KAJA CZERNIAWSKA – „TYTUŁ WSZYSTKIM ZNANY –  NIE MA BYĆ PODANY”

0
43


Polak jest dobry w posłowiu i zły w tekście. Żart cenny dla wszystkich, którzy się śmieją, i powtarzają z rytmem maszyny, ale dla tego, kto żyje w kosmosie nieśmieszny. I jeszcze bardziej bezcenny. Gombrowicz do czasów dorosłości pisał na ścianach i podglądał. Czy każdy z nutą artyzmu nie jest podglądaczem z kosmosu?

Żeby zrozumieć nam Polakom Banksy’go wystarczy sięgnąć do Gombrowicza, do jego „Kosmosu”. Skuśmy się na krótką interpretację. Najpierw wisi wróbel, potem protagonista wiesza kota, odkrywa wiszącego Ludwiga, i ostatnie pytanie – czy ma powiesić jego żonę? Kontakt za pomocą wisielców został nawiązany. Przypomnijmy ich magię w „Rękopisie znalezionym w Saragossie”. Ktoś wysłał sygnał wieszając wróbla na sznurku, protagonista odpowiedział kotem Leny, dostał odpowiedź z kosmosu w wiszącym Ludwiku, czy miał zakończyć prowincjonalną podróż dając dalszą odpowiedź i powiesić Lenę? Kto pisze na ścianach to zna to uczucie zdrapywania po skórze. Czy człowiek może rozmawiać z człowiekiem? Pewność zawsze zabija ducha, niepewność to dreszcz emocji anonimowego podglądacza, zboczeńca, który zostawia po sobie ślad i wysyła sygnał w kosmos. Duch otwiera się dopiero, gdy dać jest poznać człowieka (jakie to wielkie nagle słowo) z drugiej strony, w tej niewidzialnej nieziemskiej ciemności.

