Waldemar Jagliński – KOPIA

0
90
Ryszard Tomczyk
Ryszard Tomczyk

W kopulastym Petrusie panował krótki, pozorny bezruch wczesnego poranka. Bezludne parkingi dla latających aut i puste jeszcze ulice pokrywała rzadka mgła, czerwony lud zasypiał po pracy na nocnych zmianach, a nieliczne o tej porze reklamy świeciły blado na szarawych ścianach wysokich budynków. Pierwsze promienie Żółtej Gwiazdy padły na proste domy i na wyniosły pentagram prezydenckiej siedziby usytuowanej w centrum miasta. Ważny budynek świecił już jednym okiem okrągłego okna należącego do dużego biura. Siedzący w nim nieduży mężczyzna wpatrywał się w trójwymiarową mapę ukazującą aktualną sytuację wojenną. Ruthenia broniła się od miesiąca chociaż w ciągu pierwszych dni najazdu zajęto ważne rejony w jej wschodniej części. Zatem większość sił inwazyjnych należało skierować na oporny zachód. Nieduży mężczyzna chciał już przywołać kogoś z ochrony aby wydać mu stosowne polecenia, jednak w ostatniej chwili rozmyślił się. Wyda odpowiednie rozkazy, ale jeszcze nie teraz. Teraz trzeba skupić się dłużej na innej kwestii. Oto zajęte częściowo ważne punkty strategiczne.

   Czerwony mężczyzna spojrzał na nie. Znajdowały się około stu kilometrów od stolicy Żółtych i leżały w północnej części ich kraju. Szczególnie ważny był Bombus, stosunkowo niewielkie miasto, ale operatorzy z maszyn kroczących  przeciwnika okazali się niezwykle sprawni. Ciągle walczyli, obok nadszarpniętej piechoty utrzymywali zachodnią dzielnicę, czyli połowę miasta, a Czerwoni stracili tam zbyt wiele dronów bombowych chociaż osłonę myśliwską dobrano właściwie. Drony uderzały przed wejściem czerwonej piechoty, która również nie spisała się tak, jak oczekiwano. Ciągle brakowało w niej androidów traktowanych jak niewielkie, ale mocne  tarcze i maszyny oczyszczające przedpole. Naturalnie poczęci żołnierze ginęli za szybko… Z drugiej strony – trupy cywilów, w tym dzieci, leżące gęsto na rozbitych ulicach. To świadczyło o pewnej skuteczności nalotów, dlatego tu nieduży mężczyzna, wpatrujący się teraz w powiększony fragment obrazu Bombusa, uśmiechnął się szerzej. Tym niemniej należało porozmawiać z generałem Kiborgowem odpowiedzialnym za formacje bombowe. Ale najpierw trzeba postraszyć niżej stojących. Czerwonoskóry wywołał szefa operatorów maszyn latających.

   – Słucham, panie prezydencie! – odezwał się krępy mężczyzna w oliwkowym mundurze. Pojawił się na czarnym postumencie kontaktowym w postaci przekazu holograficznego.

   – Gratuluję celnych trafień, pułkowniku Kapow – powiedział wymownie nieduży mężczyzna – jednak liczba dronów B, które spadły na ulice Żółtych jest zbyt duża! Proszę przeprowadzić stosowne rozmowy z operatorami niższych szczebli. Czekam na poprawę ich działań.

   – Zrobię co trzeba, panie prezydencie! – odrzekł usłużnie pułkownik.

   Nie czekając z kolei na poddańcze pochylenie głowy swego oficera, czerwony prezydent przerwał połączenie.

 *      *      *

Patrzył na mapę polityczną i marszczył brwi. Jego dumna Russia jeszcze tak niedawno rozciągała się od Amarantowych na zachodzie po Czarnowłosych na wschodzie. Nosiła mnóstwo nacji, a rozbudowana Straż Terytorialna i KBP potrafiły poradzić sobie z każdym buntem. Niewiele brakowało, a Czerwoni zajęliby cały, ważny kontynent Mundusa. Ambicje wolnościowe stopniowo jednak narastały zapalając szersze konflikty. Aż któregoś dnia Żółta Gwiazda oświetliła Nowy Kraj Amarantów, a potem wolną Ruthenię oraz kilka innych krajów położonych na dalekim wschodzie. Dzień ów zasmucił oblicza Czerwonych.

