– opowiadanie świąteczne –
„Ledwo wybiła druga, a już za oknem mrocznieje” – wzdrygnęła się trwożnie Alicja, sprawdzając, czemu to jej córka znowu sterczy przy oknie. Z trudem sięga parapetu i chcąc wypatrzyć jakichś przechodniów na ulicy, musi wspinać się na palce, ale ciągle tak tu wystaje. Całe szczęście przesiadują obie na parterze. Inaczej drżałaby o nią bez przerwy.
– Mamusiu – dziecko oderwało się od okna, gdzie już nikogo nie było widać – To kiedy przychodzi święty Mikołaj? Przecież dziś Wigilia?
Alicja zawahała się, co odpowiedzieć. Ogarnęła wzrokiem swe nowe mieszkanie. Miała piękne meble, gustowne ozdoby. Minimalistycznie, zgodnie z najnowszymi trendami i w dobrym smaku. Pełny luksus. Nie na darmo tyle się na nie napracowała. Zamieszkała tu z córką po rozwodzie. Sprawa się jeszcze wlokła, bo on nie chciał.
– Mamusiuuu… To kiedy przyjdzie Mikołaj??
Stropiła się, co odpowiedzieć swej pięcioletniej córce. Tym razem w Boże Narodzenie będą same. Ale będzie choinka, nawet płyty z prawdziwymi kolędami, te jeszcze od babci Jasi: „Wśród nocnej ciszy” i „Bóg się rodzi”. I wiele innych., Pani Fela, gosposia, upiekła im pierniczki, cwibak i makowiec, przyrządziła mięsa i przystawki, a Wigilię spędzą ze znajomymi. A jutro pójdą do kościoła. Będą śpiewać głośno kolędy, Małgosia obejrzy szopkę, wrzuci Aniołkowi do koszyczka pieniążka, a on w podzięce zadzwoni dzwoneczkiem. Potem w domu coś zjedzą, pośpiewają, popatrzą w telewizję… Nie będzie smutno. Nie będzie też kłótni. Będzie spokój. O to walczyła. On przecież mniej zarabiał. To ona była znaną bizneswoomen. Założyła własną firmę. Ona miała większe ambicje i możliwości. Nawet dziecko urodziła dopiero pod czterdziestkę, by wcześniej zrobić karierę, wybudować ten dom, urządzić. Za to teraz ma i dziecko i piękny dom, i pieniądze. I święty spokój. Teraz sama może o sobie i wszystkim decydować. Robić, co zechce. Tylko, co odpowiedzieć Małgosi?
– Małgosiu, tu, gdzie teraz mieszkamy, Mikołaj nie przychodzi. Ma za daleko. Spieszy się i wrzuca prezenty przez komin. Znajdziesz je obok kominka.
Dziecko z niedowierzaniem przyjrzało się kominkowi, jakiego w poprzednim mieszkaniu nie mieli.
Tam było za mało miejsca na choćby taki na niby ze sztucznym płomieniem. Tu będą palić prawdziwym drewnem. Już obstalowała w zarządzie parku drewno po wycinkach. Wystarczy jeden telefon i przywiozą im zapas. Rozpali ogień i będzie wesoło. Nawet w dzień, gdy jak dziś zmrok zapadnie przedwcześnie.
Znowu zauważyła, że Małgosia z uporem odwraca głowę od choinki. Wczoraj, gdy miały ją ubierać, nie chciała pomóc. Cóż, zawsze ubierała ją z ojcem.
Nagle przyszło jej do głowy, że ten wymarzony spokój, bez kłótni, nieustannych dyskusji, odmiennych zdań na wszystko, będzie tylko pustą ciszą. Bez radości i bez śmiechu. A dziecko natarczywie dopytuje o Mikołaja.
Znajdzie paczkę z nową lalką i klockami Lego przy kominku zanim wyjdą na proszoną Wigilię do znajomych. Prawdziwy Mikołaj, no taki bardziej naprawdę, to bywał u dziadków, tylko on, jej mąż, wtedy znikał na ten moment, żeby się za niego przebrać w czerwone szaty i białą brodę. A teraz jego tu nie ma. Zabrakło też rodziców, zabrali się, jedno po drugim, zamartwieni, że ich jedynaczka się rozwodzi – „nie wiadomo czemu”, jak mawiali – i zostanie sama.
Nieoczekiwanie coś na tę myśl ścisnęło jej serce. Szybko więc zareagowała, jak w swym biurze, gdzie ze sztuczną radością przecinała mnożone przez pracowników trudności, na które wcale nie miała sposobu. Odchodzili wtedy z przeświadczeniem, że ona już sobie z tym poradzi. Teraz też powiedziała wesoło do swej wymarzonej córeczki.
– Zobaczymy! Za dwie godziny jedziemy na Wigilię.
Tu Alicja się zacięła. Głos jej uwiązł w gardle i nic więcej nie potrafiła wymyślić. Bo to, że pojadą do znajomych, wcale nie cieszyło. Byli to wprawdzie mili ludzie, ale obcy. Mieli swoich bliższych i tam przy stole Małgosią nie będzie tym najważniejszym dla wszystkich dzieckiem jak przywykła. Inne dzieci z całym okrucieństwem zepchną ją w kąt, jak tylko dzieci potrafią. Już się tak zdarzało.
Małgosia widać znała już ten ból, bo spuściła teraz głowę, żeby już nic nie dało się wyczytać z jej twarzy.
„ Za ostro ją zbyła?” – przestraszyła się Alicja. Córka stała się ostatnio lękliwa, ale potrafi już ukryć, co myśli. Nigdy się nie skarży. Jakby zrozumiała, że tak, jak jest, musi być. Nigdy nawet nie dopytuje o ojca. Mądre, dobre dziecko. Tylko od przeprowadzki tutaj często staje przy oknie i wypatruje na drogę. Czyżby kogoś wyglądała? Przecież wytłumaczyła jej, dlaczego tutaj taty już nie będzie, a ona kiwała tylko głową. Tato zbyt głośno krzyczał, gdy wracał chwiejnym krokiem do domu. Wołał: „Ja czasem muszę się napić i przegonić smutek! W tym domu jest bardzo smutno! Tu nie słychać nigdy śmiechu. Ty nie potrafisz się śmiać, a mój śmiech gasisz.
Więc zostawiła go w tamtym, smutnym mieszkaniu. W bloku na piątym piętrze. Ona sobie na własną willę zapracowała, choć dokąd będzie spłacać pożyczki, woli nie myśleć.
Nie chciała też pamiętać pytania córki jeszcze na starym mieszkaniu:
– Tatusiu, dlaczego jesteś taki smutny?
– Widzisz, dziecko kochane, świat dorosłych nie jest zawsze wesoły. Dużo jest złych ludzi. Oni innych nie lubią i im dokuczają. Wykrzykują brzydkie słowa… Bo wiesz, ci źli, mają w życiu gorzej. Nie lubią pracować, więc mają mniej pieniędzy, gorsze jedzenie. Nie kupują więc dzieciom czekoladek i zabawek. Te dzieci wyrastają też na złych. Są karmieni przez los gorszym sianem. Dlatego zdolni tylko do nienawiści. Takich wyciąga się na barykady podczas rewolucji, gdy nowi chcą przejąć władzę, uzyskać większe przywileje. Jak tylko to osiągną, dają nienawistnikom kopa…
– Daj spokój z takimi wywodami wobec dziecka! – powstrzymała go wtedy oburzona. – Ono przecież nic nie rozumie.
– Ale będzie się kiedyś uczyć historii i sama uchwyci tę prawidłowość.
– Nie zawracaj dziecku głowy! Niech się jeszcze cieszy dzieciństwem! – krzyknęła ostro i on już zamilkł na dobre.
Nie znosiła tej jego filozofii. Jego niepraktyczności życiowej. A najbardziej, że w towarzystwie milczał i słuchał innych, a nigdy nie grał pierwszych skrzypiec. Tyle lat, a pozostał nieśmiały i potulny. Nie nabył cech przywódczych, tej hucpy, jaka jej imponowała.
Ale dziecko coś z tego zapamiętało. Dopytywało potem, co to te barykady, co – rewolucja, choć te trudne słowa śmiesznie przekręcało. I dlaczego oni dostają gorsze siano? Ludzie przecież siana nie jedzą.
Długo musiała jej to wszystko wyjaśniać. Prostować. Żeby nie zostawiło piętna na jej dzieciństwie. W końcu Małgosia wymyśliła, że odda biednym dzieciom swoje czekoladki i zabawki, żeby nie były złe.
Musiała zabrać dziecko od zatruwania taką filozofią. Może on się czuł karmiony takim sianem. Ale nie. Nie był przecież wcale zły! Nie miał w sobie ani szczypty nienawiści. Nawet łatwo go było wykorzystać i nie miał tego innym za złe. Nieraz biła się sama z myślami, nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić? Co robić.
Musiała to przeciąć. W tym domu ma już spokój. „Święty spokój” – powtarzała sobie, żeby nie dopuścić innych słów: cisza, cisza niemal śmiertelna, samotność, smutek. A za oknem ciemno. Nikt nic nie mówi, nikt się nie śmieje. Nic się nie chce.
Ona przecież sobie z tym poradzi. Tak, jak dotąd radziła sobie ze wszystkim. Zawsze potrafi wziąć się w garść. Przekuć porażki na zwycięstwa. Ale dziecko? Na tym uboczu nie ma wcale koleżanek. Prawie nie widuje się tu ludzi.
– Mamusiu! Idzie! Mikołaj! Naprawdę!
Małgosia znowu wspinała się do okna. Machała do kogoś tam. W światłach latarń kroczył prosto na ich dom. Cały na czerwono z białą brodą i olbrzymim worem na plecach
– Z tatusiem to będzie prawdziwe Boże Narodzenie! – wołało z przejęciem dziecko.
Serce Alicji targnęła radość! Zapragnęła, żeby naprawdę był to on. Ten przebrany. Niech opowiada, co chce! Może nie być przedsiębiorczy, nie grać pierwszych skrzypiec w towarzystwie – ale on!
Krystyna Habrat