Koń dla Nitzschego był tym samym koniem co dla Dostojewskiego. Nikogo nie męczono tak w XIX wieku jak konie. Dostojewski upatrywał w tym XIX wiecznym zjawisku, możliwy i ostatni hamulec, który może przywrócić na ludzką drogę, potencjalnego mordercę. Jak różnie układają się losy człowieka, gdy odkryje się przed nim to, czym człowiek jest dla zwierzęcia. Do niczego nie trzeba się przyznawać przed innymi. Nitzsche w swojej całej filozofii walczy z interpretacją filologiczną dobrego i złego, nie widzi żadnych skrajności tam, gdzie je wtedy widziano. „Zły i dobry” dla Nitzschego to tylko zabrzmienie słowa, kategoria ludzka, która nie sięga zarówno w jedną, jak i w drugą stronę, tego kto wymknie się kategorii człowieka, jako jej wyjątek – to dla niego najpierw inni ludzie nie będą mieli współczucia, potem on już też nie będzie go znał dla innych. Jednym słowem „dobro i zło” to tylko, jak mówił, zła filologia pojęć. Pod koniec życia musiał jednak lepiej zrozumieć sam problem. Kiedy Nitzsche zobaczył torturowanego i katowanego konia jego czar prysł i znowu płakał. Odtąd przestał żyć w swoim raju samotności i w ogóle przestał mówić, aż do końca. Pewnie zrozumiał, że dobro, zło i współczucie nie sięgają tam, gdzie jest się poza kategorią człowieka biologicznie także jako zwierzę. I ludzie nie są razem po to, by sobie pomagać, tylko pomagają sobie po to, by być razem. Dostojewski upatrywał w tym, co dla Nitzschego było końcem jego filozofii, odwrotnie, chrześcijańskie uczucie, katowany koń był dla niego tą prawdziwą Golgotą XIX wieku, w której jeszcze można się nawrócić. Sen Raskolnikowa o katowanym koniu nie jest symboliczny, krew jest prawdziwa, jak w planowanej zbrodni. Tylko że Nitzsche nigdy nie pojmował swojej wyższości tak, jak ją pojmował Raskolnikow, czyli wyższości interesów, a na pewno nie jako sacrificio dell intelectto, tego zjawiska, którego dokonywał najsłynniejszy, z doktorów Mengele, które potępione i za sprawą nurtu późniejszej XX-wiecznej filozofii, zostało spopularyzowane przez Wittgensteina, tego ślepego zwierciadła filozofii XX wieku, w którym człowiek nie ma  już odbicia w zwierzęciu. Wittgenstein próbował znowu zdefiniować „Co to jest człowiek?”. Dla Nitzschego, który był zasadniczo przeciw dogmatyce, pojęcie „człowiek” miało płynne i zależne od kontekstu znaczenie. Raz negatywne raz pozytywne. Ale piasek pod bruk piekła XX wieku został już w XIX wieku wysypany. Już Nitzsche się obawiał tego, co miało nastąpić, ten karzeł totalitaryzmu i demokracji XX wieku, chodził już po ziemi w XIX wieku, a to zagrożenie nazywało się równość. Po drugiej wojnie światowej, w której nierówność rozumiano jako nierówność biologiczną, (sam Nitzsche nigdy nie rozumiał pojęcia narodu, czyli jak to nazywał „rasy”, w sensie biologicznym, tylko jako udział w rozwoju kulturowym, czyli pochodzenie), próbowano za wszelką cenę udowodnić równość biologiczną, na zasadzie rewizji i zaprzeczenia. Jak Nitzsche już przestrzegał przed tym myśleniem na dwóch antypodach i tym „ja oder nein”! Określić równość jako kategorię biologiczną! Nie ma większego absurdu XX wieku niż równość biologiczna, jakby w naturze, bo ponoć ta nauka – biologia – zajmuje się naturą, mogło być cokolwiek równego. I tak zostało już w dwudziestym wieku do końca wybrukowane piekło dobrymi chęciami, ale my Europejczycy wiemy skąd się wzięło rozumienie pojęcia człowieka i ludzkości, którzy przeżyliśmy tragedię Oświecenia, po którym świat stał się tylko jednym wspólnym światem, w którym nie ma miejsca na subiektywizm, co skończyło się tą tragedią w drugiej połowie XX wieku, która mówiła że na świecie żyje jeden i ten sam człowiek, który pojawił się nagle w drodze cudu ewolucji wraz ze swoim intelektem. Jak wiara w cuda jest w nauce wciąż silna! Jak świat jest przez to nudny, jeśli żyje na nim tylko jeden i ten sam człowiek. Ponoć głuchych nie można nauczyć pojęcia normalny, nie rozumieją po prostu o co chodzi. Wittgenstein uważał, że język jest jedyną formą myślenia. Zajmował się przypadkiem daltonisty i przypadkiem ślepego, jako przypadkiem „medycznym” nienormalnych ludzi, ponieważ nie można ich nauczyć pewnych pojęć języka. Jednak każdy, który twierdzi, że nie ma innego poza werbalnym myśleniem i to jest norma, wystarczy zapytać czy w takim razie głuchoniemi nie myślą? Jak prosty argument, który burzy tą wierzę Babel Wittgensteina, język migowy nie jest podstawą myślenia głuchoniemego, tylko sposobem porozumiewania. Zwierzę może myśleć, i to również logicznie, bez języka. To jest nasze kalectwo, a raczej niektórych filozofów, że nie są zdolni do żadnego innego myślenia. Jednym słowem sacrifficio dell intelectto dozwolone na każdym, kto nie mówi – według Wittgensteina -, co jest nie lepsze od instynktu samozachowawczego doktora Mengele. Ale my Europejczycy, królowie zapisów fonetycznych, muzyki myślenia, możemy cofnąć ten monopol człowieka mówiącego, który wpłyną na całą cywilizację. I kiedy teraz prawo sacrifficio dell intelectto polega na poświęceniu zwierzęcego umysłu, przypomnieć, że już od dobrych stu lat nie pamiętamy czym był nasz własny. Intelekt człowieka nie działa już bez poświęcenia zwierzęcego intelektu. Jak bardzo symbolika jest ważna w nauce! Jaki to paroksyzm! Nie byłoby by dziwne, gdyby się okazało że zwierzęta, jako że w ogóle odczuwają pola magnetyczne  w orientacji w terenie nie potrafiły odbierać i interpretować fal magnetycznych mózgu bez żadnej sztucznej inteligencji. Co jest i było ukrytą definicją człowieka? Człowiek to zwierzę, zawsze niezadowolone, które chciało być jak inne zwierzę. Latać, mieć wzrok sokoła, siłę lwa, a teraz znać drugiego człowieka, jak jego własny pies go zna.*

P.S. Kiedyś sławą człowieka była legenda opisana ręką piszczyka, później człowiek nie był już potrzebny ludziom, tylko piszczyk stał się sławą. Pisarze, szukajcie, śladów prawdziwej legendy i jej tropów zanim przejdziecie do historii!

„Gdzie nie znają Widowity niechaj jedzą aksamity” – biesiada skończyła się już przed czasem Kochanowskiego – między zębami aksamit, ale nikt już w gębie nie miał słowa polskiego, już Kochanowski wspomina z nostalgią czasy, kiedy widzieć, znaczyło już witać. Stawić się nie znaczyło jeszcze postawić się, i nie trzeba było się jeszcze przedstawiać. Kto słowem polskim mówił tego rozumiano, a nie przedstawiano.  Och jakie to było tęskne dla Kochanowskiego czasy! Kiedy ludzie jeszcze mówili po polsku!