   Nieduży mężczyzna był już wówczas wysokim funkcjonariuszem KBP. Ta wysoko ceniona Komórka Bezpieczeństwa Państwowego, od lat inwigilująca potencjalnie wrogich Czerwonych, próbowała jeszcze zdobyć zaufanie wpływowych Amarantowych wspierających Ruthenię oraz innych buntowników. Niewiele jednak z tego wyszło. Nie oznaczało to oczywiście, że funkcjonariusze KBP poddali się. Nieduży mężczyzna zaś, dzięki wpływowym kolegom, został wyniesiony na najwyższe stanowisko w kraju.  

   Wpatrując się z uśmiechem w powiększony fragment obrazu Bombusa, w pokaleczone ciała cywili i rozerwane eksplozjami żółte dzieci, prezydent wywołał sekretarkę i usiadł w fotelu obrotowym. Zgrabny android w postaci wysokiej, czerwonoskórej brunetki spojrzał beznamiętnie na obraz wrogiego miasta, na jasnym biurku postawił ciepły napój energetyczny i oddalił się. Prezydent zamyślił się. Tak naprawdę, mimo rozmaitych niedociągnięć, wciąż był przywódcą dużego kraju dysponującym nowoczesną bronią, w tym – dobrymi kopiami inteligentnych istot. A przecież nie zawsze tak było.

    Sięgnął myślami do odległej przeszłości. Do czasów kiedy tak niewiele znaczył. Gdy dzielnice pogardy Petrusa były całym jego światem. Kiedy dostawał lanie od silniejszych chłopców, którzy nazywali go Mikrusem albo słabeuszem. Myśląc o tym nieduży mężczyzna zacisnął pięści. Zupełnie tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy zwyciężył w pojedynku z pewnym kpiarzem i sadystą. Tamten pobił go kiedyś w Petrusie, a teraz był po prostu nikim, jeśli bierze się pod uwagę przegranego, czyli pijaka i drobnego złodzieja.  Zwycięstwo niedużego mężczyzny zaś nastąpiło krótko po tym, jak wstąpił do KBP i zaliczył podstawowy kurs samoobrony. Potem było już tylko lepiej.

*      *      *

Generał Kiborgow sprawiał wrażenie kogoś godnego zaufania. Chociaż był już szpakowaty, to patrzył z dawnym błyskiem i pewnością snajpera, a oliwkowy mundur opinał jego szeroką pierś.

   – Panie prezydencie, winni zostali już ukarani – odezwał się rosły żołnierz gdy przebrzmiały słowa nagany. Kiedy przywódca Czerwonych czekał na wyjaśnienia błyszcząc złowrogo na postumencie holografu. – Dowódca i główny operator tamtej formacji bombowej okazał się zbyt naiwny, gdy od razu uwierzył żółtodziobowi, to jest niedoświadczonemu jeszcze operatorowi  dronów z sekcji rozpoznawczej. Często w takiej sytuacji prosi się o dodatkowy zwiad kogoś starszego lub pewniejszego.

  Nieduży mężczyzna długo wypuszczał powietrze i kręcił głową. Wiedział oczywiście, że armia nie może składać się wyłącznie z tak dobrych żołnierzy jak Kiborgow.

   – Wierzę w pana, generale – rzekł prezydent patrząc już łagodniej.  – Ze względu na ogólną sytuację wojenną, proszę w najbliższym czasie przenieść większość swych eskadr na zachód, bliżej wrogiej stolicy.

   – Tak jest, panie prezydencie!

   – Dziękuję, generale – powiedział cicho nieduży mężczyzna i wyłączył się.

   W ciągu kolejnej godziny stosowne rozkazy przekazał dowódcom eskadr myśliwskich oraz generałom wojsk lądowych.  

 *      *      *

Artem Kidnar był operatorem uzbrojenia na pokładzie dwuosobowej maszyny kroczącej typu HOMO. Kilka dni wcześniej, w szeregach swojej samodzielnej kompanii pancernej odpierał ataki z powietrza.  Obok innych kompanii bronił zachodniej dzielnicy Bombusa. Czerwoni agresorzy użyli wtedy dużych dronów bombowych osłanianych przez sporą grupę myśliwską. Obrońcy mogli być zadowoleni ze swoich działań, chociaż za każdym razem, gdy patrzyli na trupy rodaków, zwłaszcza małych dzieci, żal mocno ściskał ich serca i rosła nienawiść do wrogiego wojska.

   Artem uśmiechał się szelmowsko gdy jakiś automat stawał się pewnym celem. Potem kolejnymi spojrzeniami na zielone i fioletowe ikony z pulpitu uzbrojenia młody operator decydował o odpalaniu poszczególnych rakiet, a nowa broń opancerzonej maszyny uderzała celnie w szeregi wrogich androidów, które znów parły na obrońców zachodniej dzielnicy. Te stosunkowo niewielkie maszyny były coraz szybsze i mocniejsze. Ale Żółci wojownicy nie zamierzali składać broni, zwłaszcza, że nadeszło obiecane wsparcie od Amarantowych. Cała kolejna kompania typu HOMO! Setka świeżutkich, lśniących niszczycieli, które mogły walczyć samodzielnie albo wspierać piechotę niczym dawne czołgi. Były jednak od nich doskonalsze, obłożone nowym pancerzem i wyposażone w dużą ilość rakiet z głowicami typu GROT. Te przebijały niemal wszystko.

   Artem uniósł na chwilę gogle U i spojrzał z dumą na Antona. Jasnowłosy pilot maszyny kroczącej obronił ich właśnie przed kolejną rakietą wystrzeloną z zasobnika plecowego jednego z wrogich robotów. Anton siedział z lewej strony i nieco wyżej, prawie u szczytu przezroczystej płyty ocznej ich szaroniebieskiego HOMO i należał już do mistrzów manewrowania i osłony, choć  walczył dopiero od trzech tygodni. Znacznie szybciej od innych potrafił tak ustawić przedramię albo goleń, że pociski Czerwonych rykoszetowały lub rozbijały się na placki na najmocniejszych stronach maszyny żółtych obrońców. Jasnowłosy pilot stał się więc dużą nadzieją na ostateczne wyparcie wroga z północy kraju.  

*     *     *

Sytuacja we wschodniej części Ruthenii zachęcała do uśmiechu, lecz zachodni Bombus stawał się powoli twierdzą. A to za sprawą licznych dostaw z kraju Amarantowych. Dzięki przerzutom, których wciąż nie potrafiono namierzyć. Prezydent Czerwonych siedział więc przed trójwymiarowymi obrazami obleganego miasta i marszczył brwi. Aby poprawić sobie nastrój, u sekretarki zamawiał  ciepłe napoje energetyczne lub jakiś alkohol. Po jakimś czasie radość przynosiło mu znowu wpatrywanie się w trupy żółtych dzieci, które leżały na ulicach lub między zburzonymi domami. Dodał do tego czerwone wino zamówione u androida i rozparł się w obrotowym fotelu. Nie zauważył, że sekretarka również przygląda się obrazom z Bombusa i na dłużej zatrzymuje spojrzenie na martwych dzieciach.

   – Możesz odejść – odezwał się nieduży mężczyzna ze zdziwieniem zerkając na robota, który podszedł jeszcze bliżej.

   – Ty odejdziesz! – warknęła sekretarka.

   Zanim sięgnął do przycisku alarmowego, aby przywołać ochronę, prezydent poczuł żelazny ucisk palców na gardle. Próbował kopać i uderzać rękami, ale w niczym mu to nie pomogło. Android był po prostu znacznie silniejszy. Ostatnim obrazem widzianym przez niedużego mężczyznę była wykrzywiona wściekłością twarz sekretarki. Gdy robot pochylił się bardziej, aby wzmocnić duszenie, umierający prezydent dostrzegł jeszcze łzę drgającą pod ciemnym okiem.

KONIEC

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko