu doczesnemu, a potem na zawsze odbiera dla życia wiecznego. I Ziemi, tej ogromnej i magnetycznej kuli z Górami na szerokości geograficznej na przykład Nepalu.
Geologicznie podszyty fragment z wiersza Znowu w górach to nawiązanie do Sonetów Mickiewicza, o czym autor zamieszcza przy wierszu anons, a przy tym zeznanie, że tekstu Znowu w górach dziesiątkami lat szukał wśród papierów w mieszkaniu i znalazł dopiero w 2021 r. Rzecz chyba oczywista, młodość tkwi w człowieku do końca i jeszcze trochę dłużej, wszystko jest utrwalane gdzieś w tajemniczych mechanizmach hipokampa, w tej części mózgu, która nie pozwala nam zapominać i każe szukać aż do skutku. Czasem znajdujemy więc między tworzonymi za młodu szpargałami.
A geologiczno-tatrzańska młodość to u Wojciechowskiego między innymi właśnie wspomniane wyżej Góry, albo choćby schronisko Bronki Polankówny pod Przysłopem Miętusim. Pamiętam, że mówiło się o niej „ta, co w spódnicy jeździ na nartach”, a mnie z bratem i siostrą mama zaprowadziła gdzieś pod koniec lat 50. XX w. na koniec czarnego szlaku i tam do szałasu pani Bronisławy na Polanę Ogon, skąd były widoki na Czerwone Wierchy i Giewont. Po śmierci gaździny schronisko się zapadło, rozpłynęło, chyba z tęsknoty za nią.
Można to wszystko odszyfrowywać u Wojciechowskiego, ale nikt nas do tego nie zmusza; natomiast poeta ciągnie swoją pieśń właśnie dzięki temu, co wie, i w taki sposób, żeby dla tej wiedzy tworzyć jakiś swój kod; liczy na to, że będziemy go choć trochę dzięki temu rozumieć. Jeśli się nie uda, to trudno, ale zaczyna przegrywać ten, komu dotychczas się nie powiodło. Lecz jeszcze ma szansę, to nie koniec książki, jest dalej kilka(-naście) innych wierszy.
Idziemy więc dalej, a tam tropy wywołujące już treści dodane, i to nadrzędne, ale wciąż fascynujące. Każą na moment znieruchomieć:
Gdy już poznałeś czas jak garncarz glinę
I w skorupę wypalił cię czas w ostrym żarze,
wyjdź na światło w przestrzeni zieloną dolinę,
Gdzie czas cię nie dopadnie w żadnym zegarze.
(Do pierwszej krwi)
Zaraz potem w kolejnym sonecie autor sam się sobie sprzeciwia i siebie (a może przewrotnie także nas) napomina:
Gdy już poznałeś czas jak garncarz glinę,
A w pożarach epoki w skorupę stwardniałeś,
Napisz ułaskawienia dla tego, co dziwne.
Dla chabazi badziewia, dla tego, co małe.
(Zrzynki na Ockhamie)
Śledzenie tych rozmów z samym sobą można zaczynać od nowa, od pierwszego wiersza, który wprowadza w nastrój zbioru w książce, i to cię wcale nie znudzi, bo za każdym razem za poetą idąc, odkrywasz nowy pokład znaczeń i tajemniczych najpierw śladów, a potem całych prawd obnażonych z tajemnic, jak z koszul noszonych na sobie na wzór struktury cebuli. To trzeba powtarzać. Przecież poeci zawsze coś trzymają „jeszcze pod spodem”.
Klasyczna forma tych utworów tylko pozornie ułatwia odczytywanie. Pozwala natomiast szybciej zapamiętywać, to co rozpoznałeś. Albo rozpoznałaś. Są i tacy czytelnicy, którzy uczą się tych rzeczy na zawsze, tak że po latach potrafią je zacytować. Kamienie zastanawiających metafor zostają na twojej ścieżce, może ktoś jeszcze na jednym z nich zdrożony usiądzie, już nie ty.
Ty zaś możesz czasem wrócić parę kroków (lat, dekad) i o któryś głaz się potknąć szczęśliwie, ale tak jakbyś go wcześniej nie znał. W blurbie na okładce Wojciech Kaliszewski pisze, że „Wojciechowski wyzwala imaginacyjną energię zamkniętą w warstwach świata, bada ten świat, opukuje uważnie jak geolog skałę”.
Tak, ja też na to wpadłem. Odkryliśmy więc jedną ważną sprawę u Piotra Wojciechowskiego, a i kilka następnych… Których? Tego nie powiem… nie należy zdradzać takich przyjemności przed ich doznaniem…
I z dala jednak słychać pomruk grozy. A więc sielanki nie ma:
Nie słuchaj radia, uwierz bosym stopom,
Pozwól im czytać klechdy traw i ziela,
Idź pod pełnią bezchmurną i nie martw się o to,
Że mruczą samoloty. Dziś nikt nie strzela.
Niebo dla sowy. Czas dla nas. I tej łąki ogrom.
Od jutra znowu słońce i co dzień niedziela.
(Przed domem przyjaciół)
Oby.
Piotr Müldner-Nieckowski
_______________________
Piotr Wojciechowski, Lato świetlne. Czterdzieści jeden sonetów i wiersze przygodne. PIW, Warszawa 2023. Stron 80. ISBN 978-83-8196-500-2.
Zbigniew Zbikowski
Przez kryzys do gwiazd
Literatura bułgarska – można zaryzykować bez obawy, że zostanie się uznanym za ignoranta – nie należy w naszym kraju do tak bliskich i szeroko czytelnikom znanych, jak węgierska, czy nawet rumuńska, żeby już nie przywoływać najbliższych sąsiadów, ani nawet serbska – z tego samego kręgu językowego i równie oddalona geograficznie. A przecież i ona ma swoje osiągnięcia i gwiazdy, świecące nie tylko lokalnie. Chwała więc tłumaczom i wydawcom, że chcą nam je przybliżać.
Jedną z takich gwiazd jest Georgi Gospodinow. Obecny w Polsce nie tylko za sprawą trzech przełożonych powieści i zbioru opowiadań, ale też Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus (2019) za Fizykę smutku i cenionej Międzynarodowej Nagrody Bookera (2023) za Schron przeciwczasowy, która to powieść wyniosła go do grona najciekawszych współczesnych pisarzy europejskich. Wydawnictwo Literackie wydało ostatnio obie obsypywane nagrodami książki – uzyskały ich więcej niż tu wymienione – w tym roku zaś dodało do nich Powieść naturalną – prozatorski debiut pisarza w przekładzie Marty Hożewskiej-Todorow.
Bohater powieści ma tak samo na imię (co za przypadek!) jak jej autor. Poznajemy go jako dojrzałego mężczyznę, który znalazł się na życiowym zakręcie, a to za sprawą rozpadu małżeństwa (zdrada małżonki nie zawsze tym skutkuje, ale tu akurat mamy ten najczęstszy schemat) i w rezultacie – rozwodu. Wbrew schematom jednak, rozstanie nie załamuje bohatera, nie prowadzi do autodestrukcji, którą przełamie w końcu jakaś pomocna dłoń, często też po przejściach. Stanowi raczej powód do przewartościowania dotychczasowego życia i podjęcia próby budowania wszystkiego od nowa, według innych, niespodziewanie odkrytych, czy może wydobytych z głębi, wektorów. Powieść jest oczywiście nie tylko o tym, czy ta próba się powiedzie, czy też zakończy klęską, w warstwie uniwersalnej to opowieść o tym, że życiowe niepowodzenie może mieć skutek budujący i twórczy. Gdyby zaś przyjąć, że prawdziwe życie pisarza to ciąg dalszy przygód bohatera Powieści naturalnej, można by tę tezę uznać za udowodnioną. Choć oczywiście w życiu nie zawsze układa się tak, jak w powieści.
Georgi Gospodinow: Powieść naturalna, Wydawnictwo Literackie 2023. ISBN: 9788308078938