W kontekście ostatniej polskiej głębokiej debaty o świętości i grzechach duchownych, warto wspomnieć fraszkę należącą znowu do Kochanowskiego. „O PRAŁACIE”

I to być musi do fraszek włożono,
Jako prałata jednego uczczono,
Białogłów młodych i panów nie mało
Za jednym stołem siedziało,
Siedział też i ten, com go mianował,
Bo dobrej myśli nigdy nie zepsował.
Mnich wedle niego, a po drugiej ręce
Pani co starsza; więc słuchajcie o męce:
Na pierwszym miejscu pannę całowano,
Także do końca podawać kazano,
Więc tylko nie raz ale kilka było,
Prałatowi by kąska niemiło,
Bo co raz to go baba pocałuje,
A on zaś mnicha; więc mu się nie styskuje.
Miał czyściec prawy na tym świecie,
Bodaj wam taki, co mieć nie chcecie.

Dla mniej wrażliwych słuchowo, przypominamy skąd się bierze ten grzech odwieczny w zakonie duchownym, baba (starsza co pani), nie da spokoju temu w sutannie, a ile on ścierpi to inny z jego powodu wycierpi.

I nie dam jeszcze spokoju ze swoim głodem polskiego, ile chrztu jest w literaturze, która nie może występować pod swoim pierwszym imieniem, przemija się słowa w renesansie, a nie czas wtedy ludziom przemijał.

O czym on w ogóle pisał?

Fraszki to wszystko, cokolwiek myślemy,
Fraszki to wszystko, cokolwiek czyniemy,
Nie ma na świecie żadnej pewnej rzeczy,
Próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy.
Zacność, uroda, pieniądze, sława.
Wszystko to minie jako polna trawa.
Naśmiawszy się nam i naszym porządkom,
wemkną nas w mieszek jako czynią łądkom.

Kochanowski drży jak łątka bagienna ze strachu, przed tym, co mu się zdaje być podobnym do pierwszych początków entomologii, i jej okrutnego zaciekawienia. Co nie budziło tu w nim takiego strachu, jak ten worek, w który wsadza się człowieka z zainteresowaniem, które się później określa jako „ku czci pamięci”. Gdzie indziej –

EPITA[FIJUM]  WOJC[IECHOWI] KRYSK[IEMU]

Płaczą cię starzy, płaczą cię młodzi,
Dwór wszystek w czerni prze cię, Kryski, chodzi,
Albowiem ludzkość i dworstwo przy tobie
W jednymże zaraz pochowano grobie.

Jednym słowem, to samo, za każdym razem, kiedy ktoś odchodzi, jak to się delikatnie ujmuje, to człowieka nie ma, który nie byłby ci dworzaninem.

Dla utwierdzenia waszej pewności. –

NAGROBEK ADRIANOWI DOKTOROWI

Śmierci to nie śmiech, już nam bierzesz i doktory,
A jakoż tu możesz być dobrej myśli chory?
Bóg żegnaj, Adryjanie, nie pomogą zioła,
Kto się na śmierć bierze, musi wsiadać zgoła.

Do gołego trupa rozbierają, jak i lekarze, tylko powaga śmiać się nam nie każe.

I na koniec ku chwale głupoty (czyli jak po staremu fraszki) wiecznego słowa.

O NOWYCH FRASZKACH

Nic po mych fraszkach, bo inne nastały,
których poczet widzę na każdy dzień nie mały,
Więc je na pergaminie nadobnie pisano,
A niektóre i złotym prochem posypywano,
U każdej orzeł i pstra czysta sznura długa.
Spytaj i Arystracha, fraszka jako druga.

Boże jedyny! To tyle czasu trzeba było czekać na geniusza Kopernikańskiego, żeby było widno, Arystrach nie był bogiem, kółko z elipsą pomylił, tego mu nie darowano i jak Sokratesa za bezbożność pod sąd podano! A jak poeta coś napisze, to się i tak to na nowo przepisze, jak i Kopernik poprawił Arystracha, Polakom wielka chwała za to.

* Aluzja do badań neurologicznych prowadzonych na zwierzętach w celu „odczytywania myśli” na podstawie fal magnetycznych wytwarzanych w mózgu. Absurdalnie nie jest wykluczone, że niektórym zwierzętom taka umiejętność, którą chce stworzyć nauka za pomocą sztucznej inteligencji, jest wrodzona.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko